Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Detektyw na tropie słupskich taksówkarzy

Zbigniew Marecki [email protected]
Detektyw na tropie słupskich taksówkarzy.
Detektyw na tropie słupskich taksówkarzy. Wojciech Stefaniec
Siedem osób czeka na wyrok przed sądem, po tym jak do słupskiej policji trafił raport gdańskiego detektywa, który na zlecenie korporacji taksówkarskich rozpracował środowisko działających w mieście grup dzikich przewoźników.

Detektywa z Gdańska przedstawiciele czterech korporacji taksówkarskich w Słupsku wynajęli w ubiegłym roku, ale teraz jego raport trafił do ratusza.

Zrobili to, gdy próby zainteresowania przez nich władz i odpowiednich służb publicznych problemem narastającej aktywności dzikich przewoźników nie przynosiły żadnych rezultatów.

- Nie mieliśmy wyboru, bo nam ubywało klientów, a dzicy przewoźnicy przejmowali ich coraz częściej. Gdyby działali sporadycznie i pojedynczo, to nasze straty nie byłyby aż tak odczuwalne. Tymczasem dobrze się zorganizowali i jeździli już po mieście jak autobusy, bo podczas jednego kursu potrafili zabierać po kilka osób, a mieli czysty zysk, bo w szarej strefie nie ponosili żadnych opłat, które są wymagane od legalnych taksówkarzy - tłumaczy Teodor Krawczyk z grupy taksówkarskiej.

Detektyw ustalił, że w Słupsku od co najmniej 2009 roku działają dwie grupy dzikich przewoźników. Na dodatek dokładnie zebrał ich numery kontaktowe z klientami. Zgromadził też informacje o samochodach, którymi się posługują. Opisał ich wygląd, numery rejestracyjne i wyposażenie, bo niektóre z tych samochodów wyglądają jak taksówki, choć jeżdżą nimi kierowcy bez stosownych uprawnień. Ponadto detektyw ustalił nazwiska osób, które dokonują przewozów na dziko oraz łączące ich powiązania i sposób reklamowania swoich usług, także przy pomocy ulotek umieszczanych w różnych miejscach miasta (m.in. w skrzynkach pocztowych mieszkańców wybranych ulic) i w internetowych serwisach ogłoszeniowych.

Jeszcze ciekawsze są zapisy kilkunastu rozmów, które detektyw i jego współpracownicy przeprowadzali podczas kilku dni z dzikimi taksówkarzami, gdy korzystali z ich usług, aby w ramach kursów sprawdzających udokumentować, jak funkcjonują i traktują swoich klientów. Oczywiście na miejscu zamówienia pojawiali się w kilka minut. Cały czas mieli kontakt ze swoimi współpracownikami, którzy przez komórkę albo radio CB przekazywali im informacje o kolejnych klientach. Chętnie opowiadali o tym, że swoich klientów wozili nie tylko po terenie Słupska, ale nawet na trasach do Trójmiasta czy na lotnisko w Rębiechowie. Zapewniali, że są elastyczni w negocjowaniu ceny, a w Słupsku przewozili detektywa za opłatę w wysokości od 7 do 12 zł (np. za 10 zł dojechał spod Lidla przy ul. Kniaziewicza do Leclerca przy ul. 11 Listopada.

Na koniec "dzicy" kierowcy chętnie rozdawali swoje wizytówki z imieniem i numerem telefonu kontaktowego. Zapewniali także, że najczęściej pracują całe dnie robocze lub na zmianę z kolegami, więc można dzwonić o dowolnej porze.

W raporcie detektyw nie szczędzi też szczegółów dotyczących stanu technicznego pojazdów, którymi dokonywano przewozów. Niektóre nosiły wyraźne ślady powypadkowe, w innych nie otwierały się tylne drzwi albo pasażerowi wydawało się, że zaraz coś pęknie pod podłogą.
Na dodatek nie wszyscy kierowcy radzili sobie ze sprawną jazdą po mieście. Kilka razy detektyw odniósł wrażenie, że mogło dojść do stłuczki lub kolizji, bo na przykład w trakcie jazdy kierujący kłócili się z członkami rodzin lub swoimi partnerami.

Zakończył jazdy sprawdzające z dzikimi taksówkarzami, gdy się zorientował, że mogło dojść do przecieku na temat jego działań ze strony członków legalnych grup taksówkarskich.
Mimo to zdążył zebrać dużo udokumentowanego materiału, o czym świadczą nie tylko szczegółowe opisy poszczególnych kursów zawarte w raporcie, ale także dołączone do nich materiały fotograficzne i filmowe.

We wnioskach końcowych jednocześnie stwierdził, że nie ulega wątpliwości, iż w Słupsku działają dobrze zorganizowane grupy trudniące się nielegalnym przewozem osób, które wykonują to czasem samochodami, które nie powinny być, jego zdaniem, dopuszczone do ruchu.
Wszystkie jego ustalenia trafiły do zleceniodawców oraz naczelnika Wydziału ds. Walki z Przestępczością Gospodarczą Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Następnie drogą służbową przekazano je do Komendy Miejskiej Policji w Słupsku.

- W związku z tym materiałem dowodowym natychmiast wszczęliśmy postępowanie wyjaśniające. Przesłuchaliśmy także w charakterze świadka detektywa. Jego zeznania stanowią dowód w sprawie. Po zebraniu dodatkowych dowodów i przesłuchaniu kolejnych osób przedstawiliśmy zarzuty siedmiu osobom. W rezultacie skierowaliśmy siedem wniosków o ukaranie do Sądu Rejonowego w Słupsku.

Teraz czekamy na wyroki - mówi Robert Czerwiński, rzecznik prasowy słupskiej policji.
Niezależnie od policji swoje działania prowadzi także Inspekcja Transportu Drogowego, która od początku roku w Słupsku już zatrzymała czworo dzikich przewoźników. Grożą im kary administracyjne do 10 tys. zł za świadczenie płatnych usług przewozowych bez stosownej licencji oraz w niezarejestrowanym i odpowiednio wyposażonym pojeździe.

Raport detektywa trafił także do słupskiego ratusza. Tam czeka na przeczytanie przez wiceprezydenta Andrzeja Kaczmarczyka, który ma to zrobić po powrocie z wyjazdu na narty. Nie wiadomo jeszcze, czy ratusz rozpocznie jakieś działania w tej sprawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza