Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Adamem Romańskim, byłym dyrektorem sportowym koszykarzy Energi Czarnych Słupsk

Rafał Szymański
Adam Romański jeszcze jako dyrektor sportowy Energi Czarnych.
Adam Romański jeszcze jako dyrektor sportowy Energi Czarnych. Fot. Łukasz Capar
Adam Romański przestał być dyrektorem sportowym Energi Czarnych Słupsk. O zespole, jego przeszłości i przyszłości rozmawia z nim Rafał Szymański

- Co dałeś jako dyrektor sportowy Enerdze Czarnym?

- Przychodząc, miałem być dyrektorem sportowym i być odpowiedzialnym za sport. Najpierw byłem bardziej obserwowany przez prezesa Andrzeja Twardowskiego. W momencie, gdy pożegnaliśmy się z trenerem Andrejem Podkovyrovem, a była to decyzja, na którą także miałem wpływ, prezes oddał mi kontrolę nad tym, co się będzie działo z zespołem. Zwłaszcza w wyborze nowych zawodników i trenera. Gasper Okorn - to ja wymyśliłem to nazwisko.

- Nowa twarz, nowe porządki?

Z nim mi się bardzo dobrze współpracowało. On po pierwsze ma otwartą głowę, po drugie pracował w miejscach, w których się pracuje na poziomie europejskim, w Ventspils, w Lietuvos Rytas Wilno, Olimpii Lublana. Rozumiał, jak robi się wynik i sukces w trójkącie: prezes - dyrektor sportowy - trenerzy. Dzięki temu pracowało mi się dużo lepiej. On nie chciał wybierać zawodników. Zostawił to mnie. A ja z tymi nazwiskami szedłem do prezesa, by dopracować finanse. Tak to działało w wypadku czwórki: Antonio Burks, Chris Booker, Bojan Bakić, Mateo Kedzo.
Innym aspektem mojej bytności w Słupsku była współpraca z trenerami i zawodnikami. Po to, by z nich wyciągnąć jak najwięcej. Nie były to działania spektakularne, miałem kontakt z trenerem, nie byłem pasywny w tym działaniu. Poza meczami, w niektórych sytuacjach pełniłem rolę jako taki dodatkowy asystent, oczywiście działo się to z pełną akceptacją szkoleniowca i z jego inicjatywy. Robiłem analizy, dużo rozmawialiśmy. To także przyczyniło się do tego, jaki wynik osiągnęliśmy w tym sezonie.

Najmniej chciałbym mówić o aspekcie, który też był widoczny - pisaniu tekstów i bloga na stronie Energi Czarnych. Najbardziej chciałem zostać dyrektorem sportowym, mniej człowiekiem od PR, a już najmniej od pisania bloga.

- Zorientowałeś się, że jesteś na siłę ciągnięty, by współtworzyć markę Energi Czarnych?

- Nigdy nie chciałem być twarzą tego klubu. Nią jest prezes Twardowski i nigdy nie było to przeze mnie negowane. Nigdzie nie chciałem wpychać siebie, by zmniejszyć oddziaływanie innych. Mnie interesował wynik sportowy i by byli tu jak najlepsi zawodnicy.

- Twój blog, zanim zacząłeś pracę w Słupsku, skupiał wielu ludzi zainteresowanych koszykówką. Przechodząc do Czarnych, zostałeś poproszony o to, byś go pisał na stronie klubu. Chciałeś tego?

- Prezes namówił mnie. Lubię pisać, więc jakoś mi to specjalnie nie przeszkadzało. Dla mnie jednak ważniejsza była praca dyrektora sportowego, a ona nie została dokończona.

Byłem nim od 1 sierpnia 2008, kiedy wszystkie decyzje dotyczące zawodników na sezon 2008/2009 zostały podjęte. Nie było tylko wtedy jeszcze Jacka Ingrama i Rolando Howella. Przy tym ostatnim gdzieś tam mój głos już się liczył, ale decyzja oczywiście nie była moja. Z tego, co wtedy zrozumiałem, z prezesem umawialiśmy się, że ten sezon będzie dla mnie do nauki, a w kolejnym ta nauka zostanie wykorzystana.

Dlatego jestem rozczarowany, mam trochę żal. Nie do prezesa, tylko do życia bardziej, że te moje "nauki przedmałżeńskie" nie przelały się się na życie małżeńskie.

- Przed sezonem w swoim blogu oceniałeś ówczesny skład Energi Czarnych. Teraz kibice zarzucają ci, że ci gracze nie byli tacy dobrzy jak w twoich opiniach.

- Odpowiem może tak. Przede wszystkim nigdy nie uważam, że mam jakiś monopol na rację. Gdy spotykam się z kimś, kto ma swoje racje, kto ma inne spojrzenie np. na koszykówkę i skład, zawsze zostawiam tę furtkę, że to może ten ktoś ma rację, że to jest właściwa droga.

I tak było z opisami niektórych zawodników i trenera Podkovyrova. Od początku widziałem, że nie jest to tak, jak mi się wydawało, że powinno być. Ale... gdyby ich praca miała przynosić zwycięstwa Enerdze Czarnym, dać nam dobrą pozycję w lidze i sukces, nie wahałbym się - to jest dobra droga. W pewnym momencie jednak następuje ciąg zdarzeń, po których musi pojawić się konkluzja, że to nas jednak do niczego nie poprowadzi. Takim momentem przełomowym było spotkanie ze Sportino Inowrocław. Ono potwierdziło, że nie będziemy wygrywać meczów, które powinniśmy.

- Ty namawiałeś prezesa, aby wyrzucić trenera?

- Nie powiem, że namawiałem, ale gdy prezes zapytał, co o tym sądzę, powiedziałem, że lepiej będzie, zatrudnić kogoś nowego. Wiem, że zawsze zmiana na tym stanowisku to decyzja biznesowa, musiał ją podjąć prezes. Z trenerem Podkovyrowem nie mieliśmy szans na podjęcie walki o cele wyznaczone przed rozgrywkami.

- No to teraz muszę o to zapytać. Jak już czyścimy wszystkie rany, to co się wydarzyło w Kołobrzegu, gdy trener w trakcie jednego z meczów w play off pokazał, abyś wyszedł z sali?

- To nie tak. Trener Okorn nie powiedział, abym wyszedł z sali. Przez cały sezon, wiedząc, gdzie ja siedzę, często rzucał w moją stronę jakieś spojrzenia, których ja nie potrafiłem odszyfrować. Gdy działo się coś złego, czy dobrego, widziałem, że trener na mnie patrzy. Nie wiem, czy miałem pokazać mu wtedy znak pokoju, albo uśmiechnąć się, albo pogrozić palcem. Przez cały sezon powstrzymywałem się od gestów. W Kołobrzegu Kotwica z dwudziestu zjechała na pięć punktów. Wtedy znowu trener na mnie spojrzał. Napięcie było ogromne. Wykonałem gest łapania się za głowę. Na co trener zareagował gestem, który pokazywał mi, żebym spadał. Ja się wkurzyłem, że dałem się sprowokować, powinienem siedzieć z kamiennym wyrazem twarzy. Więc wstałem i wyszedłem, aby się uspokoić. Nie powinno to mieć miejsca.

Potem rozmawialiśmy z trenerem o tej sytuacji. Jego zdenerwowało to, że ja w niego nie wierzę, że zachowałem się, jakbym kwestionował pewność, że my wygramy. Że jestem załamany, łapię się za głowę, że nie jestem wsparciem dla niego. Natomiast nie miał zamiaru mnie wyrzucać sali.

W naszej współpracy nie zdarzyło się tak, bym ingerował w jego pracę w czasie meczu. Chociaż nie, raz podszedłem do ławki i poprosiłem asystenta, żeby pilnował trenera, by już więcej nie rozmawiał z sędziami, bo to może się źle skończyć. Zresztą tak powinien reagować asystent, dbać o trenera, by nie wzniósł się za wysoko w powietrze. To było w meczu w Ventspils. To był po prostu jedyny taki moment, gdy bałem się, że skończymy mecz bez głównego coacha. I tylko dlatego pozwoliłem sobie dyskretnie - bo siedziałem tuż za ławką - na uwagę.

- Często przemawia przez ciebie czysty żal...

- Na pewno w najbliższym czasie nie będę mógł z dystansem patrzeć na to, co się dzieje w Słupsku. Z takiego ludzkiego punktu widzenia jest mi przykro, że nie będę tu dalej pracował. Podkreślam przy tym, że absolutnie nie neguję roli prezesa, miał prawo podjąć taką decyzję. Oboje z żoną w jakimś stopniu się tu zaaklimatyzowaliśmy, tutaj urodziła się moja córka. Powstał przez to jakiś pokład emocji. Trzeba będzie go zamknąć na klucz gdzieś w szafie.
- Byłeś dyrektorem sportowym klubu, który musi szukać formuły, pomysłu na swoją markę w lidze. Miałeś na to jakąś receptę?

- To jest klub, który z budżetem jaki jest obecnie, może być w czwórce najlepszych w Polsce. Rozmawiając o przyszłym sezonie w porozumieniu z Gasperem Okornem, już miesiąc temu złożyłem u prezesa Twardowskiego po pierwsze propozycję mojej ewentualnej umowy, po drugie koncepcję budowy składu i pozyskania zawodników na najbliższy sezon w ramach budżetu, o którym prezes mi mówił. Po trzecie była tam pewna idea na funkcjonowanie klubu, która w ciągu trzech lat mogłaby, moim zdaniem, przynieść zyski na wysokim poziomie sportowym. W tym była także mowa o walce o finał. Nawet w minionym sezonie, gdyby były spełnione pewne warunki, mogłoby być jeszcze lepiej, jeśli chodzi o wynik sportowy.

- Jakie to koncepcje?

- Hmmm. Nie chcę o tym mówić. Może za tydzień będę pracował w innym klubie, a Czarni przecież realizują politykę prezesa Twardowskiego. Nie będę ani podpowiadał, ani się chwalił tym, co myślę, bo to nie ma najmniejszego znaczenia. Teraz prezes ma swoje pomysły i niech on o nich mówi.

Natomiast z trenerem Okornem doszliśmy do wniosku, że nawet w ramach tego budżetu i organizacji klubu, przy odpowiednim szczęściu i ustawieniu pewnych spraw inaczej, można grać w finale mistrzostw Polski i sięgnąć po dobry wynik w EuroChallenge, czyli w tej europejskiej trzeciej lidze. To nie jest źle, a jak już się wejdzie do finału, to się może wydarzyć i mistrzostwo Polski.

Niestety, skończyło się to wszystko tak, że dla mnie nie było propozycji pracy w klubie, a Okorn otrzymał ofertę na poziomie finansowym znacznie niższym niż w ostatnim sezonie. No cóż, tak bywa. Życzę klubowi powodzenia w drodze do tych miejsc, o których wspomniałem przed chwilą.

- Jak wypada słupski klub w porównaniu z innymi Polsce? Czy tu się jeszcze będzie rozwijać koszykówka, ma szanse, by organizacyjnie wyjść ponad dotychczasowy poziom?

- Jako osoba, która tu już nie pracuje, nie mogę tego oceniać. Powiem tylko, może znów wracając do swojej roli, że wszystkie kluby, z którymi graliśmy w europejskich pucharach, miały dyrektora sportowego. To jest element tej układanki. Trener Okorn, który pracował w innych, znanych drużynach, powiedział mądrą rzecz: dobrze pracujący prezes i dobrze trenujący trener nie mają czasu na to, co powinien właśnie robić dyrektor sportowy. To dbanie o skauting, rozpoznawanie możliwych zawodników, negocjowanie kontraktów i wyszukiwanie graczy - jeśli to robi szkoleniowiec, to znaczy, że zaniedbuje część swoich obowiązków jako prowadzący zajęcia z graczami. Taki trójkąt to podstawa istnienia klubu na poziomie europejskim. I od tego można zacząć. Oczywiście, w każdym z pionów dochodzą jeszcze inne elementy, prezes odpowiada za marketing, za sponsorów, za wizerunek. Dyrektor odpowiada za to, by wszystkie szanse na pozyskanie lepszych zawodników nie zostały zmarnowane, a trener za to, by ci, co grają w klubie, grali jak najlepiej. Byliśmy na dobrej drodze, by tak było.

- Może to była tylko kwestia osoby Gaspera Okorna i Adama Romańskiego?

- Wydaje mi się, że osoba pełniąca funkcję dyrektora sportowego w Czarnych już jest. To Mirosław Lisztwan, który ma wszystkie atrybuty dyrektora sportowego. Jest osobą zaufaną prezesa, opiniuje zawodników, przedstawia swoje zdanie po meczach, uczestniczy w dobrze składu, recenzuje pracę głównego trenera.
Wszystko jest na miejscu, więc może nie trzeba rzeczywiście wiele zmieniać. Może prezes miał wybór między zatrzymaniem mnie a panem Mirosławem, który tę rolę może pełnić? Rezygnując z umowy ze mną, zaoszczędził pieniądze, które może przeznaczyć na przykład na asystenta trenera. Bo tego najbardziej w tym klubie Okornowi brakowało.

- Czy masz wyrzuty sumienia związane z tym, że np. dzisiaj jakąś decyzję zweryfikowałbyś w inny sposób?

- Zawsze wszystko można zrobić lepiej (westchnienie). Te ruchy, w których ja uczestniczyłem, były tylko ruchami ratunkowymi. A największa praca dyrektora sportowego powinna być wykonywana teraz, w maju, czerwcu, lipcu, kiedy na rynku jest duży wybór zawodników. Jest czas, by wybierać z szerokiej grupy. My mieliśmy możliwość bardzo ograniczonego wyboru. Dlatego też nie do końca jestem zadowolony.

- Ledwo zrezygnowałeś z dziennikarstwa i stanąłeś po drugiej stronie barykady, zostałeś zwolniony.

- Siłą rzeczy ostatnio zastanawiam się, kto w takim razie zasługuje na pracę w polskiej koszykówce. Tyle się przecież mówi o tym, by ta dyscyplina wyszła z dołka... Ostatnio na ulicy we Wrocławiu spotkałem dwóch byłych reprezentantów kraju, słynnych koszykarzy. Obaj po studiach, ludzie rozumni. Obaj chętnie by pracowali przy koszykówce. Tymczasem jeden i drugi uczą w szkole dzieci, jak robić fikołki. Nikt im nie proponuje pracy przy koszykówce w jakiejkolwiek roli, ani w skali krajowej, ani klubowej.

Ostatnio policzyłem, 23 lata spędzam z tą dyscypliną, od 1986 roku, gdyż zacząłem trenować, mając 14 lat w Toruniu. Przez ten czas i jako zawodnik, i jako sędzia, trener amatorskiej drużyny, dziennikarz, komentator, jakąś wiedzę o koszykówce zdobyłem. A teraz przygotowuję się powoli do myśli, że będę musiał szukać pracy poza basketem...

Wracając do byłych gwiazd tej dyscypliny. Chyba dobrze by było, żeby one także uczestniczyły w decyzjach o sprawach ważnych w polskim baskecie: jak ma wyglądać liga, jak ma wyglądać reprezentacja, kto ma ją prowadzić, a także jakie mają być limity obcokrajowców, ile ma być kolejek, czy ma być play off. I o tym, jak powinna wyglądać praca w klubach. A gdzieś tam w dalszej kolejności może przydałbym się także i ja.

- Sprawdziłeś się sam przed sobą jako dyrektor?

- Powiem tak: zawodnicy, którzy przyszli do Słupska z mojej rekomendacji, zarabiali moim zdaniem w sumie około 15 tysięcy dolarów mniej, niż wynosiłyby normalne ich zarobki. Innymi słowy, klub otrzymał graczy o klasie powyżej pieniędzy, które wydał, właśnie o około 15 tys. dolarów miesięcznie. Aspekt ekonomiczny mojego zatrudnienia często wzbudzał emocje i jest jednym z powodów mojego odejścia. Tymczasem moja pensja była na poziomie najtańszego zawodowego koszykarza z szesnastu, których przez ostatni sezon zatrudnialiśmy. Jako jedyny pracownik klubu spoza Słupska, musiałem się sam utrzymać, wynająć sobie mieszkanie, nie wziąłem też złotówki na delegacje, przejazdy na mecze, obserwacje itp.

Pozostawię więc po sobie pytanie: czy przez ten sezon zrobiłem dla klubu więcej niż ten szesnasty, najniżej opłacany zawodnik Energi Czarnych Słupsk?

Adam Romański

Od 1991 roku był dziennikarzem specjalizującym się w koszykówce. Pracował kolejno "Sport Review", "Obserwator Codzienny", "Gazecie Wyborczej" i dziale wideo Gazeta.pl. Od 1999 roku komentował także mecze koszykarskie w TVP, a od 2000 był komentatorem stacji związanych z Polsatem - głównie w TV4 i Polsacie Sport. Komentował mecze PLK na antenach stacji związanych z Polsatem. Współpracował także z serwisami PLK.pl i Koszkadra.pl, prowadził specjalistycznego bloga. Od 2003 roku jest także współorganizatorem corocznych mistrzostw Polski dziennikarzy w koszykówce w Zakopanem. W minionym sezonie był dyrektorem sportowym Energi Czarnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza