Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Awantura w schronisku dla psów w Lubuczewie (wideo)

Zbigniew Marecki [email protected]
Agnieszka Ciesielska (z lewej) uważa, że Renata Cieślik (z prawej) przetrzymuje zwierzęta w drastycznych warunkach.
Agnieszka Ciesielska (z lewej) uważa, że Renata Cieślik (z prawej) przetrzymuje zwierzęta w drastycznych warunkach. Zbigniew Marecki
Ostrym spięciem zakończyła się kontrolna wizyta przedstawicielek sponsora w schronisku dla psów, które w Lubuczewie prowadzi Straż Ochrony Zwierząt.

Awantura zaczęła się 10 maja, gdy Agnieszka Ciesielska, nauczycielka z SP nr 2 w Ustce, postanowiła odwiedzić placówkę, którą od przeszło roku razem z uczniami i innymi osobami wspierała na różne sposoby.

- Gdy pojechałam na miejsce, znalazłam wśród ruin niedokończonego budynku trzy metalowe klatki, w których psy są trzymane jak w więzieniu - opowiada pani Agnieszka.

Swoimi spostrzeżeniami podzieliła się z koleżankami. Razem odwiedziły schronisko. Kobiety zgodziły się z jej wnioskami, dlatego w miniony wtorek skierowały skargę do powiatowego inspektoratu weterynarii
w Słupsku.

- Proszę czekać na odpowiedź - usłyszały od urzędników. Poczuły się zbyte. Dlatego postanowiły działać i zawiadomiły naszą redakcję.

Do schroniska dla psów, które działa w Lubuczewie w pomieszczeniach użyczonych Straży Ochrony Zwierząt w lipcu 2011 roku przez rodzeństwo Aduszkiewiczów, pojechaliśmy w czwartek. Pierwsze wrażenie było niekorzystne. Schronisko znajduje się w głębi działki. Funkcjonuje anonimowo, bo o jego istnieniu nic nie informuje.

Główna jego część znajduje się w adaptowanym do nowych celów garażu, w którym zlokalizowano kuchnię, biuro i kilka kojców na małe psy. Gdy po godz. 14.30 przyjechaliśmy na miejsce, budynek był szczelnie zamknięty. W środku ujadało kilka psów. Przed budynkiem biegał uwiązany na długim łańcuchu mały kundelek bez oka.

Obok, w niedokończonym budynku, do dużej budy był przyczepiony także na długim łańcuchu spory pies. Naprzeciw niego umieszczono trzy metalowe, nagrzane przez słońce kojce. W każdym znajdował się pies. Znaczną część kojców wypełniały drewniane budy. Przestrzeń, po której mogły się poruszać zwierzęta, stanowił kwadrat o wymiarach niespełna metr na metr.

- Te psy tu cierpią - stwierdziły pani Ciesielska i jej koleżanka Anna Staniszewska. Psy wyraźnie chciały bardzo pić, a dwa z nich rzuciły się na suchą karmę, którą podano im, bo przyniosła ją ze swojego domu Teresa Aduszkiewicz.

Panie z Ustki postanowiły sprowadzić na miejsce pracowników ze Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Słupsku, bo jeden z psów w kojcu miał rany na nogach i nie chciał wychodzić z budy. Wkrótce pojawiła się inspektor Anna Strąk ze współpracownikiem. Orzekła, że wszystkie trzy psy z metalowych kojców należy przewieźć do Słupska. Aby móc to zrobić, wezwała policję.

Asp. Andrzej Rudziński, dzielnicowy z Lubuczewa, po konsultacji z oficerem dyżurnym zgodził się na wywiezienie psa z ranami na nogach.

Wówczas w schronisku pojawiła się Renata Cieślik, szefowa Straży Ochrony Zwierząt, którą o przyjazd poprosiła inspektor Strąk. Z nią przyjechała właścicielka jednego z psów zamkniętych w kojcu, który wcześniej uciekł z domu.

- Tu nie dzieje się nic złego. Zwierzęta znajdują się pod dobrą opieką. Nie pozwolę robić na siebie nagonki - zaczęła rozmowę pani Cieślik.

Przekonywała, że psy codziennie są karmione karmą gotowaną w schronisku. Dostają też wodę, która jest przywożona, bo na miejscu jej nie ma. Pani Cieślik i współpracujący z nią wolontariusze codziennie wyprowadzają psy na spacery. Zwierzęta mają także opiekę medyczną.

- Nie mamy dotacji, więc wszystkiego od razu nie zrobimy. I tak już wywieźliśmy stąd kilka przyczep śmieci. Zamówiliśmy też specjalne woliery dla psów, które przygotowuje firma Herkules ze Słupska. Krzywdy psom jednak nie robimy. W czwartek odbyła się kontrola weterynaryjna, która nie miała zastrzeżeń - tłumaczyła pani Cieślik.

Jednak nie zgodziła się na wpuszczenie nauczycielek z Ustki oraz inspektorki ze Słupska do głównego budynku schroniska.

- Wpuszczę panie, gdy się specjalnie umówimy - zapowiedziała.

Aspirant Rudziński potwierdził, że nie ma takiego obowiązku, bo, jak sprawdził, inspekcja weterynaryjna podczas czwartkowej kontroli nie stwierdziła zagrożenia dla zdrowia i życia zwierząt zamkniętych w budynku.
Po tym stwierdzeniu wszyscy się rozjechali, a na redakcyjny telefon zaczęli dzwonić ludzie, którzy jako wolontariusze współpracują z Cieślik. Na przykład Ewa Kowalska, nauczycielka z SP nr 6 w Słupsku, jeździ do Lubuczewa ze swoimi uczniami, którzy wyprowadzają psy na spacery.

- Otoczenie schroniska rzeczywiście dobrze nie wygląda, ale psy mają tam dobrą opiekę - zapewniała.

Inna pani dziękowała natomiast pani Cieślik za to, że zajęła się rannym psem, którego wyrzucono w Mianowicach.

- To ten pies z ranami, który początkowo był w fatalnym stanie - podkreślała.

Jednocześnie dowiedzieliśmy się, że pani Cieślik jest w konflikcie z rodzeństwem Aduszkiewiczów, którzy użyczyli jej pomieszczenia, a sami hodują 23 psy we własnym domu. Pani Cieślik poinformowała policję, że robią to źle. Odtąd podobno między nią a właścicielami nieruchomości zaczęły się spory.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza