Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak uzdrawia uzdrowiciel z Filipin

Zbigniew Marecki, [email protected]
Autor artykułu sprawdzał na własnej skórze, czy można natychmiast poczuć efekt działania Filipińczyka. Niczego nie poczuł.
Autor artykułu sprawdzał na własnej skórze, czy można natychmiast poczuć efekt działania Filipińczyka. Niczego nie poczuł. Fot. Łukasz Capar
O Uzdrowicielu mówi się w samych superlatywach. - Poczułem się jak nowo narodzony. Odczułem przypływ energii - zdradził nam pan Zygmunt tuż po wizycie u Clavera Palitayana, filipińskiego uzdrowiciela. Na mnie healer też położył ręce. Nic nie poczułem.

Poniedziałek, 25 stycznia, godz. 14. Na drzwiach wejściowych do hotelu Zamkowego w Słupsku wisi kartka, że właśnie tu, na I piętrze, przyjmuje znany uzdrowiciel z Filipin.

Leczy wszystko

W środku kilka osób na korytarzu czeka na przyjęcie. W pokoju po lewej asystent uzdrowiciela rejestruje chętnych, pobiera opłatę (150 złotych od osoby) i wypisuje na karteczce po angielsku nazwy chorób oraz organów, które według zainteresowanych są źródłem ich cierpienia. W pokoju po prawej stronie korytarza przyjmuje on. Zawieszona na drzwiach reklama informuje, że to jeden z najlepszych na świecie filipińskich uzdrowicieli, pochodzący ze słynnej rodziny healerów (z ang. zamawiacz chorób, uzdrowiciel leczący przez przekazywanie własnych dobroczynnych bioprądów - przyp. red.).

Reklama zapewnia, że uzdrowiciel "poprzez intensywną koncentrację wytwarza dużą energię wokół swych rąk, która pomaga w leczeniu chorób nowotworowych, epilepsji, deformacji kręgosłupa, miażdżycy, paraliżu, kamieni nerkowych i żółciowych, chorób prostaty, leukopenii, wrzodów żołądka i dwunastnicy, guzów, cyst, wad serca, chorób serca, nerwic, chorób kobiecych i innych schorzeń."

- To mały, drobny mężczyzna. Każe się rozebrać i położyć na łóżku. Prawie się nie odzywa. Potem dotyka zapisane na kartce organy i wykonuje rękami dziwne ruchy - relacjonuje czterdziestolatka, która wychodzi z pokoju, gdzie przyjmuje uzdrowiciel. Nie chce jednak rozmawiać o tym, z jakimi dolegliwościami do niego przyszła.

Może pomoże

Chętniej o swoich wrażeniach opowiada Jan Soduła, słupszczanin zaangażowany w działalność Światowego Związku Żołnierzy AK, który do uzdrowiciela przyszedł razem z żoną, zachęcony gazetową reklamą.

- To ktoś inny niż Clive Harris, który kładł rękę na głowę i było po wszystkim. Ten dotykał i masował wszędzie, gdzie bolało. Powiedział, że będzie poprawa. Za miesiąc mam przyjść jeszcze raz - mówi.

Z kolei pani Danuta, także ze Słupska, u filipińskiego uzdrowiciela była już pięć lat temu. Wtedy chorowała na oskrzela, odczuwała bóle żołądka i była po kilku zapaleniach płuc.

- Akurat wyszłam ze szpitala. Poszłam do uzdrowiciela, bo pomyślałam, że może pomoże. Nie wiem, kto naprawdę mi pomógł, ale przez pięć lat miałam spokój. Teraz dolegliwości powróciły, więc poszłam do szpitala i postanowiłam też skorzystać z pomocy uzdrowiciela. A nuż pomoże - tłumaczy.

Po chwili z pokoju, gdzie przyjmuje Filipińczyk, wychodzi pan Zygmunt, lat 50. Nie ukrywa, że wkrótce czeka go operacja nowotworowa. Do uzdrowiciela przyszedł, aby przed nią się wzmocnić.

- Czuję się świetnie. Zadziałało. Rozebrałem się do naga, a on omiatał mnie rękami. Poczułem się jak nowo narodzony. Odczułem przypływ pozytywnej energii - opowiadał swoje wrażenia

Lepiej wierzyć

Uzdrowiciel przyjmował od godz. 14 do 18. Co kilkanaście minut przychodziły kolejne osoby. Głównie starsze, ale także matki z małymi dziećmi, a nawet z niemowlakami.

- Jeżdżę z dzieckiem po różnych lekarzach. Nic nie pomaga, więc postanowiłam spróbować szczęścia u uzdrowiciela, tym bardziej że na wizytę u specjalisty muszę czekać trzy miesiące - opowiadała matka, której 11-letnia córka ma kłopot z tarczycą.

Po godz. 18 uzdrowiciel znalazł kilka chwil dla mnie i fotoreportera.

- Czy trzeba wierzyć w tę metodę leczenia, aby była skuteczna? - pytam.

- To pomaga, ale nie jest konieczne - słyszę w odpowiedzi po angielsku. Filipińczyk godzi się, aby mu zrobić zdjęcie podczas pracy z pacjentem. Nie muszę się rozbierać. Siadam na krześle, a on przez chwilę zachowuje się tak, jakby coś rękami odrzucał ode mnie. Wszystko to dzieje się w kompletnej ciszy. Nic nie czuję, a on nic nie mówi. Fotoreporter robi zdjęcia, podajemy sobie ręce na pożegnanie. Koniec spotkania.
Z chęci pomocy innym

Wcześniej rozmawiam z asystentem Filipińczyka. Kontaktuje mnie telefonicznie z właścicielami firmy Terapie Naturalne Vega w Radomiu, która od blisko dwóch lat współpracuje z dwoma filipińskimi uzdrowicielami - braćmi od ponad ośmiu lat działającymi na terenie Polski.

- Czemu ich zatrudniacie?

- Z chęci pomocy innym, bo to, co robią, przynosi pozytywne rezultaty - mówi Ewa Mortka, szefowa firmy. - Mamy tego ewidentne dowody, bo ludzie, którzy przychodzili do uzdrawiacza, dzwonią do nas i opowiadają, że wyzdrowieli. Ich relacje zbiera nasza sekretarka. Mogę panu dać telefon do niej. Ona panu opowie więcej.

Pani Izabela (nazwisko do wiadomości redakcji), sekretarka w firmie Vega twierdzi, że sama korzystała z usług uzdrowiciela. Uważa, że dzięki sterowanej przez niego energii nie ma już torbieli na wątrobie.

- U lekarza byłam przed wizytą u uzdrowiciela i po niej. Stąd wiem, jakie zaszły zmiany. Mam potwierdzające to wyniki badań - zapewnia.

Według niej Filipińczycy pomagają innym, bo zachowali zdolność sterowania energią, którą większość Europejczyków zatraciła. - Oni nikogo nie zmuszają do korzystania z ich usług. To jest kwestia wolnego wyboru ludzi. Nie mówią też, że nie należy chodzić do normalnych lekarzy. Ludzie sami przychodzą, bo mają dość korupcji i znieczulicy ze strony lekarzy. Często są nieufni, ale po kilku wizytach dzwonią z podziękowaniami - przekonuje.

A jednak w 2007 roku w Bydgoszczy Filipińczykami zajęła się policja i prokuratura prowadziła w ich sprawie postępowanie. W polsatowskiej "Interwencji" cytowano wręcz list osoby wzywającej do walki z oszustami - mówię o sprawie wyczytanej w Internecie.

- To był jednostkowy przypadek. Uzdrowiciel wyleczył żonę tamtejszego lekarza, który nie mógł się z tym pogodzić. Ludzie się tak zachowują, gdy rodzi się zazdrość - uważa pani Izabela.

- Czy może pani podać mi namiary na osoby, które poinformowały was, że uzdrowiciel je wyleczył?
- Takich przypadków jest sporo, ale nie wszyscy chcą o tym mówić publicznie. Wstydzą się, że korzystają z pomocy uzdrowiciela, bo to nie jest dobrze postrzegane - słyszę w odpowiedzi, ale dostaję namiary na dwie panie.

Bóle minęły, mięśniaki zniknęły

Pani Kalina jest trzydziestolatką spod Kielc. Dokładniej nie chce się przedstawiać. Opowiada, że cierpiała na dolegliwości kobiecie. - Odczuwałam tak silne bóle, że nie mogłam chodzić, ale lekarz wykonał USG i stwierdził, że wszystko jest w porządku. Dlatego gdy w ubiegłym roku przeczytałam w gazecie ogłoszenie o uzdrawiaczu, poszłam sprawdzić, czy może mi pomóc. Po dwóch wizytach u niego bóle ustąpiły - zapewnia.

Z kolei 48-letnia Bożena z okolic Wrocławia, która także nie podała swoich dokładniejszych danych, zapewniała mnie, że dzięki wizytom u uzdrowiciela pozbyła się mięśniaków na narządach rodnych.

- Nie bolały, ale rosły. Gdy pierwszy raz obejrzał je lekarz, miały 7 centymetrów. Trzy miesiące później urosły o trzy centymetry. Wtedy, nie mówiąc nic lekarzowi, poszłam na kilka wizyt do uzdrowiciela. W czasie ich trwania poczułam dziwne ciepło. Po czterech miesiącach po mięśniakach pozostały tylko blizny. Lekarzami powiedziałam, że to efekt płukania narządów rumiankiem. Wyczuł, że coś kręcę, ale wstydziłam mu się powiedzieć, że byłam u Filipińczyka - relacjonuje pani Bożena.

Nie zaszkodził

Jan Bednarek, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy przypomina sobie, że sprawa filipińskiego uzdrowiciela była badana przez tamtejsze prokuratury.

- Ostatecznie została umorzona, bo Filipińczyk nie naruszył ustawy o zawodzie lekarza, gdyż się za takiego nie podawał. Przesłuchaliśmy także kilku jego pacjentów. Okazało się, że nikomu nie zaszkodził. Zatem i pod tym względem postępowanie zostało umorzone - mówi Bednarek.

W słupskim oddziale Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku o działalności Filipińczyka w Słupsku nie słyszano.

- Nie miałem żadnych sygnałów o nim - ucina rozmowę doktor Józef Dobrecki, przewodniczący Izby.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza