Bracia Tomasz i Marcin w ubiegłym tygodniu jechali autobusem z ulicy 11 Listopada w kierunku centrum miasta.
- Wbiegliśmy w ostatniej chwili. Brat usiadł, żeby wyjąć pieniądze na karnet, który chcieliśmy kupić u kierowcy - opowiada pan Tomasz. - Gdy już mieliśmy naszykowaną gotówkę, usłyszeliśmy komunikat, że zaczyna się kontrola biletów. To było zaledwie kilka sekund po tym, jak autobus ruszył. Brat poszedł jednak do kierowcy kupić karnet.
Zdaniem mężczyzn w tym czasie jeden z kontrolerów zastąpił mu drogę i poprosił o pokazanie biletu.
- Powiedziałem mu, że wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie zdążyłem go kupić. Tak samo mówiła starsza pani, która też nie miała biletu, bo dopiero wsiadła - opowiada pan Marcin. - Kontroler nie chciał mnie przepuścić. Powiedziałem mu, żeby zadzwonił na straż miejską, a ja wybrałem numer policji. Zapowiedziałem też, że wysiądę koło hali Gryfia.
Gdy autobus tam się zatrzymał, jeden z mężczyzn wysiadł, drugi musiał się szarpać z kontrolerem, który trzymał go za rękaw kurtki.
- Ten człowiek porwał mi kurtkę - twierdzi pan Marcin. - Gdy wybierałem numer na policję, byłem jeszcze w autobusie. Gdy się połączyłem, zdążyłem już z niego wyjść. Policjant powiedział mi jednak, że jeśli chcę złożyć skargę na kontrolera, muszę zgłosić się osobiście na komendzie.
Bracia dodają, że kontroler nie wysiadł razem z nimi z autobusu. Mężczyźni na jego zachowanie chcą się poskarżyć w firmie Windpol, która zatrudnia kontrolerów, ale również na policji i w prokuraturze.
Na naszą prośbę sprawę zbadał Marcin Grzybiński, zastępca dyrektora Zarządu Infrastruktury Miejskiej, który nadzoruje komunikację miejską. Twierdzi, że zdarzenie wyglądało inaczej niż przedstawili je bracia.
- Ponieważ w tym autobusie nie ma zamontowanego monitoringu, zdarzenie zrelacjonował nam kierowca. Doskonale pamięta ten incydent, bo problemy z panami zaczęły się już na przystanku - mówi Marcin Grzybiński.
- Przez jednego z nich kierowca nie mógł rozpocząć kursu, bo mężczyzna stał na schodkach do autobusu i kończył palić papierosa.
Zdaniem przedstawiciela ZIM, kontrola biletów rozpoczęła się nie po kilku sekundach, a dopiero na wysokości hipermarketu E.Leclerc.
- Zanim kierowca zablokował kasowniki, sprawdził, czy nikt z pasażerów nie chce jeszcze skasować biletu. Ci panowie siedzieli i nic nie wskazywało, by chcieli podejść do kasownika - mówi Marcin Grzybiński. - Zerwali się dopiero, gdy usłyszeli komunikat o kontroli. To oni zachowywali się potem niegrzecznie i agresywnie. Zachowanie kontrolerów było natomiast prawidłowe.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?