Do tragicznego wypadku doszło po godz. 17. Corsa miała warszawskie numery, ale jechali nią mieszkańcy Dębiny. Do auta wsiedli zapewne tuż przed wypadkiem. Kierowali się w stronę Objazdy, zdążyli przejechać kilkaset metrów. Gdy opel wyjechał na prostą przed Bałamatkiem, kierowca zapewne zauważył srebrne auto, pędzące z przeciwka. I była to ostatnia rzecz, jaką ujrzał w życiu. Srebrzysty kabriolet peugeot nagle gwałtownie zjechał na jego pas i czołowo uderzył w corsę.
Siła uderzenia była ogromna. Przód opla został zmiażdżony, najbardziej od strony kierowcy. Impet odrzucił małe autko do rowu. Peugeot ze zmasakrowanym przodem zatrzymał się w poprzek drogi. Z samochodu zaczęło wyciekać paliwo.
- I w tym momencie nadjechałem, samego zderzenia jednak nie widziałem - opowiada turysta z Wielkopolski, który pierwszy pojawił się na miejscu tragedii. - Wyskoczyłem z samochodu i natychmiast odłączyłem klemy w peugeocie, żeby nie doszło do wybuchu. Kobieta, która jechała tym kabrioletem, była nieprzytomna ale żyła. Niestety, z corsy udało mi się wyciągnąć żywe tylko maleńkie dziecko. Było nieprzytomne. Trzy osoby dorosłe: dwóch mężczyn i kobieta jadąca z tyłu, zginęli na miejscu.
Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że sprawczynią wypadku była 47-letnia Jolanta S. z Zielonej Góry. To ona jechała peugeotem na numerach dolnośląskich. Prawdopodobnie wypoczywała w okolicy na wakacjach. Pędziła w stronę Rowów. - Złapała prawe pobocze. Chcąc wyjechać z powrotem na jezdnię, gwałtownie odbiła w lewo i wtedy straciła kontrolę nad autem - mówił na miejscu wypadku Robert Czerwiński z słupskiej policji.
Dodał, że kobieta z peugeota znacznie przekroczyła dozwoloną prędkość. W chwili zderzenia licznik zatrzymał się na wskazówce 130 km/h. To może oznaczać, że w chwili wjechania na pobocze kabriolet poruszał się jeszcze szybciej.
Ponieważ policja ze względu na wykonywane czynności musiała zablokować drogę między Objazdą i Rowami, stworzył się duży korek, a wokół miejsca dramatu zebrało się sporo osób. To od sołtysa z Dębiny dowiedzieliśmy się, że w corsie na warszawskich numerach zginęli miejscowi. Kierowcą był prawdopodobnie Kazimierz O., który pożyczył wóz.
To znany miejscowy przedsiębiorca, prowadził niegdyś m.in. kawiarnię w Rowach. Mała dziewczynka, która zmarła w czasie transportu do szpitala, to jego wnuczka. Miała 2,5 roku. Kazimierz O. wyjechał z Dębiny, bo był z kimś umówiony. Jeszcze kilka godzin po wypadku w corsie dzwoniły telefony komórkowe. Bliscy chcieli dodzwonić się do ofiar tragedii, które tak nagle straciły życie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?