Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pieski świat: historie psów ze słupskiego schroniska dla zwierząt

(maz)
Fot. Kamil Nagórek
Nie bez kozery mówi się, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Niestety, w drugą stronę to czasem nie działa. Doświadczyły tego psy, których świat zawęził się do klatek w schronisku.

Brudas jest nieufny. Gdy zbliżam się do klatki, od razu chowa się w betonowym budynku.

Co mi się tak przyglądasz?

Czujnie jednak śledzi każdy mój ruch, a mięśnie pod jego pręgowaną, czarno-brązową skórą, pokrytą krótką sierścią, ciągle pracują. Patrzy prosto na mnie. Raczej nie podoba mu się, że go obserwuję.

Nie wiadomo, gdzie i kiedy przyszedł na świat. Nie wiadomo, czy jako szczeniak zaznał ludzkiej troski. Nie wiadomo, czy ktoś kiedyś nadał mu imię i przywoływał go do siebie, aby go pogłaskać i karmić smakołykami. Wiadomo natomiast, że przez kilka miesięcy mieszkał pod balkonem na słupskim Zatorzu. Biegał po ulicach i zaczepiał ludzi. Jedni się go bali, inni karmili. Czasem sam przyłączał się do przechodniów i szedł z nimi spacerowym krokiem, aby szybko się oddalić, gdy ocenił, że jego wolność może być zagrożona.

- To był taki słupski chuligan, który chodził własnymi ścieżkami. Pewnego dnia zobaczyłem go, jak szedł noga w nogę z pewnym panem aleją 3 Maja. Zapytałem, czy to jego pies. Usłyszałem, że nie - opowiada Ryszard Karbowiak, technik weterynaryjny, pracujący w słupskim schronisku dla zwierząt od 1999 roku.

Wtedy dał spokój, ale pies ciągle pętał się po ulicach, więc Karbowiak postanowił go schwytać. Namówił do pomocy napotkanego wcześniej mężczyznę, do którego Brudas najwyraźniej poczuł sympatię. Zwabili psa do jakiegoś garażu.

- Tam zarzuciłem mu na szyję pętlę, przy pomocy której ujarzmiamy psy. Brudas wręcz chodził po ścianach. Czułem się, jakbym polował na dzikiego mustanga. W jego oczach było widać, jak kochał swoją wolność. Gdybym wiedział, że tak się będzie zachowywał, drugi raz bym się zastanowił, czy go łapać - mówi Karbowiak.

Brudas nigdy nie przywykł do niewoli. Przez rok, dwa razy w miesiącu, odwiedzał go mężczyzna, który pomógł go złapać. Teraz pies został sam. Jeszcze nie znalazł się człowiek, który chciałby go przygarnąć i oswoić.

Romeo i Julia z Włynkówka

On jest wielki, włochaty i silny. Ma około siedmiu lat. Gdyby był mężczyzną, zbliżałby się do pięćdziesiątki. Ona jest o wiele młodsza, spokojniejsza i z łagodnym spojrzeniem. Gdy trafili do schroniska, była w zaawansowanej ciąży. Zostali rozdzieleni. Urodziła dwa piękne szczeniaki. Jeden już znalazł właścicieli. Drugi ciekawie przygląda się ludziom i śmiesznie warczy na obcych, choć ma niespełna osiem tygodni. Gdy się przestraszy, wtula się w matkę.

- To nie do wiary, że ktoś pozbył się dwóch tak pięknych okazów rasy Siberian Husky. Pan, który je przywiózł, mówił, że znalazł je we Włynkówku. Może tak było, a może nie, bo psy nie sprawiały wrażenia, aby był dla nich obcy - zastanawia się Renata Cieślik, zootechnik, w schronisku zatrudniona od dwóch lat.

Do tej pory nikt się po te psy nie zgłosił. Ta historia jednak ma szansę zakończyć się happy endem. Są bowiem chętni do zaadoptowania psiej pary. Musi się tylko znaleźć rodzina, która przygarnie szczeniaka. Z tym też nie powinno być problemu, bo akurat maluchy najszybciej wzbudzają sympatię i znajdują opiekunów.

Są jednak psy, które wracają do schroniska jak bumerang. Robią dobre wrażenie na ludziach, ale szybko rodzina, która je przyjęła, dochodzi do wniosku, że to była pomyłka.

Tak jest z dużym, skundlonym bernardynem, który w schroniskowym boksie wabi dobrodusznym spojrzeniem i sprawia wrażenie, jakby błagał o miłość. Już kilka razy kolejne rodziny próbowały mu ją dać. Niestety, gdy tylko wychodził ze schroniska, budziła się w nim jego druga osobowość. Nagle zaczynał gryźć i niszczyć co mu pod pysk podpadło.

- Sądziliśmy, że znajdzie swoje miejsce, gdy wreszcie trafił na wieś. Jednak i tam nie pobył za długo. Jego ówczesny opiekun oddał go do schroniska, gdy zagryzł mu czterdzieści kur. Teraz już nawet nie próbujemy szukać mu nowego pana - zdradza Ryszard Karbowiak.

Bywa także zupełnie inaczej. W słupskim schronisku dotąd wspomina się małego rudego pieska, który tak długo gryzł swojego pana, aż ten postanowił się go pozbyć i oddał go tutaj.

- Niechęć psa do jego pana była tak duża, że na pożegnanie też go ugryzł. Sami także mieliśmy z nim sporo problemów. Nawet jak go obłaskawiałam mięsem, to najpierw brał je z ręki, ale już po chwili na mnie warczał - opowiada Renata Cieślak.

Nadszedł jednak taki dzień, kiedy w schronisku pojawił się mieszkaniec Sopotu, który nagle zapragnął, aby w jego życiu zaczął mu towarzyszyć czworonożny przyjaciel. Gdy rozglądał się po kojcach, prawie natychmiast wpadł mu w oko mały rudzielec.

- Chcę tego - powiedział.

- Miałam duże wątpliwości, czy dobrze robi, bo rudzielec wcale nie miał ochoty opuszczać schroniska. Trzeba go było schwytać na pętlę. Łatwo nie było, bo wił się jak piskorz. Musiałam mu założyć kaganiec i jeszcze dałam jego nowemu opiekunowi butelkę wody na drogę - wspomina pani Renata.

Szczerze mówiąc, nie wierzyła, że rudzielec zostanie w nowym domu. Gdy dwa tygodnie później sopocianin ponownie podjechał na plac przed schroniskiem, była pewna, że odwozi psa. A on po prostu zwrócił kaganiec.

- Zaprzyjaźniliśmy się. Kaganiec zdjąłem mu już w samochodzie - opowiadał nowy pan rudzielca. - W domu pokazałem mu miejsce z jego nowym legowiskiem na półpiętrze. Nie chciał jednak tam się kłaść. Chował się pod stołem. Gdy chciałem go schwytać i stamtąd wyciągnąć, lekko mnie ugryzł. Długo się nie zastanawiałem. Wziąłem laczka i przyłożyłem mu w tyłek. Pies spokorniał i sam pobiegł na nowe lego. Teraz jest świetnym kompanem spacerów. Przynajmniej raz w tygodniu łazimy razem po molo.

Wierny do końca

To z kolei była tragiczna historia. Renata Cieślak prawie dwa lata temu została wezwana przez policję, aby zabrała groźnego psa z miejsca wypadku.

- Na ulicę Szczecińską, gdzie doszło do tragedii na przejściu dla pieszych, jechałam przerażona. Spodziewałam się, że zobaczę wielkiego psa. Wzięłam pętlę do ujarzmiania i liczyłam się z tym, że będę musiała z nim walczyć - wspomina.

Tymczasem zobaczyła biało-czarnego kundelka, który zajadle bronił ciała swojego pana. Mężczyzna, ofiara wypadku, leżał na ziemi, a pies lizał go tak, jakby go prosił: "Podnieś się". I szczekał na wszystkich, którzy chcieli się do niego zbliżyć.

- Sam było mocno połamany, ale nerwowo biegał na złamanych nóżkach i chyba w ogóle nie czuł bólu - dodaje pani Renata.

Ostatecznie schwytali go dwaj młodzi chłopcy. W schronisku rozpaczał i wypatrywał swojego pana. - Gdy tylko słyszał męskie kroki, zaraz był cały spięty - mówi opiekunka.

Nie doczekał się. Nie odebrała go też rodzina zmarłego. Ponieważ w czasie leczenia wymagał ciągłego nadzoru, Renata Cieślik wzięła go do swojego domu w Siemianicach, gdzie stał się jednym z 13 psów tworzących jej domowe stadko. Tam dostał nowe imię - Czako, na cześć wiernego swojemu plemieniu Indianina.

- Nieźle rozrabia. Tylko czasem nagle stanie, jakby wsłuchiwał się, czy nie nadchodzi jego pan. A może mam tylko takie wrażenie? - zastanawia się pani Renata.

Królowa na trzech hektarach

To był zwykły mały kundelek, który zżył się ze swoją panią. Gdy właścicielka już wiedziała, że ma zaawansowanego raka kości, zaczęła szukać dla psiny nowego domu. Nie znalazła. Wtedy przyprowadziła Bunię do schroniska.

- Płakały obydwie: pani i jej suczka. Sama także czułam się nieswojo - mówi pani Renata.

Od razu wiedziała, że zrobi wszystko, aby Bunia jak najszybciej mogła zamieszkać z nową rodziną. Udało się. Trafiła na wieś. Teraz jest panią na trzech hektarach. Zarówno ona, jak i jej nowi właściciele są szczęśliwi.

- Gdy się słyszy w telefonie opowieści szczęśliwych ludzi, którzy chwalą się wyczynami swoich nowych pupilów, to czuje się sens pracy z tymi często biednymi zwierzętami - dodaje pani Renata.

Najbiedniejsze są stare i chore. Nikt nie chce brać sobie na głowę kłopotu. Jednak czasem zdarzają się cuda. Niedawno starsza pani wybrała suczkę, która bardzo słabo widzi.

- Ja nie widzę, ona nie widzi. Razem będzie nam dobrze - powiedziała kobieta i podreptała ze swoją wybranką do domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza