Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Rybiński: On te piłki jedną ręką łapał

Rafał Szymański
Zbigniew Rybiński w przysiadzie pierwszy od prawej. Gryf Słupsk z wiosny 1992 roku.
Zbigniew Rybiński w przysiadzie pierwszy od prawej. Gryf Słupsk z wiosny 1992 roku. Fot. Archiwum Rafała Szymańskiego
Może nie był najlepszym bramkarzem, który grał w Gryfie Słupsk, ale kibice zapamiętali go na zawsze.

Rekord

Rekord

W książce "Futbol na ziemi słupskiej" doktora Jerzego Krzysztofowicza napisano, jest, że rekord Rybińskiego trwał 1416 minut w 13 meczach ligowych i dwóch pucharowych.

Według danych Głosu Pomorza był dłuższy. Licząc czternaście spotkań ligowych bez straty gole i piętnaste do 38 minuty gdy bramka padła, a także dwa mecze Pucharu Polski z dogrywkami wychodzi 1538 minut.

Jesień 1983: Puchar Polski: Warta Poznań - Gryf Słupsk 0:0, k 2:4, Gryf - Celuloza Kostrzyn 0:0, k. 6:7. III liga - runda jesienna 1983 roku: Gryf - Elana Toruń 4:0 (1:0), Czarni Słupsk - Gryf 0:1 (0:1), Zatoka Braniewo - Gryf 0:1 (0:0), Gryf - Gwardia Koszalin 3:0 (1:0), Jantar Ustka - Gryf 0:3 (0:1), Gryf - Zawisza Bydgoszcz 3:0 (2:0), Wda Świecie - Gryf 0:1 (0:0), Gryf - MRKS Gdańsk 3:0 (2:0), Gedania Gdańsk - Gryf 0:0, Gryf - Stoczniowiec Gdańsk 1:0 (1:0), Chemik Bydgoszcz - Gryf 0:1 (0:0), Gryf - Polonia Bydgoszcz 3:0 (1:0), Wisła Tczew - Gryf 0:1 (0:1). Runda wiosenna 1984 roku: Elana Toruń - Gryf 0:0, Gryf - Czarni Słupsk 2:1 (0:1).

(sten)

Przez 16 spotkań sezonu 1983/1984 nie wpuścił gola. Tak wchodzi się do historii. Dla Zbigniewa Rybińskiego, niestety, tragicznej.

Z opóźnieniem dotarła do nas informacja, że w Solcu Kujawskim 6 lutego zmarł Zbigniew Rybiński. Dla fanów sportu w regionie kujawskim golkiper Zawiszy Bydgoszcz, Elany Toruń, Czarnych Nakło, dla kibiców z Pomorza wychowanek Brdy Przechlewo i zawodnik Gryfa Słupsk.

Umarł na atak serca. On, który z wielu pojedynków na boisku, dzięki niesamowitemu refleksowi, wychodził obronną ręką, tym razem przegrał.

Początki w Gryfie

Urodził się 1 lipca 1963 roku w Jęcznikach. Zaczął trenować w Brdzie Przechlewo, gdzie szybko poznano się na jego niesamowitym talencie. Jeszcze jako nastolatek trafił do pierwszej drużyny. Pod koniec lat 70 na boisku w Przechlewie w meczu Pucharu Polski. Brda pokonała Gryfa Słupsk 3:2. Rybiński wprawił w osłupienie trenerów i działaczy Gryfa. - Pokazał że ma talent. Wzięliśmy go do nas - opowiada Tadeusz Wanat, ówczesny szkoleniowiec trójkolorowych.

Dla Gryfa zaczynały się wtedy złote i legendarne już dzisiaj czasy. Wanat zbudował zespół, który zapewnił sobie awans do II ligi. Szkoleniowiec, który grał w Śląsku Wrocław i Górniku Zabrze i obcował z takimi bramkarskimi sławami, jak Hubert Kostka wiedział co robi widząc w młodziutkim Rybińskim skarb na wagę gry na zapleczu ekstraklasy.

- Brakowało mu trochę centymetrów. Ale zaskakiwał wrodzonym refleksem, a także wybiciem z obu nóg. Dobrze grał na linii. Potrafił także dobrze wychodzić do górnych piłek. Był odważny, a szybkością reakcji nadrabiał braki - opowiada Wanat. Gryf wygrał III ligę i szykował się do walki w II, a Rybiński został zmiennikiem Andrzeja Szygendy, wtedy pierwszego golkipera.

- Natomiast mnie swoim przyjściem wyleczył z bycia dobrym bramkarzem - śmieje się Zdzisław Lewandowski, który w 1981 roku wchodził z Gryfem do II ligi, ale musiał ustąpić miejsca właśnie Rybińskiemu. - Na treningach piłki potrafił złapać jedną ręką.

Wanat postawił na Szygendę i wychowanka Brdy, Lewandowski musiał szukać miejsca w innych klubach. Do dzisiaj jest szkoleniowcem golkiperów w Gryfie 95.

W II lidze

- Uczył się wtedy dużo od Szygendy - wspomina Wanat. - Przede wszystkim ustawienia w bramce. Bo Andrzej, tak jak Rybiński nie miał wielu centymetrów, ale jego doświadczenie i sposób zachowania w bramce wywarł wpływ na Zbyszka - nie ukrywa trener.

Szkoleniowiec na tyle ufał wychowankowi Brdy, ze nie bał się go wystawić w meczach II ligi. I to w chwili gdy słupszczanie, będąc rewelacyjnym beniaminkiem, walczyli o awans do I ligi. A przecież Rybiński miał wtedy 18 lat! Losy w rundzie wiosennej w 1982 roku tak się ułożyły, że najważniejszym jej spotkaniem był wtedy mecz z GKS Katowice.

Na stadionie 650-lecia zasiadło 10 tysięcy kibiców, by oglądać starcie kandydatów do awansu. Niestety, za rodzącą się wówczas potęgą GKS Katowice stał cały przemysł węglowy, za Gryfem tylko kibice nad Słupią.

Oni nie mieli takiej siły przebicia jak holding najbardziej hołubionej części przemysłu PRL. Trener Wanat dla pewności czystej gry nie wystawił wtedy do składu kilku najbardziej doświadczonych graczy. W bramce postawił na Rybińskiego. On, nieopierzony nastolatek, wszedł do bramki Gryfa w zielonej bluzie od dresu w jakim funkcjonariusze ówczesnej Szkoły Milicji zaczynali poranne rozgrzewki. Po drugiej stronie w barwach GKS stał Franciszek Sput, najlepszy golkiper GIEKS-y, dzisiaj legenda tego klubu.

Mimo, ze słupszczanie przegrali to spotkanie 0:1, Rybiński mógł schodzić z murawy z podniesionym czołem. Nawet w tym brudnozielonkawym dresie, pokazał, że może już stać w bramce drugoligowca. Gryf Słupsk nie awansował, GKS tak. W kolejnym sezonie w II lidze, Lolo - jak nazywali Rybińskiego koledzy bronił już w większości spotkań. Szczególnie na wiosnę 1983, gdy słupszczanie opuszczali już szeregi tej klasy.

- Doświadczenie, które tam zdobył mogło procentować potem, gdy pobił rekord kraju - komentuje Wanat.

Rekord

Gryf spadł do III ligi ale zachował większość tego składu, który kończył rozgrywki o klasę wyżej. Dlatego cel pozostawał ten sam, powrót na zaplecze ekstraklasy. W rundzie jesiennej słupszczanie zrobili coś, czego jeszcze w polskim futbolu nie było. W 13 meczach nie stracili bramki. Dodając do tego dwa spotka w Pucharze Polski zakończone po bezbramkowych remisach dogrywkami i rzutami karnymi, i mecze wiosenne wyjdzie rekord do dzisiaj niepobity. W tych spotkaniach między słupkami stał Rybiński.

- Miał doskonałą obronę przed sobą: Jerzy Gawroński, Janusz Bławat, Bogdan Chwistek i Roman Mądrochowski - opowiada Dariusz Kiersztyn, były piłkarz Gryfa w tamtych latach, napastnik. - Sam także był doskonałym bramkarzem - chwali "Kiera". A przecież na zmiany wchodził kolejny obrońca - młody Jarosław Giszka, młodzieżowy reprezentant Polski (zdobył z nią brąz mistrzostw Europy U-18 w 1984 roku), który po zakończeniu sezonu przeszedł do Wisły Kraków.

- Pamiętam takie spotkanie w Świeciu. Gospodarze mieli przewagę i to zdecydowaną. W pierwszej połowie przetrwaliśmy, ale w drugiej trudno było wybić piłkę z własnej piątki. Momentalnie wracała, tylko raz udało nam się przekroczyć linię środkową i gola zdobył Kiersztyn. Reszta należała do Rybińskiego - opowiada dzisiaj Wanat.

Słupski bramkarz dokonywa cudów. Pozostał przy tym skromnym, chłopakiem, który dopiero uczy się swojego fachu. Często nawet na błędach. Już na dobre trwał mecz rundy jesiennej na stadionie przy ul. Zielonej z Zawiszą Bydgoszcz, gdy rezerwowy golkiper trójkolorowych Ryszard Wasilewski, biegał po trybunach wysłany przez Lola by mu załatwić... rękawice bramkarskie. Wyszedł na boisko bez nich... Gryf wtedy wygrał 3:0.

Rekordowy okres zakończył się już w rundzie wiosennej. Wygrali 2:1 w derbach Słupska z Czarnymi, ale stracili tego "dziewiczego" gola. Strzelił go wychowanek gryfitów, grający wtedy w Czarnych, Waldemar Wieliczko. Była 38. minuta i tak zakończył się rekord. "Przegląd Sportowy" pisał o tym na pierwszej stronie. Losy bohaterów tego rekordu splotły się jednak tragicznie. Rybiński zmarł tak młodo na atak serca, Wieliczko kilkanaście lat temu popełnił samobójstwo.

Po Gryfie

Kibice kochają poszczególne drużyny nie za całość dokonań, ale przede wszystkim za kilka chwil, które czynią ich szczęśliwymi, a życie bardziej znośnym. Rybiński swoim rekordem zbudował sobie pomnik. Postawił jednak poprzeczkę wysoko. W Gryfie nie mógł już się bardziej realizować.

Tym bardziej, że Zawisza wygrał walkę o awans. Momentalnie zaproponował bramkarzowi przejście do Bydgoszczy.

- Odradzałem mu to. On nie był typem gracza, który mógłby brylować w wyższych ligach. Poza tym w Bydgoszczy w bramce był Andrzej Brończyk, legenda Zawiszy - opowiada Wanat. Rybiński dał się skusić. Przeliczył się. Był w klubie z wyższej ligi, ale rzadko pokazywał się na boiskach. Brończyk zgarniał całą pulę.

- Zdawało się, że pozycja Brończyka może być zagrożona, gdy przyszedł do Zawiszy Rybiński. Ale w Bydgoszczy się nie sprawdził - tak 19 lat temu na łamach "Tempa" pisał Jerzy Wicherek.

- Tłumaczyłem mu, że dla niego najodpowiedniejszy byłby klub, w którym miałby bramkę dla siebie i zaczynał z nim marsz do wyższej ligi. Może wtedy miałby łatwiej
- mówi Wanat.

- Andrzej Brończyk był pewnym punktem naszego zespołu i trudno było komukolwiek wygrać z nim rywalizację. Toteż Zbyszkowi pozostała tylko ławka - wspomina Wiesław Gałkowski, ówczesny szkoleniowiec bydgoskiej jedenastki, na łamach bydgoskiego Super Ekspressu.

Z Zawiszy odszedł do Elany Toruń. W jej barwach przyjeżdżał do Słupska na mecze, ale wracał bez zdobyczy. Karierę kończył w Czarnych Nakło. - Nabrał już wtedy ciała, chociaż jeszcze przyjechał porozmawiać w trakcie meczu Gryfa Słupsk z Brda w Bydgoszcz w latach 90 - tych kończy Wanat.

Podobno różnie układało mu się w życiu prywatnym. Gdy dwa lata temu "Głos Pomorza" pisał o tym co robią dzisiaj piłkarze Gryfa, którzy w 1981 roku grali w II lidze, mimo starań nie mogliśmy znaleźć z nim kontaktu. Jego koledzy sami nie potrafili wskazać właściwego adresu. Szkoda, byłaby okazja do rozmowy. Już takiej nie będziemy mieli.

Pochowany został na cmentarzu w Chojnicach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza