Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matematyk: Nie przyznaję się do winy, bo nie mam do czego się przyznać (wideo, zdjęcia)

Zbigniew Marecki [email protected]
Franciszek Toporkiewicz (stoi) i jego adwokat Krystian Kasperski podczas piątkowego posiedzenia słupskiego sądu
Franciszek Toporkiewicz (stoi) i jego adwokat Krystian Kasperski podczas piątkowego posiedzenia słupskiego sądu Łukasz Capar
Policja zarzuca emerytowi, że ukrywa, kto jechał autem, które uczestniczyło w kolizji. Były matematyk twierdzi, że w dniu kolizji samochód cały dzień stał w jego garażu

W piątek przed Sądem Rejonowym w Słupsku ruszył proces , w którym Franciszek Toporkiewicz, emerytowany matematyk z I LO, jest oskarżony o zatajanie nazwiska kierowcy, który według policji miał jechać jego samochodem, gdy doszło do kolizji drogowej.

Przypomnijmy: 23 grudnia ubiegłego roku policja przyszła do mieszkania Franciszka Toporkiewicza. Wtedy dowiedział się o kolizji. Choć podczas pierwszej wizyty policjantów wyjaśnił im, że nie jest właścicielem zielonego bmw, to na tym się nie skończyło.

Jeszcze tej samej nocy, 20 minut później, policjanci ponownie zapukali do jego mieszkania. Tym razem poprosili, abym zszedł z nimi do garażu i pokazał im swój samochód. Nie miał nic przeciwko temu. Otworzył garaż. Policjanci obeszli go w koło i po chwili zadzwonili do kogoś, kto ich przysłał do Toporkiewicza. - To rzeczywiście granatowa skoda, a nie zielone bmw. Nie ma na niej śladu po jakiejś kolizji - mówili przez telefon.

Wtedy po raz pierwszy dowiedział się, że tego samego dnia, po godz. 20 ktoś w centrum miasta miał kolizję z peugeotem i uciekł z miejsca zdarzenia. Świadek zapamiętał numer rejestracyjny samochodu uciekiniera. Według niego był dokładnie taki sam, jaki widniał na tablicach rejestracyjnych samochodu Toporkiewicza.

W styczniu dostał wezwanie w charakterze świadka na komendę policji w Słupsku. Wtedy aspirant Sławomir Kuczko poprosił go, aby podeszli na parking do jego samochodu, którym przyjechał.

- Policjant wnikliwie oglądał jego przód, a potem sfotografował zadrapanie i lekkie wgniecenie na tylnym zderzaku, które mam od dawna, bo moim samochodem jeżdżę na ryby i polowania - opowiada Franciszek Toporkiewicz.

Twierdzi, że 23 grudnia 2014 roku po południu w ogóle nie wyprowadzał swojego samochodu z garażu. Nikomu też go nie użyczał. Nikt też nie mógł nim jeździć bez jego zgody, bo kluczyki i dowód rejestracyjny zawsze nosi przy sobie. - Nie przyznaję się, bo nie mam do czego - mówił policjantom.

W piątek swoje wyjaśnienia powtórzył sądowi. Policja nie wskazała żadnego świadka do przesłuchania, nawet rzekomego świadka kolizji, w której miał uczestniczyć samochód pana Toporkiewicza.

Dalsza część tekstu na następnej stronie

Czego żąda adwokat?

3 listopada odbędzie się kolejna rozprawa

Do sądu Franciszek Toporkiewicz przyszedł w towarzystwie obrońcy - mecenasa Krystiana Kasperskiego, który podczas pierwszej rozprawy ustalił, że policja nie sporządziła przy właścicielu samochodu protokołu z jego oglądu. Ani podczas pierwszych wizyt w mieszkaniu Toporkiewicza, ani wtedy, gdy został wezwany na komisariat. Adwokat wystąpił także do sądu o wezwanie na kolejną rozprawę policjantów, którzy byli w mieszkaniu Toporkiewicza 23 grudnia 2014 roku. Kolejnym świadkiem będzie także syn Toporkiewicza, który na co dzień jest księdzem w Koszalinie, ale 23 grudnia ub. roku przebywał w mieszkaniu rodziców i był świadkiem wizyt policjantów w mieszkaniu rodziców.

Kolejna rozprawa w tej sprawie odbędzie się 3 listopada. Prawdopodobnie proces nie zakończy się na dwóch posiedzeniach. Będziemy śledzić jego dalszy ciąg.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza