MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Alfabet życia prywatnego i sportowego słupskiego maratończyka Jana Huruka

Krzysztof Niekrasz
Słupski Maratończyk - Jan Huruk
Słupski Maratończyk - Jan Huruk Archiwum
Jan Huruk (rocznik 1960, znak zodiaku Wodnik) był znakomitym biegaczem, olimpijczykiem w maratonie, a teraz jest przedsiębiorcą i rekreacyjnie biega. Absolwent Technikum Przemysłu Drzewnego w Słupsku. To najlepszy maratończyk stulecia w historii PZLA. Zajmował czołowe miejsca w maratonach w Berlinie, Londynie, Tokio, Sydney i Wiedniu. Był siódmy na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie (1992 rok), czwarty w mistrzostwach świata (Tokio) i trzeci podczas maratonu w Londynie, który przeprowadzono w ramach Pucharu Świata IAAF. Ciekawostką jest to, że nigdy nie brał udziału w maratonach, które odbywały się w Polsce. Przez całą karierę był wierny Słupskowi i reprezentował barwy Gryfa. Przedstawiamy alfabet z życia codziennego i sportowego Jana Huruka.

A - jak ambicja. Cecha charakteru polegająca na silnym poczuciu godności osobistej, która oparta jest na stawianiu sobie trudnych celów i dążeniu do ich realizacji. Już od najmłodszych lat zawsze ambitnie podchodziłem do wszystkiego. I trwa to do dzisiaj.

B - jak bieganie. To dla każdego człowieka najbardziej naturalna forma aktywności. I jedna z najzdrowszych. Zacięcie biegowe miałem już w Szkole Podstawowej w Noskowie (w tej miejscowości mieszkałem). Na przerwach potrafiłem pobiec do domu (około 1000 metrów) po zapomniany zeszyt lub książkę. W VIII klasie dla SP Warszkowo zdobyłem dwa srebrne medale na 1000 m i
na 2000 m na bieżni w mistrzostwach powiatu sławieńskiego. Regularne treningi rozpocząłem w październiku 1978 roku.

C - jak Czesław Zapała. Mój pierwszy zawodowy menedżer, z którym zaczęły się wyjazdy na komercyjne zawody po Europie i świecie. Na pierwszym wyjeździe do Republiki Federalnej Niemiec rolę menedżerską sprawował mój kolega klubowy Andrzej Wypych. Współpracę z Czesławem zakończyłem po przyjeździe z MŚ (1991 r.). Trzy dni przed tokijskim maratonem podpisałem nowy kontrakt z Amerykaninem Luisem Felippe Posso. Jego zasługą było to, że otrzymałem dwuletnie stypendium od japońskiej firmy Mizuno (producent sprzętu sportowego). Miałem bonusy na imprezach międzynarodowych i starty w Japonii oraz miesięczne pensje w dolarach.

D - jak dzieci. To duma rodziców. Dzięki żonie Teresce mogłem uprawiać sport jako zawód. Ona zajmowała się domem i na jej barkach spoczywała edukacja dzieci. Klaudia i Karol ukończyli wyższe studia. Mam wnuczkę Julkę i wnuka Niko. Może jedno z nich
pójdzie w moje ślady i przebije osiągnięcia sportowe dziadka.

E - jak ekiden, maraton sztafetowy - 42 km i 195 m (10 km; 5km; 10 km; 5 km;12 km i 195 m). W trzecim starcie w Japonii
(1995 r.) mieliśmy do podziału 10.000 USD. Jako kapitan zespołu wspólnie z pięcioma zawodnikami uzgodniliśmy podział kasy. Do PZLA 1000 $, dla dwóch opiekunów 1000 $, a reszta na 6 równych części (mimo, że jeden zawodnik był rezerwowym). Trenerzy odrzucili nasze ustalenia, a my odmówiliśmy startu. Ostatecznie musieli ustąpić i my pobiegliśmy, a po powrocie do kraju wszyscy zostaliśmy ukarani dwumiesięczną dyskwalifikacją.

F - jak Fukuoka. Najbardziej prestiżowy maraton w Japonii. Japończycy zapraszali ośmiu - piętnastu biegaczy z czołówki światowej, sowice opłacając. Mój pierwszy maraton w Japonii (1991 r.) z nowym amerykańskim menedżerem. Udany wyjazd z żoną Teresą. Wspaniała tygodniowa wycieczka okraszona “ciężką pracą na trasie maratonu”. Byłem piąty. Na finiszu wyprzedziłem m.in. Rosjanina Yakova Tolstikova. Był to rewanż za Puchar Świata w Londynie, gdzie zająłem trzecie miejsce, a on zwyciężył. Do Fukuoki zawitałem też po igrzyskach olimpijskich i wywalczyłem siódmą lokatę.

G - jak Gryf Słupsk. To mój macierzysty klub. 1 grudnia 1978 roku otrzymałem legitymację klubową i sprzęt sportowy.

H - jak historia. Moje wyniki i osiągnięcia zapisane są już w historii polskiego sportu. W plebiscycie najlepsi lekkoatleci 100-lecia Polskiego Związku Lekkiej Atletyki zostałem zwycięzcą w kategorii męski maraton. To bardzo cenne i prestiżowe wyróżnienie być wśród sław polskiej królowej sportu takich, jak: śp. Irena Szewińska (triumf na 200 m i 400 m), Urszula Kielan (skok wzwyż),
Anita Włodarczyk (młot), Robert Korzeniowski (chód), Tomasz Majewski (kula), śp. Bronisław Malinowski (3000 m z przeszkodami).

I - igrzyska olimpijskie. Wielkie wydarzenie w karierze. Jechałem do Barcelony na życiową imprezę z zamiarem zdobycia medalu. Do igrzysk posiadałem piąty wynik w światowych tabelach. Pech na dwudziestym piątym kilometrze. Zgubiłem bidon z napojem, po który wróciłem, a czołowa grupa mi “odjechała”. Po trzydziestym drugim kilometrze rozpoczął się podbieg (serpentyna na Stadion Olimpijski). Mój pościg okazał się nieskuteczny. Przybiegłem siódmy na stadion, gdzie były pełne trybuny kibiców
zekających na uroczystą ceremonię związaną z zakończeniem igrzysk olimpijskich.

J - jak Japonia. To niezwykle cudowny i atrakcyjny kraj turystyczny, który zaliczany jest do najgęściej zaludnionych państw świata. Tokio jest największym miastem Kraju Kwitnącej Wiśni (określenie to rzecz jasna nie wzięło się znikąd, ponieważ to ten kraj słynie z pięknie zakwitających na biało-różowo wiśni, które są symbolem Japonii). To niezwykle czysta stolica z bardzo dużą ilością
parków miejskich i wieżowców, które przeplatają się z niską, tradycyjną zabudową oraz okazałymi świątyniami. Japończycy
są obowiązkowi, bardzo mili i sympatyczni. Byłem dwanaście razy w Japonii. W tym kraju są najlepsze hotele, a w nich jest
najmilsza obsługa.

K - jak kariera. Nie trwa wiecznie i trzeba było wykorzystać swoje “5 minut”. Ta wyczynowa była od 1978 do 2004 roku. Podczas jej poznałem wielu mistrzów sportu, medalistów olimpijskich, ludzi kultury i polityki. Dzięki uprawianiu sportu zwiedziłem kawał
świata. Zaliczyłem wszystkie kontynenty. Poza Japonią wiele razy przebywałem w Stanach Zjednoczonych. Dwukrotnie byłem w Australii i Chinach.

L - jak Londyn. Miło wspominam. W 1991 r. byłem trzeci w maratonie londyńskim w ramach Pucharu Świata IAAF. Rok później finiszowałem już drugi, osiągając swój rekord życiowy 2.10.07 godz.

Ł - jak łydki. Z nimi zawsze miałem problemy. Rzadko korzystałem z masaży, a były bardzo potrzebne. Przez lata biegania włókna były poskręcane. Dwa lata temu znany masażysta Łukasz Szymerowski z Wejherowa doprowadził je do dobrego stanu.

M - jak M6 - samotność maratończyka #slowiniec - taki nagłówek wymyśliłem na mediach społecznościowych celem pokazania wszystkim niedowiarkom, że po sześćdziesiątce też można biegać i nawet w odosobnieniu (15.03.2020 r. kwarantanna i zakaz wchodzenia do lasu). Zdarza się, że bardzo często biegam w samotności, a w trakcie kariery zawsze znalazł się sparingpartner
czy grupa, z którą łatwiej było znieść trudy długiego treningu. Moje bieganie dla poprawy kondycji M6 - 38.21 min na 10 km.

N - jak Nowy Meksyk, stan w USA, miasto Albuquerqe (około 500 tys. mieszkańców). Od 1992 r. w tym mieście prawie każdej zimy miałem przygotowania do maratonu na wysokości około 1800 m n.p.m. Suche i ciepłe powietrze pomagało w uzyskaniu bardzo wysokiej formy do maratonu (m.in. w Tokio, Londynie, Otsu). W Albuquerqe poznałem Johna Bednarskiego, który pomagał
mi odnaleźć się na obczyźnie i czasami u niego mieszkałem. Ściągnąłem swoich kolegów klubowych Andrzeja Witczaka i Adama Szanowicza. Obaj trenowali razem ze mną. Po tych treningach Adam zdobył złoto podczas MP, a Andrzej uzyskał najlepszy swój czas w maratonie 2.13.51 godz. w Lizbonie, zajmując drugie miejsce. W Albuquerqe trenowali m.in. Said Ao uita i Carl Lewis.

O - jak Oranienburg. Miasto pod Berlinem, gdzie przed II wojną światową był obóz koncentracyjny. W 1985 r. byłem na zawodach (bieg na 20 km) i Niemcy zakwaterowali wszystkich biegaczy i biegaczki na terenie dawnego obozu w barakach odrestaurowanych na mieszkalne. Myśl, że to były teren obozu, pozostała mi do dziś mocno w pamięci.

P - jak Poddąbie. W tej nadmorskiej miejscowości w wakacje 1991 r. zostawiłem rodzinę w Ośrodku Kujawiak. To miejsce mnie tak urzekło, że dziś ten obiekt jako Słowiniec po części należy do mnie.

R - jak rodzice (Stanisław, śp. Teresa). Dziękuję im, że dobrze mnie wychowali i zawsze mi kibicowali podczas kariery.

S - jak Szklarska Poręba. Jest największą stacją klimatyczną Dolnego Śląska. Warunki klimatyczne miasta porównywalne są do walorów miejscowości alpejskich położonych na wysokości 2000 m n.p.m. Odkryli to właśnie sportowcy. Do Szklarskiej Poręby chętnie wracam. Strzecha Górnicza to hotel i ostoja maratonu. Tam spotykali się tzw. długasi.

T - jak trenerzy. Byli to: Czesław Bedka, Janusz Rolbiecki, Czesław Kołodyński i Ryszard Marczak.

U - jak Ural. Mieszkał tam Yakov Tolstikov, zwycięzca PŚ i maratonu londyńskiego. Ten biegacz przygotowywał się na wsi, czasami trenując w temperaturze minus 40 C zimą, ale przy niskiej wilgotności. Kilka razy biegaliśmy razem na zawodach. Przegrałem z nim tylko raz.

W - jak Witczak Andrzej. Z nim często trenowałem nie tylko w kraju. Razem biegliśmy w Duisburgu (1988r.). W swoim maratońskim debiucie wygrałem (2.17.11 godz.). Andrzej zajął czwartą lokatę.

Z - jak zawodniczki i zawodnicy, którzy byli chlubą kadry narodowej i mojego klubu. Lista ich jest bardzo, ale to bardzo długa. Przy okazji pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ważna zmiana na Euro 2024! Ukłon w stronę sędziów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza