MKTG SR - pasek na kartach artykułów

25 lat temu doszło do wyjątkowo bestialskiej zbrodni w Wytownie [zdjęcia]

Ireneusz Wojtkiewicz
Dom w Wytownie, w którym w nocy z 25 na 26 marca 1994 roku zostali bestialsko zamordowani Edward i Leokadia Ratajczykowie
Dom w Wytownie, w którym w nocy z 25 na 26 marca 1994 roku zostali bestialsko zamordowani Edward i Leokadia Ratajczykowie Ireneusz Wojtkiewicz
25 lat temu doszło do wyjątkowo bestialskiej zbrodni.Od strzałów w głowę zginęli 38-letni Edward Ratajczyk i jego 81-letnia matka Leokadia Ratajczyk. Mieszkali razem w Wytownie. Niezbyt szybko się wydało, że sprawcami tego mordu są dwaj bracia narodowości cygańskiej - najgroźniejsi polscy bandyci: Robert Kwiek, ps. Ciolo, oraz Bogdan Kwiek, ps. Bociek. Do popełnienia zabójstwa przyczyniło się trzech mieszkańców Słupska.

Rano po nocy z piątku na sobotę 25-26 marca 1994 r. Adama M., który rozpoczął dzień pracy w hurtowni, uderzyły panujące tu cisza i bezruch. To było nienormalne w tej typowo wiejskiej zagrodzie, pełniącej od kilku lat rolę terminala kontenerowego dla prowadzonej tu prywatnie hurtowni cytrusów.

Pracownik zauważył w biurze opróżnioną kasetę metalową. Przed domem hurtownika nie było jego auta audi 100. Z zamkniętego mieszkania nikt nie odpowiadał na pukanie i wołanie. Wezwani przez pracownika policjanci z Ustki weszli do domu przez okno. Zastali makabryczny widok - zwłoki hurtownika i jego matki. W głowach mieli niewielkie rany.

Podczas sekcji zwłok ustalono, że te rany są skutkiem strzałów oddanych z bliskiej odległości - z tak zwanego przystawienia. Hurtownik zmarł wskutek trzech ran postrzałowych głowy, które spowodowały - jak zapisano ponad rok później w akcie oskarżenia - „złamanie kości sklepienia i podstawy czaszki, przestrzelenie lewego oczodołu, rozerwanie mózgu ze śladem krwawienia śródczaszkowego, obrzęk mózgu i pęknięcie lewej gałki ocznej”.

Matka hurtownika doznała dwóch ran postrzałowych w głowę i jednej w lewą dłoń. Strzały w głowę były śmiertelne, spowodowały wg cytowanego aktu oskarżenia „złamania kości sklepienia i podstawy czaszki, rozerwanie mózgu, móżdżku i pnia mózgu, krwawienie śródczaszkowe i obrzęk mózgu”.

W toku śledztwa ustalono, że zabójcy posłużyli się pistoletem sportowym margolin radzieckiej konstrukcji i produkcji na amunicję kalibru 5,6 mm bocznego zapłonu - taką samą, jaką stosuje się w karabinkach sportowych kbks, popularnej broni do szkolenia strzeleckiego. Okazało się, tego samego pistoletu użyto do popełnienia jeszcze wielu innych zbrodni w Polsce i Niemczech, co dowiedziono w toku kilku wieloletnich śledztw.

Widok policjantów - kapitulantów na miejscu zbrodni w kilka godzin po jej ujawnieniu nie rokował szybkiego ustalenia okoliczności i sprawców. Funkcjonariusze byli bardzo powściągliwi w udzielaniu informacji, sami zresztą niewiele wiedzieli. Niektórzy byli przerażeni tym, co zobaczyli w mieszkaniu hurtownika.

- To beznadziejna sprawa - odparł dziennikarzom jeden ze śledczych, którzy w miejscowej szkole na wzgórku urządzili swój tymczasowy sztab akcji. Obok parę dni potem przeszedł wielki kondukt pogrzebowy ofiar zbrodni w Wytownie. Był to zarazem milczący protest społeczny przeciwko sprawcom zła. Nigdy przedtem ani potem nie było tak licznego żałobnego przemarszu w Wytownie ani w innych sąsiednich miejscowościach na trasie Ustka-Objazda-Rowy.

- Zabójcy działali profesjonalnie i ze szczególnym okrucieństwem - wspominał nadkomisarz Jan Szybilski, zastępca komendanta rejonowego policji w Słupsku. - Mieliśmy wiedzę o podobnych czynach gdzieś w Polsce, ale w rejonie słupskim nigdy przedtem nie było czegoś tak potwornego. Przyjęliśmy założenie, że hurtownik i jego matka nie byli jedynymi ofiarami poszukiwanych przez nas sprawców. Po wykonaniu wstępnych czynności przekazaliśmy sprawę do dalszego prowadzenia przez Wydział Dochodzeniowo-Śledczy ówczesnej Komendy Wojewódzkiej Policji w Słupsku. Miał on większe możliwości działań poza obszarem województwa słupskiego. Ze śledztwa wyłączyliśmy się niezupełnie, bo trzeba było mieć na uwadze miejscowe środowisko... Po opublikowaniu tych słów wiceszefa słupskiej policji naszą redakcję odwiedził czytelnik będący na bakier z prawem, odbywający jakąś przerwę w odsiadywaniu swojego wyroku. Wraz ze współwięźniami wykoncypował za kratami, że współsprawców zbrodni w Wytownie trzeba szukać wśród kierowców zatrudnianych przez hurtownika. Coś chyba było na rzeczy. Szef śledczych dał nam do zrozumienia, że tą informacją nie jest zaskoczony, jest brana pod uwagę w toku dalszych czynności, ale na razie jakoś nie uznawano, że ma bardzo istotne znaczenie dla sprawy. Jak nam potem wyjawił nadkomisarz Stanisław Banaszkiewicz, naczelnik Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Słupsku, przyjęto kilka hipotez śledczych, w tym wersję z motywem rozliczeniowym.

Śledztwo jednak grzęzło, policjanci coraz bardziej powątpiewali, czy uda się wykryć i zatrzymać zabójców. Decyzją prokuratora śledztwo umorzono 26 czerwca 1994 roku wskutek niewykrycia sprawców, chociaż nadal trwały policyjne czynności operacyjne. - Tempo tych czynności nie słabło, a w miarę upływu czasu zawężał się szeroki na początku krąg podejrzanych - wspominał Jarosław Mielnik, prokurator Prokuratury Rejonowej w Słupsku.

Publiczne nagłośnienie decyzji o umorzeniu śledztwa było obliczone także na uzyskanie pewnego efektu psychologicznego, mającego na celu jakby uspokojenie sprawców zbrodni i zachowanie przez nich mniejszej ostrożności. Poza tym sytuacja stawała się jaśniejsza w miarę uzyskiwania coraz większej wiedzy o ofiarach morderstwa, a szczególnie o stylu życia i zwyczajach hurtownika. - Po przesłuchaniu wielu klientów, kontrahentów, a nawet dłużników hurtownika, jego licznych krewnych i znajomych oraz wykonaniu mnóstwa iście benedyktyńskich czynności procesowych, odrzuciliśmy motyw rozliczeniowy zbrodni - powiedział nam nadkomisarz Stanisław Banaszkiewicz. - Zbrodnia w Wytownie miała najbardziej prozaiczny motyw rabunkowy... W wyniku ujawniania nowych faktów i okoliczności Prokuratura Rejonowa w Słupsku wznowiła to śledztwo 30 listopada 1994 roku.

Jeśli początkowo nie było wiadomo, kto i dlaczego zamordował hurtownika i jego matkę, to potem śledczy raczej nie mieli wątpliwości, że chodziło o pieniądze, i to niemałe. Rabunkowy motyw tej zbrodni stawał się coraz bardziej czytelny dzięki drobiazgowemu prześwietlaniu firmy hurtownika. Hurtownik handlował owocami cytrusowymi, wykorzystując w tym celu cztery odrębnie zarejestrowane firmy, w tym jedną na swoje imię i nazwisko, ale pozostałymi też władał niepodzielnie. Bazę tych firm stanowiła jego posesja w Wytownie, gdzie znajdowały się magazyn i trzy kontenery. Sprowadzane i magazynowane tu owoce cytrusowe pochodziły z Niemiec i były najwyższej jakości. Hurtownik cieszył się u niemieckich dostawców opinią znaczącego odbiorcy, korzystał z wysokich rabatów, co z kolei pozwalało mu nawet na spore obniżki cen i konkurowanie z wieloma krajowymi dostawcami cytrusów, rozprowadzanych na rynku głównie poprzez giełdy w Gdyni oraz Machowinie w ówczesnym woj. słupskim.

Jak ustalili śledczy, pieniądze z dokonywanych transakcji hurtownik przechowywał we własnym mieszkaniu - w barku segmentu meblowego i sejfie znajdującym się w osobnym pomieszczeniu gospodarczym.

Nie stanowiło to tajemnicy dla prawie dziesięciu zatrudnianych przez hurtownika pracowników. Należeli do nich słupszczanie Krzysztof K. i Dariusz G. Przepracowali w hurtowni zaledwie kilka miesięcy na przełomie lat 1992-1993, ale swemu pracodawcy dali się we znaki na dłużej.

Do większych nieporozumień doszło, gdy hurtownik dowiedział się, że wspomniany Krzysztof K. wraz z kilkoma innymi osobami planują założenie konkurencyjnej firmy - także w handlu cytrusami. Poza tym obaj wspomniani pracownicy mieli za złe hurtownikowi, że nie wypłacił im należnych wynagrodzeń. Nie kryli wobec niego swych podejrzeń, że w imporcie cytrusów z Niemiec dopuszcza się przestępstw celnych, na co mają - tak szantażowali hurtownika - obciążające go dokumenty.

Hurtownik, grożąc wynajęciem Ruskich, zamierzał rozprawić się z szantażującymi go Krzysztofem K. i Dariuszem G. Zwolnił ich z pracy. Wielokrotnie do nich telefonował z żądaniami wydania obciążających go dokumentów. Niczego takiego nie otrzymał, a szantażujący go zaczęli poszukiwać osób, które za odpowiednią zapłatą pobiłyby hurtownika i odebrały pieniądze. Tej „oferty” nie przyjęli dwaj upatrzeni przez szantażystów osobnicy, ale nawinął się trzeci słupszczanin - Marek A., który przystał na propozycję pobicia i obrabowania hurtownika. W tym celu cała trójka spenetrowała Wytowno i okolice, aby wybrać najdogodniejsze miejsce do przeprowadzenia napadu. Traf chciał, że Marek A. i jego małżonka spotkali się w Słupsku z Urszulą W., u której pomieszkiwał Bogdan K. (pseudonim Bociek) - brat Ciola, czyli Roberta K.

Wkrótce doszło do spotkań trójki słupskich szantażystów z braćmi Cyganami - Ciolem i Boćkiem. Omówiono szczegóły i różne warianty napadu, przeprowadzono jeszcze kilka „wizji lokalnych” w Wytownie, aby dokładnie zorientować się w panujących tam warunkach wykonania napadu na hurtownika. Możliwy do uzyskania łup oszacowano na kilkaset milionów starych złotych. Bazą wypadową przestępców było jedno z mieszkań na słupskim Zatorzu, gdzie pomieszkiwał wspomniany Bociek, przy czym grono lokatorów powiększyli jeszcze Oksana K. (późniejsza żona Ciola) oraz Czesław M. ze Zgierza, który był zaufanym kierowcą - kurierem Roberta K. Woził go w kraju i za granicą, podwoził i odwoził broń palną użytą w napadach rabunkowych oraz przewoził łupy. Kierowcą zabójców hurtownika i jego matki był słupszczanin Dariusz G. Ubrany w czarny dres ruszył 25 marca 1994 r. ok. godz. 20.30 z tzw. mety w Słupsku do Wytowna. Swoim oplem kadettem wiózł braci Ciola i Boćka, ubranych w kurtki z kapturami. Przybyli kilka godzin za wcześnie, bo prace załadunkowo-wyładunkowe w hurtowni przeciągnęły się do późnego wieczora. Ukryli się w pobliżu, ponownie podjechali do hurtowni między godziną 1.30 a 2.00 26 marca 1994 r. Dariusz G. wywołał hurtownika, ten otworzył drzwi mieszkania. Gdy Dariusz G. wchodził do przedsionka, zza jego pleców wtargnęli do środka bracia Ciolo i Bociek, których hurtownik wcześniej nie dostrzegł. Mieli wycelowaną w hurtownika broń palną, tymczasem Dariusz G. wycofał się na zewnątrz, gdzie stanął na czatach i ubezpieczał braci. Wyłączył oświetlenie terenu hurtowni i próbował bezskutecznie włamać się do kasety z pieniędzmi.

Hurtownik zaatakowany przez braci bandytów usiłował się bronić, sięgając pod poduszkę na swoim łóżku, gdzie zwykle chował własny pistolet P-83. Nie zdążył. Robert K. zabił go trzema strzałami w głowę z bliskiej odległości, używając sportowego pistoletu margolin. W podobnie bestialski sposób została zamordowana matka hurtownika. Obudzona hałasem, czynionym przez penetrujących mieszkanie bandytów, zaczęła krzyczeć. Robert K. zabił ją dwoma strzałami w głowę.

Łupem bandytów padły pieniądze w walucie polskiej, niemieckiej i amerykańskiej w łącznej kwocie ok. 50 tys. nowych złotych. Pieniądze te bandyci zrabowali ze schowka w barku oraz z sejfu, do którego mieli oryginalny klucz, znaleziony przy nieżyjącym już hurtowniku.

Bandyci spakowali pieniądze do foliowych toreb, podobnie jak inne zrabowane w mieszkaniu ich ofiary przedmioty. Były to m.in. skórzane kurtki oraz pistolet P-83 hurtownika. Poza tym sprawcy skradli z podwórka hurtowni auto audi 100. Odjechali nim z miejsca zbrodni, kierując się bocznymi drogami do swojej mety w Słupsku.

Nie dojechali do miasta, auto porzucili na trasie Włynkówko-Strzelinko w obawie, że pojazd zostanie namierzony jako nie ich własność. Przesiedli się do opla kadetta Dariusza G., który jechał za nimi po napadzie w Wytownie i dowiózł sprawców do Słupska. Na miejscu rozliczyli się, dając kierowcy część łupu: co najmniej 1 tys. nowych złotych i 300 marek niemieckich. Po powrocie do bazy wypadowej na Zatorzu sprawcy posegregowali łup i przepakowali go do toreb podróżnych. Na mecie nastąpiło rozstanie braci K. Bociek pozostał ze swoją konkubiną w Słupsku, a Ciolo wraz z Oksaną zostali zabrani do Zgierza przez wspomnianego już kierowcę Czesława M. Za tę usługę dostał od Ciola 600 nowych złotych, pochodzących z bandyckiego łupu. W Zgierzu były dalsze wydatki - obuwie, kosmetyki, biżuteria - poczynione głównie przez Oksanę.

27 marca 1994 roku tenże sam kierowca i kurier Czesław M. oraz jego córka odwieźli Ciola i Oksanę do Lwowa na Ukrainie. Co zdumiewające, zarówno łupy z rabunku, jak i użyta w napadzie broń oraz zrabowany hurtownikowi pistolet P-83 zostały nielegalnie i bez większego trudu przewiezione przez granicę w Medyce. Ze Lwowa Ciolo i Oksana pojechali pociągiem do Dniepropietrowska, gdzie przez kilka miesięcy wiedli beztroskie życie. Do 19 sierpnia 1994 roku, kiedy zostali zatrzymani przez ukraińską policję.

Ekstradycję przeprowadzono 11 listopada 1994 roku. Ciolo pod silną eskortą został przewieziony helikopterem do Lublina i przekazany polskim organom ścigania. Co zaskakujące, Ciolo wraz z dwoma wspólnikami był już podejrzany o dokonanie napadu także na hurtownika, ale w innym miejscu i czasie niż w Wytownie. Ciolo korzystał wówczas z przerwy w odbywaniu kary za zuchwałą kradzież, której się dopuścił niedługo po warunkowym skróceniu odsiadywania 10 lat więzienia za rozbój z bronią w ręku.

Na ślad sprawców wcześniejszej zbrodni popełnionej 11 sierpnia 1992 roku w Lublinie na dyrektorze tamtejszej hurtowni cukru śledczy wpadli dzięki informacji pozornie mało istotnej. Otóż w pobliżu miejsca napadu świadkowie zauważyli szare BMW na niemieckich numerach rejestracyjnych. To samo auto wielokrotnie widywano w Łęcznej koło Lublina. Śledczy ustalili, że właścicielem owego BMW jest Paweł B., (ksywa Ilek) mający podwójne obywatelstwo - polskie i niemieckie. Za pośrednictwem Interpolu dowiedzieli się, że pomieszkiwał w niemieckim Mannheim lub okolicach. Często zmieniał wynajmowane przez siebie kwatery oraz nabywał drogie auta i w ogóle prowadził wystawny tryb życia, nie mając stałego zajęcia. Miejscowa policja wzięła go pod dyskretną obserwację, bo Mannheim i okolice były miejscem wielu zbrodniczych czynów, o których popełnienie podejrzewano Pawła B. i jego polskich kamratów z grupy Ciola.

Dzięki współpracy polskich i niemieckich śledczych, którzy na początku 1994 roku zorganizowali się pod kryptonimem „Gruppe Wolf”, banda Ciola znalazła się jakby na widelcu organów ścigania, czego nawet nie podejrzewała. Namierzono nieuchwytnego dotąd samego Ciola, w Antwerpii zaś wpadł Ilek, co było już rezultatem zainteresowania tamtejszej policji podrobionymi numerami jego auta. Niemieckim i polskim śledczym z „Gruppe Wolf” udało się ustalić tożsamość zamordowanego i spalonego na polu kukurydzy młodego mężczyzny, który był kompanem Ciola. Poza tym Ciolowi przypisano dokonane w 1993 roku zabójstwa w celach rabunkowych kilku zamożnych osób w Polsce i Niemczech. Dzięki polskim śledczym ich niemieccy odpowiednicy zapobiegli poważnemu niebezpieczeństwu przynajmniej jednej osoby obracającej się w kręgu Ciola.

W dniu wznowienia śledztwa 30 listopada 1994 r. funkcjonariusze wydziałów operacyjno-rozpoznawczych komend rejonowej i wojewódzkiej policji w Słupsku rozpoczęli służbę wczesnym rankiem. Otrzymali taką oto instrukcję działania: - Wchodzimy zdecydowanie w kilku miejscach jednocześnie. Trzeba być przygotowanym na wszystko. Podejrzanych zatrzymać za wszelką cenę z zachowaniem własnego bezpieczeństwa i zasad prawnych - z użyciem środków przymusu bezpośredniego włącznie. W razie uzasadnionej konieczności wchodzić z drzwiami, użyć broni...

Ta instrukcja dotyczyła zatrzymania trzech młodych słupszczan - wspomnianych już Krzysztofa K., Dariusza G. i Marka A., podejrzanych o współudział i pomocnictwo w zbrodni na hurtowniku w Wytownie. Przebywali w trzech różnych, oddalonych od siebie miejscach.

Aspirant Zbigniew Zaręba, zastępca naczelnika Wydziału Operacyjno-Rozpoznawczego Komendy Rejonowej Policji w Słupsku wyjawił „Głosowi Pomorza”, jak przebiegały dni gotowości do akcji:

- Zdawaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Każdy przeżywał swoją rolę. Finalizowaliśmy jednak pewien etap sprawy, która wstrząsnęła opinią publiczną. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a jednak dominowały obawy, że coś nie wyjdzie. Wtedy nikt z nas przecież nie wiedział w czyich rękach jest zrabowana hurtownikowi broń, gdzie są inne rzeczy z napadu...

Jeden z podejrzanych był kompletnie zaskoczony wejściem policji do jego mieszkania, nie stawiał oporu, zachowywał się jak sparaliżowany. Drugi ruszył swoim autem w kierunku Gdańska. Jadący za nim policjanci przypuszczali, że ucieka, więc powiadomili komendę policji w Lęborku, aby przygotowała blokadę drogi. Przed Lęborkiem jednak dogonili i zatrzymali podejrzanego. Akcję zakończyli tzw. rzutem zatrzymanego na glebę i skuciem go kajdankami.

Trzeciego podejrzanego nie było w domu, jego żona była przerażona powodem wizyty policji. Funkcjonariusze poczekali w ukryciu.- Pod dom podjechała ciężarówka z podejrzanym za kierownicą - wspominał aspirant Z. Zaręba. - Wskoczyłem na stopień szoferki i krzyknąłem: Stój, policja! A on rozglądając się włączył bieg wsteczny i ruszył do tyłu. Oddałem dwa strzały ostrzegawcze. Nasz samochód z piskiem opon wyjechał z ukrycia i zablokował drogę cofającej ciężarówce. Dopiero wtedy podejrzany zgasił silnik i się poddał.

Nazajutrz po tej akcji prokurator rejonowy w Słupsku podjął decyzję o aresztowaniu zatrzymanych trzech słupszczan pod zarzutem zabójstwa dokonanego w celach rabunkowych. Wkrótce potem jeden z trójki zatrzymanych, zwanych przez śledczych kojotami, rozpoznał braci Boćka i Ciola, podejrzanych o podwójne morderstwo w Wytownie. Bociek utkwił mu w pamięci jako ten, który przed zabójstwem dysponował jednym pistoletem, a po dokonaniu tego czynu okazał dwie jednostki broni. - Dużo nam dała prowadzona od kilku miesięcy współpraca prokuratorsko-policyjna z Lublinem i Koninem, gdzie też wyjaśniano zabójstwa podobne do tego w Wytownie - podsumował prok. Jarosław Mielnik. - Motyw, sposób zabijania, a przede wszystkim narzędzie zbrodni, jakim był pistolet sportowy margolin, okazały się podobne lub takie same jak w Wytownie. Wątpliwości rozwiały ostatecznie wyniki ekspertyz wykonanych w kilku sprawach. Na przykład pokryły się tory balistyczne pocisków wystrzelonych z broni bandytów. Z tej samej broni zabito więc nie tylko hurtownika i jego matkę w Wytownie. Nasze czynności coraz mocniej zazębiały się z ustaleniami w Lublinie i Koninie, przy czym śledztwo prowadzone przez prokuraturę lubelską miało już międzynarodowy zasięg.

Do „Gruppe Wolf”, działającej w Mannheim i Lublinie, należało dopisać Słupsk. Śledczy mieli już stosowny emblemat, ale - jak mówili - nie czas pchać się na afisz. Wykonanie wielu jeszcze czynności wymagało m.in. pomocy prawnej, dyktowanej zarówno względami bezpieczeństwa, jak i ekonomiki postępowania procesowego.

I tak 16 grudnia 1994 r. prokurator Prokuratury Rejonowej w Hrubieszowie przesłuchał Bogana K. (Boćka) w charakterze podejrzanego o morderstwo w Wytownie i aresztował go. Pozornie niewiele to zmieniło sytuację Boćka, bo został aresztowany podczas odsiadywania w hrubieszowskim więzieniu pięcioletniego wyroku za kradzieże zuchwałe z włamaniami. Przeniesiono go do zakładu karnego w Czarnem. - Mikry, niezbyt rozmowny człowiek, zaprzeczał stawianym zarzutom, ale rozpoznał trójkę podejrzanych ze Słupska - zapamiętał prowadzący śledztwo słupski prokurator. - Pani Oksana, od niedawna szwagierka Boćka, skorzystała z prawa odmowy zeznań.

Natomiast jej małżonek Robert K. zwany Ciolem, przebywający w lubelskim więzieniu po ekstradycji z Ukrainy, czekał na przedstawienie zarzutów dotyczących morderstwa w Wytownie. Na to potrzebna była zgoda władz Ukrainy, wszak to ostatnie przestępstwo nie było objęte wnioskiem ekstradycyjnym. Taka procedura. Słupski prokurator nie spodziewał się, że zamknie tę sprawę do końca 1994 roku, chociaż uważał ją za mocno zaawansowaną.

Z początkiem1995 roku przyjechali do Słupska przedstawiciele lubelskich organów ścigania z prokuratorem Andrzejem Witkowskim z Prokuratury Wojewódzkiej w Lublinie, który kierował wspomnianą „Gruppe Wolf”. Dziennikarzowi „Głosu Pomorza” wyjawił: - Do Słupska przejechałem w celu zapoznania się ze sprawą morderstwa w Wytownie. Chcę dowiedzieć się jak najwięcej o Robercie K. (Ciolu), którego się osądza za wcześniejsze przestępstwa i dobrze byłoby, aby sąd też wiedział o nim możliwie najwięcej. Nie potrafię jeszcze odpowiedzieć, jak długo potrwa nasza wizyta w Słupsku. Pobyt przedłuża się z dnia na dzień. Na obecnym etapie zaznajamiania się z rezultatami śledztwa dotyczącego morderstwa w Wytownie, bardzo wysoko oceniam jakość przeprowadzonych tutaj czynności procesowych.

Akt oskarżenia z datą 30 listopada 1995 roku sporządzony przez Wydział Śledczy Prokuratury Wojewódzkiej w Lublinie objął 7 osób. O zabójstwo hurtownika i jego matki w Wytownie oskarżono braci Cyganów - Roberta K. (Ciola) i Bogdana K. (Boćka), przy czym temu pierwszemu postawiono jeszcze zarzut napadu rabunkowego w Lublinie 6 lutego 1993 r.

Trzem aresztowanym słupszczanom - Dariuszowi G., Krzysztofowi K. i Markowi A. - postawiono zarzuty świadczenia pomocy zabójcom. Za pomoc mordercom oskarżono ponadto Czesława M. ze Zgierza - kierowcę i kuriera Ciola. Listę oskarżonych zamykała Oksana K. - żona Ciola, poślubiona przez niego na początku 1995 r. w Areszcie Śledczym w Lublinie. Zarzucono jej ukrywanie łupów po zbrodni w Wytownie, w tym zrabowanego hurtownikowi pistoletu P-83. Wszystkim postawiono około 20 zarzutów.

Proces sądowy w tej sprawie rozpoczął się przed Sądem Wojewódzkim w Lublinie 4 grudnia 1996 r., podczas gdy toczyła się tam jeszcze sprawa o zabójstwo lubelskiego hurtownika cukru, w której głównym oskarżonym był również Ciolo.

Erupcja procesów sądowych nastąpiła pod koniec 1996 roku i trwała pięć lat, po czym niektóre sprawy dotyczące Ciola były rozpatrywane jeszcze w 2015 r. i pewnie nikt głowy nie da, że na tym będzie koniec. Znamienne było zdarzenie pod koniec kwietnia 2001 r., kiedy jednego dnia dwie instancje sądowe w Lublinie wymierzyły Ciolowi w sumie pięć wyroków dożywocia za sześć zbrodni popełnionych w Polsce i Niemczech. Wyrokami tymi było objęte m.in. podwójne zabójstwo dokonane na hurtowniku i jego matce w Wytownie. W kwietniu 2002 r. uprawomocnił się wyrok dożywocia dla Ciola za te morderstwa. Sąd Najwyższy utrzymał ten wyrok w mocy. Czas cygańskich szakali stanął w zakładach karnych, dla niektórych dozgonnie.

Zbrodnie Ciola, uważanego za jednego z najgroźniejszych bandytów lat 90. XX w., przypomniały się kilka lat temu, gdy oskarżono go o napad rabunkowy w Markach w 1993 r., za co został skazany na 25 lat więzienia. Ale w jednej sprawie Ciolo wygrał z polskim wymiarem sprawiedliwości. Bezpodstawnie przedłużył mu status więźnia „N” - niebezpiecznego dla społeczeństwa, wymagającego specjalnych warunków odosobnienia. Ciolo tym razem poszedł na ugodę, nie napisał skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, dostał od Polski rekompensatę w kwocie 40 tys. złotych.

Dom w Wytownie, w którym popełniono zbrodnię, przeszedł gruntowny remont. Szyld głosi, że są tu pokoje gościnne dla letników i nie tylko.

Na pobliskim cmentarzu wiejskim są pochowani zamordowani. Groby są zadbane, ukwiecone, widać, że pamięć o tych, którzy tu spoczywają, jest wciąż żywa.

Zobacz także: Zbrodnie Pomorza. Zabójstwo Michała Hałamuszki

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza