Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces za śmierć czterech osób

Bogumiła Rzeczkowska [email protected]
Słupski sąd rejonowy rozpoczął proces przeciwko Jolancie S., oskarżonej o spowodowanie śmiertelnego wypadku drogowego na drodze z Bałamątka do Dębiny w 2009 roku. Wśród czterech ofiar była roczna Onell.

- Nie przyznaję się - płakała przed sądem rejonowym 50-letnia Jolanta S. z Zielonej Góry.

Jednak nie tylko ona płakała. Łzy polały się z oczu rodzin ofiar wypadku. Zwłaszcza gdy prokurator Magdalena Lewandowska odczytywała z aktu oskarżenia, jakie obrażenia spowodowały śmierć 63-letniego kierowcy opla Kazimierza O. z Dębiny, jego 30-letniej córki Magdaleny i rocznej wnuczki Onell. Także znajomego pana Kazimierza - 45-letniego Waldemara S., który osierocił czworo dzieci.

Był ostatni dzień lipca 2009 roku, słoneczne popołudnie. Kazimierz O. oplem corsą odwoził córkę i wnuczkę na dworzec. Do samochodu zabrał znajomego. Mama i malutka Onell w foteliku siedziały z tyłu. Podróż zakończyła się tragicznie na drodze z Dębiny do Bałamątka.

Tam pojawiła się Jolanta S. z Zielonej Góry w swoim kabriolecie Peugeot 307. Nagle zjechała na lewy pas, którym jechał opel. Dorośli zginęli na miejscu, dziewczynka po przewiezieniu do szpitala.

Jolanta S. miała złamany kręgosłup. Licznik prędkości w jej aucie zatrzymał się na 130 kilometrach na godzinę. Nie było świadków zdarzenia. Wtedy sąd nie zgodził się na aresztowanie Jolanty S., twierdząc, że przeciwko niej jest zbyt mało dowodów. Jednak śledztwo zakończyło się aktem oskarżenia z zarzutem nieumyślnego naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu na drodze Bałamątek-Dębina i spowodowania wypadku.

Kiedy Instytut im. prof. Sehna sporządził pierwszą opinię, Jolanta S. przedstawiła własną ekspertyzę. Aby rozwiać wątpliwości, prokuratura zwróciła się o uzupełnienie opinii. Według biegłych, licznik mógł zatrzymać się na 130 kilometrach na godzinę dlatego, że jedno z kół straciło przyczepność. Podniesione kręciło się szybciej od pozostałych. Ostatecznie przyjęto, że samochód jechał z dozwoloną prędkością, około 90 kilometrów na godzinę.

Agnieszka K. z Lubuskiego, oskarżyciel posiłkowy w procesie, w jednej sekundzie straciła prawie całą rodzinę: ojca, siostrę i małą siostrzenicę.

- O wypadku powiedział mnie i mamie tata Onellki. Nie wierzyłam. Wydzwaniałam na policję. Niestety, to wszystko potwierdziło się. Najtrudniej nam było powiedzieć o tym Nikoli, starszej córce siostry, która była wtedy w Dębinie. Na to przygotowała nas psycholog - opowiada pani Agnieszka, która wychowuje 14-letnią dzisiaj siostrzenicę.

Jolanta S. pojawiła się w sądzie z dwoma adwokatami. W czasie całego śledztwa nie przyznawała się i milczała. Wczoraj po raz pierwszy opowiedziała, jak według niej wyglądało zdarzenie.

- Z Łubiany koło Kościerzyny wiozłam porcelanę. Jechałam więc ostrożnie. Przed Dębiną zza łuku wyjechał biały samochód. Zjechałam na bok, chcąc go ominąć. Nagle spadłam na pobocze. Mój samochód się przechylił, chciałam ściągnąć. Wydawało mi się, że tamten samochód mnie minął. To wszystko - wyjaśniła oskarżona.

Biegły sądowy do spraw wypadków drogowych Wojciech Klimacki od razu wykluczył tę wersję.

- Do zdarzenia doszło na łuku drogi, a nie jak mówi oskarżona, gdy opel wyjechał już z łuku - stwierdził. - Kierująca popełniła błąd, wracając z pobocza niższego o 10 cm na jezdnię. Dlatego przejechała na drugi pas. Prawdopodobne jest, że do zjazdu na pobocze zmusił oskarżoną zupełnie inny kierowca, nie opla, bo ten nie przyczynił się do wypadku.

Przesłuchanie biegłego nie rozwiało wątpliwości. Na wniosek obrońców sąd powoła nowych ekspertów.

Na proces przyjechało małżeństwo ze Świdnika. Są świadkami. - Jechaliśmy wtedy na wczasy do Rowów - powiedziało nam małżeństwo. - Jako pierwsi najechaliśmy na ten wypadek. To my wezwaliśmy pomoc. Tragedia. Brak słów.

Oskarżona jest dyrektorką przedsiębiorstwa na Dolnym Śląsku. Adwokat Leon Kasperski, w związku z wysokimi zarobkami oskarżonej, złożył wniosek o nawiązkę dla osieroconej Nikoli.
- Wnoszę o 100 tys. złotych, mając na uwadze wysoką szkodę i możliwości finansowe oskarżonej - uzasadnił.

Ciekawostką procesową jest, że w aktach sprawy znalazły się zdjęcia wykonane po wypadku przez reportera "Głosu Pomorza". Ujęcia były tak niestandardowe, że miały dla prokuratury wartość procesową. Wykorzystał je w swojej opinii biegły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza