Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto ma w głowie olej, ten idzie na kolej. Kiedyś kolejarz był kimś

Stanisław Nicieja [email protected]
Na "Kolijówce” ze swoją siostrą Jarosław Demicki – pracownik Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego w Stryju.
Na "Kolijówce” ze swoją siostrą Jarosław Demicki – pracownik Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego w Stryju. Ze zbiorów Zygmunta Demickiego
Kolejarze stanowili na początku XX wieku elitę ze względu na wysoko płatne posady. Maszynista zarabiał nawet 500 złotych, podczas gdy nauczyciel 150. Kolejarze nosili też eleganckie mundury, zwłaszcza konduktorzy i zawiadowcy stacji. Mieli udogodnienia w podróżach, gdyż posiadali wspólnie z rodzinami prawo do korzystania z wysokich zniżek przy przejazdach pociągami.

Dworzec w Stryju miał okazały budynek i duże zaplecze w postaci parowozowni oraz różnych warsztatów kooperujących z koleją. Nic więc dziwnego, że dawał pracę licznym rodzinom stryjan. Imponujący jest poczet wielkich synów kolejarzy, którzy zapisali piękne karty w dziejach polskiej literatury, nauki i przemysłu.

Bodaj najwybitniejszym z nich był Kazimierz Wierzyński (1894-1969) - jeden z najbardziej znaczących polskich poetów XX wieku, który obok Juliana Tuwima, Jana Lechonia, Antoniego Słonimskiego i Jarosława Iwaszkiewicza był filarem "Skamandra" - jednego z najważniejszych pism w dziejach polskiej literatury.

Ten wybitny "skamandryta" jako syn kolejarza lata chłopięce przeżył na dworcach, gdzie jego ojciec, często zmieniający miejsce pracy, pełnił funkcje zawiadowcy stacji i częstokroć mieszkał z rodziną w budynkach dworcowych. Było kilka dworców wpisanych w biografię Kazimierza Wierzyńskiego. Wszystkie znajdowały się w promieniu 20 kilometrów od Stryja. "Stryj, Drohobycz, Sambor i wszystko dokoła tych miast było moją parcelą" - pisał w swoim "Pamiętniku poety" - "nigdy nie przestanę należeć do rodzinnej mojej ziemi, tylko że ta ziemia nie należy już do mnie. Niebezpieczną rzeczą dla Polaka jest urodzić się na powierzchni, którą może przelecieć jastrząb zmieniający gniazdo".

Jego ojciec był z pochodzenia Niemcem i nosił nazwisko Wirstlein, które zmienił na Wierzyński, gdy się drugi raz ożenił. W tych okolicach było w ogóle wielu Niemców. W pobliżu Stryja była dość duża kolonia niemiecka Brigidau (Brygidyn) założona przez ewangelików w 1783 roku. Ojciec Wierzyńskiego zmienił nazwisko pod wpływem swych synów uważających się za polskich patriotów i chcących zatrzeć swe niemieckie korzenie.

Kazimierz Wierzyński, gdy mu wypominano zmianę nazwiska, bardzo się denerwował. Zapamiętano go z tamtych stryjskich czasów jako młodzieńca eleganckiego, trochę wyniosłego i bardzo piegowatego. Po uzyskaniu świadectwa dojrzałości podjął studia filologiczne na uniwersytetach w Krakowie i Wiedniu.

"Lata młodzieńcze" - wspominał - "spędziłem pod szczęśliwym dachem rodzinnym, a także pod pięknym niebem Podkarpacia. Chodziłem chętnie w góry, odbywałem wielodniowe wycieczki, spałem w namiocie i wędrowałem pod dawną granicę węgierską. Stacją wypadową tych wypraw był Stryj i Drohobycz. Wszystkie lasy sosnowe, dębiony i bukowiny stały przede mną otworem."

W jednym z utworów o tej swojej utraconej ojczyźnie pisał: "Oto jest ziemia moja, bo nie ma ziemi wybranej, jest tylko ziemia przeznaczona; ze wszystkich bogactw - cztery ściany, z całego świata - tamta strona."
Gdy przebijamy się przez twórczość Kazimierza Wierzyńskiego, raz po raz natrafiamy na jego dom rodzinny z progiem nabijanym podkowami "na szczęście", na gimnazjum z lekcjami historii, łaciny i przyrody, na dworce kolejowe z pustymi peronami i migającymi oknami przejeżdżających pociągów, wabiących gimnazjalistę dalekim, tajemniczym światem, który niedługo go wchłonie. Jako syn urzędnika kolejowego - wspominał - "najlepiej czułem się w okolicy dworca, skąd - jak mi się zdawało - wylatują drogi w szeroki świat lub nadciągają smutki i tęsknoty."

To właśnie Wierzyński napisał jedną z najpiękniejszych apoteoz i hymnów na cześć prowincjonalnych dworców kolejowych:

Są takie miasta, o których nie można
Choćby się nawet i chciało coś orzec:
Uliczki, rynek, plebania pobożna -
I tylko jedno jest zdarzenie: dworzec.
Pociąg przychodzi raz w dzień regularnie,
(O melancholio stołecznych kurierów),
Na jednej nodze drżą przed nim latarnie
I salutują bez rąk pasażerów.
Panny, co tęsknią z pustego peronu,
Skąd wieje dusza prowincji i spleenu,
Porywa dziwny świat okien wagonu,
Podróż po bajkach. Trwa ona pięć minut.

Tadeusz Fabiański (1894-1972) - aktor, popularny przed wojną członek "Wesołej Lwowskiej Fali", a po wojnie dziennikarz, rówieśnik Wierzyńskiego, chodzący do tej samej klasy w gimnazjum stryjskim, w swoich wspomnieniach napisał:

"Wierzyński pozostał wierny Stryjowi do ostatnich lat życia. Prócz felietonów o stryjskiej Kolejówce, wysadzanej kasztanami, o zielonych górach na widnokręgu, o pannie Gozdeckiej i Horzycy, poświęcił temu miastu poczesne miejsce w swoich wspomnieniach o początkach poetyckiej kariery. Zapamiętał, że pierwszy w życiu wiersz napisał właśnie w Stryju, w trzeciej lub czwartej klasie gimnazjum (Jego zdaniem, młodzież miała w takim prowincjonalnym miasteczku jak Stryj o wiele więcej sposobności do samodzielnego rozwoju umysłowego niż w większych miastach, gdzie przeróżne atrakcje przeszkadzają w skupieniu się i w poważnej pracy nad sobą."

Może i to prawda, ale w Galicji więcej było wówczas prowincjonalnych miast, jednak żadne z nich nie wydało takiej plejady wybitnych pisarzy, artystów, polityków czy wojskowych.

Kolejarskie dzieci
Rzeczywiście zadziwiający jest ten poczet wielkich synów kolejarzy. Obok Kazimierza Wierzyńskiego centralne miejsce zajmuje w nim Stanisław Wasylewski (1885-1953) - pisarz, krytyk literacki, eseista, jeden z najświetniejszych polskich stylistów, autor licznych bestsellerów w II Rzeczypospolitej, m.in. "Romansu prababki" i "Portretów pań swawolnych" oraz obszernego reportażu literackiego o mocnych akcentach politycznych "Na Śląsku Opolskim", którym naraził się hitlerowcom, czego omal nie przypłacił życiem; laureat Złotego Wawrzynu Literatury Polskiej.

Wasylewski był synem kierownika stryjskiej parowozowni. W swojej książce wspomnieniowej "Czterdzieści lat powodzenia" (bo przez tyle lat święcił triumfy literackie) napisał dowcipne studium psychologiczne o wielkich synach kolejarzy i "o wpływie kolejarstwa na rozwój osobowości", gdyż szyny kolejowe - jego zdaniem - rozbudzały najśmielsze marzenia; opasując cały glob ziemski, kusiły rytmem pędzących po nich parowozów, salutujących semaforów, rozbijających głuchą, ciemną noc trzaskiem pędzących pojazdów i blaskiem reflektorów.

Z dumą pisał: ileż wierszy, powieści, reportaży napisano na te tematy! I jakiej klasy byli to twórcy, jak choćby laureat Nagrody Nobla - dróżnik kolejowy, telegrafista na małej stacyjce - Władysław Reymont; genialny samouk, historyk literatur słowiańskich J.A. Święcicki; poeta Zdzisław Dębicki. Synem kasjera kolejowego w Galicji był znakomity teatrolog i reżyser Ryszard Ordyński, a generał poeta Bolesław Wieniawa Długoszowski też wyrastał przy ojcu budowniczym kolei na trasie Jarosław - Sokal.

W samym tylko Stryju oprócz Wasylewskiego i Wierzyńskiego synami kolejarskimi było przynajmniej kilkunastu wybitnych Polaków.

Należał do nich urodzony w 1882 r. Kazimierz Bartel - trzykrotny premier i kilkakrotnie minister w II Rzeczypospolitej, matematyk i profesor Politechniki Lwowskiej. Jego ojciec był maszynistą kolejowym mieszkającym w Stryju. Gdy Kazimierz Bartel w 1898 r. skończył we Lwowie Państwową Szkołę Przemysłową, rozpoczął pracę jako ślusarz w stryjskich warsztatach kolejowych. Tam przygotowywał się do egzaminu dojrzałości, który złożył w 1901 r., nie szczędząc trudu i uporu. A później z chlubą ukończył Politechnikę Lwowską, stając się wybitnym uczonym. W II RP zajmował wiele stanowisk.

Był m.in. ministrem kolei i oświecenia publicznego, długoletnim posłem i senatorem, ale też prezesem Polskiego Towarzystwa Matematycznego, a jego książka "Geometria wykreślna" była podręcznikiem akademickim.

Ostatnie dwa lata życia Bartla to czas wielkich, nie wyjaśnionych zagadek biograficznych. Gdy Sowieci zajęli Lwów we wrześniu 1939, pracował na Politechnice Lwowskiej, za co postawiono mu później zarzut kolaboracji z okupantem sowieckim. Wiemy, że NKWD go aresztowało i przetrzymywało kilka godzin w nocy z 9 na 10 grudnia 1939 r. Po tym wydarzeniu organizujące się polskie podziemie zaproponowało mu ucieczkę ze Lwowa, z czego zrezygnował. W lipcu 1940 r. zaproszono go do Moskwy. Długo później spekulowano, po co.

Zaproponowano mu napisanie podręcznika o geometrii wykreślnej dla sowieckich wyższych uczelni. W tym czasie też premier, gen. Władysław Sikorski próbował go ściągnąć do Londynu, ale Bartel uparcie twierdził, że jego miejsce to Lwów. Gdy Niemcy zajęli Lwów, aresztowali go 2 lipca 1941 r. i nie zamordowali go wraz z innymi lwowskimi uczonymi na Wzgórzach Wuleckich w nocy z 3 na 4 lipca 1941 r. Przetrzymywano go w więzieniu przez cały miesiąc. Przypuszczalnie próbowali z niego zrobić kolaboranta, oferując mu, jako wybitnemu polskiemu politykowi, jakieś stanowisko w hierarchii hitlerowskiej. Gdy się nie zgodził, został rozstrzelany 26 lipca 1941 r. na osobiste polecenie Himmlera. Miejsce jego pochówku jest nieznane.

Historia Łupaszki
Podobny los jak Kazimierza Bartla spotkał syna innego stryjskiego kolejarza, Zygmunta Szyndzielarza (1910-1951) - dość powszechnie znanego pod pseudonimem "Łupaszka". Nazwisko Szyndzielarza trafiło na czołówki polskich gazet i głównych serwisów informacyjnych polskiego radia i telewizji w marcu 1968 roku.

Wtedy to przywódca PZPR Władysław Gomułka, dławiąc rewoltę studencką na polskich uczelniach i piętnując jej rzeczywistych i domniemanych inspiratorów, przywołał postać Pawła Jasienicy - wybitnego pisarza i eseisty historycznego - i chcąc go ostatecznie pogrążyć, nazwał go członkiem "bandy Łupaszki".

W ustach Gomułki było to najcięższe z możliwych oskarżeń. Stwierdził nawet, że "Polska Ludowa wspaniałomyślnie wybaczyła Jasienicy i zapomniała mu udział w bandzie Łupaszki". Cóż było takiego w biografii Szyndzielarza, że używano jej w bezkompromisowej walce politycznej?

Otóż to, że Szyndzielarz należał wówczas do tzw. Żołnierzy Wyklętych, czyli tych, którzy nie godząc się na komunistyczne rządy w Polsce, nie złożyli broni po wojnie i dopuszczali się zabójstw. Przez ponad 40 lat w oficjalnej propagandzie byli absolutnie potępiani i uważani wręcz za zbrodniarzy, a po zmianie systemu politycznego w Polsce, po 1989 roku, są niemal wyłącznie gloryfikowani. Oto przewrotność polskiej historii i historiografii.

Jaka jest prawda o Zygmuncie Szyndzielarzu? Urodzony w Stryju, był absolwentem tamtejszego gimnazjum. Jego ojciec pracował na dworcu stryjskim, a znany był w mieście i okolicy z hodowli barwnych kogutów: rzadkich ras, o wyjątkowo długich ogonach. Po maturze Zygmunt Szyndzielarz postanowił zostać zawodowym oficerem. Ukończył słynne Centrum Szkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Miał w swej biografii imponujące sukcesy w zawodach jeździeckich. Wygrał m.in. w 1933 r. Bieg Świętego Huberta, zdobywając "Złoty Lisi Ogon". Zdobył pierwszą lokatę na olimpiadzie wojskowej w Białymstoku w 1937 r.

Tuż przed wybuchem wojny w randze porucznika został dowódcą szwadronu w IV pułku Ułanów Zaniemeńskich w Wilnie. I gdy Wileńszczyzna znalazła się pod okupacjami sowiecką i niemiecką, nie złożył broni. Stał się słynnym partyzantem, przyjmując pseudonim "Łupaszka".

Nie ujawnił się, gdy skończyła się wojna. Nie uznał bowiem decyzji jałtańskich o stracie ziem wschodnich przez Polskę i nie zaakceptował nowego ustroju politycznego. Jego oddział partyzancki, w którym żołnierzem był Paweł Jasienica, liczący okresami nawet kilkuset żołnierzy, walczył na Białostocczyźnie, nieskutecznie tropiony przez KBW. Gdy w oficjalnej propagandzie nazwano jego oddział "bandą", kazał rozlepić podpisane przez siebie afisze: "Nie jesteśmy żadną bandą, jak nazywają nas zdrajcy Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wsi polskich".

Gdy wiosną 1948 r. stracił nadzieję, że wybuchnie trzecia wojna światowa i odmieni los polityczny Polski, rozwiązał swój oddział. Wspólnie z żoną i kilkoma najbliższymi przyjaciółmi, zaopatrzeni w zmieniające ich tożsamość dokumenty, schronili się na Opolszczyźnie we wsi Królowe pod Głubczycami, gdzie osiadło wielu kresowiaków. Wyremontował tam stary młyn wodny. Przejął kilka hektarów nieużytków rolnych i sądził, że dane mu będzie w spokoju, z dala od wielkich miast, ukryć swą przeszłość i przeczekać zły czas.

Spotkał go zawód. Po kilku miesiącach znajomy milicjant ostrzegł go, że w Opolu Urząd Bezpieczeństwa podjął działania w celu sprawdzenia jego tożsamości. Zbiegł wówczas z żoną na Podhale, gdzie walczyły jeszcze resztki oddziału "Ognia", i tam w wyniku zdrady 26 czerwca 1948 r. został aresztowany z żoną Lidią, z domu Lwow, pseudonim "Lala". Po dwuipółletnim więzieniu skazano go na śmierć. Wyrok wykonano 8 lutego 1951 r. w warszawskim więzieniu na ulicy Rakowieckiej. Nikt nie wie, gdzie go pochowano. Zdzisław Kocurkiewicz - kronikarz Stryja - ustalił, że Zygmunt Szyndzielarz miał w Stryju trzech braci i dwie siostry.

Z rodziny kolejarskiej wywodzi się również urodzony w 1929 r. Zbigniew Messner - polski ekonomista, profesor i rektor Akademii Ekonomicznej w Katowicach, autor cenionych prac w dziedzinie rachunkowości. Przez lata, robiąc błyskotliwą karierę naukową, stronił od polityki. Aż nagle - jak to powiedział w wywiadzie z Janem Cofałką - dopadł go wiatr od morza, który powiał w pamiętnym sierpniu 1980 r.

Uległ namowie gen. Wojciecha Jaruzelskiego i został wicepremierem w jego rządzie, a później, w 1985 r. - premierem. Forma-cja polityczna, w którą się zaangażował, była już krok od przepaści bankructwa ekonomicznego i politycznego. Messner wierzył jednak, że znajdzie sposób na wyprowadzenie polskiej gospodarki z zapaści. Był autorem nośnego, a w warunkach socjalizmu rewizjonistycznego hasła: "Co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone". Niestety, mimo wielu dość drastycznych reform i korekt z próbami prywatyzacji niektórych gałęzi polskiej gospodarki, system się zawalił, a balast oskarżeń, który spadł na zdymisjonowanego 19 września 1988 r. premiera Messnera zostawił niezasłużone piętno na jego biografii.

Długo nie mógł się z tego psychicznie otrząsnąć. Pomogła mu w tym jego społeczność akademicka, gdzie wybrano go w sposób demokratyczny na kierownika katedry rachunkowości, a później, w roku 2003 powierzono mu funkcję prezesa Stowarzyszenia Księgowych w Polsce - organizacji liczącej 30 tysięcy członków.
Po latach Zbigniew Messner powiedział o swym premierostwie: "Nie żałuję tamtego okresu. Bardzo dalekie jest mi samozadowolenie, bo takiego nie mogło być. Największym mankamentem czasów, w którym przyszło mi być premierem, było to, że de facto partia kierowała i rządziła, rząd był wykonawcą jej dyrektyw.

Temu nie udało mi się skutecznie przeciwstawiać, co mi zresztą zarzucał bezpartyjny wicepremier Wiesław Sadowski. Uważam, że gdyby wówczas udało się wdrożyć przedłożony Sejmowi mój pakiet reform, być może społeczeństwo nie byłoby narażone na taki szok, jaki przeżyło później w rezultacie reform Balcerowicza."

Zbigniew Messner zachował sentyment do swego miasta rodzinnego, pamięć o swoim stryjskim gimnazjum i o kolegach z ulicy Młynarskiej, gdzie mieszkał. Jeden z nich, arcystryjanin Zdzisław Kocurkiewicz, wspominał, że razem jako chłopcy toczyli boje na pięści w stryjskim klubie bokserskim. Messner zapowiadał się na dobrego boksera. Wincenty Zakrzewski, kuzyn Kocurkiewicza, który też trenował w tym samym klubie i ścierał się na treningach z Messnerem, był po wojnie na Śląsku znanym bokserem noszącym przydomek "Atomowy Cios".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza