Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widz skazany na serial

Joanna Boroń-Bednarz [email protected]
Edyta Jungowska to już trzecia aktorka, odtwarzająca postać Judyty, bohaterki ciągle ekranizowanych powieści Katarzyny Grocholi. We wszystkich filmach stała jest tylko para: Marta Lipińska i Krzysztof Kowalewski, rodzice Judyty.
Edyta Jungowska to już trzecia aktorka, odtwarzająca postać Judyty, bohaterki ciągle ekranizowanych powieści Katarzyny Grocholi. We wszystkich filmach stała jest tylko para: Marta Lipińska i Krzysztof Kowalewski, rodzice Judyty.
W autobusie, sklepie czy podczas towarzyskich spotkań coraz częściej usłyszeć można: w tej telewizji to już nic nie ma do oglądania.

Nie spodobałoby się to władzom publicznych i niepublicznych stacji. Przecież nie szczędzili grosza z abonamentów i reklam na polskie seriale i widowiska z gwiazdami tych seriali.

Przeglądając program telewizyjny dojść można do wniosku, że tak dobrze z naszą rodzimą serialową produkcją to nie było jeszcze nigdy.

W ramówce nie brakuje dobrze nam już znanych tytułów (tak na marginesie zastanawiam się czasem, jak długo jeszcze scenarzyści dadzą radę komplikować życie takiej na przykład rodzinie Mostowiaków, byle tylko nie chcieli bić rekordów "Mody na sukces"!). Pojawiło się też sporo nowych propozycji łzawych, krwawych i nijakich.

Zamach na "M jak miłość"

Nie trzeba być socjologiem ani specjalistą od mediów, by stwierdzić, że najlepiej na małym ekranie sprzedają się seriale z kategorii "życiowe", czyli takie "Klany", "M jak miłość" i tym podobne.

Tego typu odcinkowce mają wierną, głównie żeńską publiczność, która gotowa jest latami śledzić losy swoich ulubionych bohaterów.

Nie dziwi więc pojawienie się w ramówce kilku nowych propozycji z tej właśnie kategorii. Największe kontrowersje, jeszcze na długo przed tym, jak widzowie zobaczyli pierwszy odcinek, budził projekt pod nazwą "Tylko miłość".

Kontrowersje brały się z podejrzeń, że Polsat tym serialem próbuje zaatakować jeden z największych hitów serialowych, czyli "M jak miłość". Po pierwsze podobny tytuł, po drugie ta sama twarz, czyli Małgorzata Kożuchowska, która nie dość, że w serialu gra, to jeszcze go reklamuje.

Po pierwszym odcinku "Tylko miłości" (serial opowiada o perypetiach przystojnego architekta, który próbuje jakoś poukładać sobie i córce życie po śmierci żony) producenci "M jak miłość" mogą chyba spać spokojnie.

Ten serial z pewnością znajdzie sobie wiernych widzów, na przykład pań wrażliwych na wdzięki Bartka Świderskiego, który jest tu przystojnym wdowcem.

Bo książka była dobra...

Zdań kilka poświęcić należy telewizyjnej adaptacji książki Katarzyny Grocholi "Ja wam pokażę" z Edytą Jungowską w roli Judyty. Dlaczego taki serial powstał? Nie wystarczała znakomita książka? Nie wystarczył taki sobie filmik, a raczej dwa ("Ja wam pokażę" i "Nigdy w życiu)?

Najwyraźniej nie. Producenci doszli chyba do wniosku, że ci, którzy przeczytali i zobaczyli, chętnie jeszcze raz zobaczą to samo, ale trochę inaczej... Czy słuszny to był wniosek? Słupki oglądalności mówią, że wielki hit to to nie jest. Ale miło popatrzeć na uroczą Edytę Jungowską.

Na granicy gatunków

Gdzieś między historiami z życia wziętymi i podkolorowanymi a kryminałem (czy też nawet horrorem) jest nowa produkcja TV4, czyli "Regina". To w zamyśle twórców mrożąca krew w żyłach opowieść o Reginie (pożyczona z "M jak miłość" aktorka Dominika Ostałowska), która właśnie wyszła z więzienia, gdzie odsiadywała karę za zabicie swojej siostry.
Regina twierdzi, że Klary nie zabiła i obwinia całą swoją rodzinę o to, że się od niej odwróciła. To dramat, a gdzie kryminał? Kryje się on w rozwikłaniu zabójstwa Klary i rozwiązaniu kilku rodzinnych tajemnic. Ale nie tylko, bo do gry wkraczają też nowe, mroczne postacie.

W jednym z tekstów poświęconych serialowi natknęłam się na nawiązanie do "Miasteczka Twin Peaks", który jest właśnie najlepszym wzorem serialu, jakim chciałaby być "Regina". Wystarczy kilka chwil przed telewizorem, by stwierdzić, że daleka przed producentami droga. Dobrzy aktorzy, pomysł i ambicje to ciągle za mało. Ale może kiedyś się i polski widz doczeka...

O szyfrach i ekipach

Jednym z większych telewizyjnych rozczarowań jest "Tajemnica twierdzy szyfrów" na podstawie książki Bogusława Wołoszańskiego. Miało być wojennie, mrocznie, tajemniczo... A jest? Cóż, raczej nudno.

Między ziewaniem można za to westchnąć sobie na widok Pawła Małaszyńskiego, którego serial "Magda M." wykreował na czołowego sercołamacza polskiego małego ekranu, lub Borysa Szyca, jeśli ktoś woli złych chłopców.

Akcja nie zmusza do oglądania na baczność, aktorskiej grze można co nieco zarzucić (Małaszyński bywa taki drewniany!), ale by zachować sprawiedliwość, historia nie jest zła, a i nastrój udało się filmowcom stworzyć dość interesujący.

"Ekipa" to natomiast najbardziej zaskakująca produkcja tego sezonu. Po pierwsze, reżyser - Agnieszka Holland. Niezwykle rzadko - i to w skali światowej - reżyser znany, ceniony, nagradzany staje za produkcją serialu.

Po drugie, niezwykła aktualność (producenci powinni podziękować politykom za przyspieszone wybory). To wyjątkowo dobrze nakręcona opowieść, ze znakomitą obsadą (Gajos!), trzymającą w napięciu akcją, dobrym tempem, ale... Czy to wystarczy, by pokonać serialową konkurencję?

Cóż, marne szanse. Przede wszystkim dlatego, że tu tematem jest polityka, a Polak polityką jest znudzony (no, może gdyby nasi politycy mieli taką klasę, jak ci serialowi), po drugie, widzowie wybierają od tragedii na skalę kraju czy świata tragedie na miarę Mostowiaków.

Drugie dno

Zdaniem podsumowania: Czy w programie tyle jest seriali, bo widzowie tego oczekują? A może stacje telewizyjne tylko nam wmawiają, że seriale są takie super i że tak bardzo je lubimy? A my, głupi, tylko niewdzięcznie marudzimy, że nie ma nic ciekawego w tej telewizji.

Ci, którzy wierzą w spiskową teorię dziejów, powinni się zastanowić nad innym wytłumaczeniem tej wzmożonej produkcji odcinkowców. A może telewizja produkuje nie tyle seriale, co gwiazdy, które tańczą (na lodzie), albo z którymi się tańczy... lub też śpiewają stare i nowe hity pod srogim spojrzeniem przebrzmiałej dawno gwiazdy, której na imię Edyta?

Ta teoria wcale nie jest tak absurdalna, jakby się mogło wydawać. W te wieczory, kiedy gwiazdy tańczą i śpiewają, przed ekranem telewizora siadają nieprzebrane tłumy widzów i słupki oglądalności rosną jak na drożdżach. A te słupki kochają reklamodawcy z grubymi portfelami. Czyli znowu chodzi o pieniądze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza