- Dla Gryfa Słupsk można - mówi Kazimierz Chołuj. To najstarszy kibic drużyny z ul. Zielonej.
Kazimierz Chołuj ma 76 lat. Jest słupszczaninem. Przyjechał tutaj z Lipska, niedaleko przepływającej Wisły, Radomia i Ostrowa Świętokrzyskiego. Z namaszczeniem pokazuje dowód osobisty. - Kiedyś rodzina pisała się Hołuj, ale organista przy wpisie się pomylił. Wpisał przez "ch" i tak zostało - śmieje się.
Dla Gryfa Słupsk
Ma w sobie niezwykłą pogodność, poczucie humoru, dowcip, donośny głos i pamięć. Ma także Gryfa. Jest jego wiernym kibicem od blisko pół wieku.
Trudno sobie wyobrazić mecz na stadionie przy ul. Zielonej bez pana Kazimierza. Powoli i dostojnie przemierza trybunę. Nie wysiedzi za długo w jednym miejscu. Idzie i dopinguje.
- "Sędzia, jak sędziujesz", "Naucz się". "Bić Cartusię". Jego krzyk nieraz ożywia całą krytą trybunę i miejsca siedzące obiektu. Pan Kazimierz nie jest, ot takim sobie, zwykłym emerytem, który przyszedł na mecz. To fanatyk, szalikowiec i wierny fan oddany klubowi. Mecze w Słupsku na Zielonej to świętość, ale ile razy zdarzyło się, że pojechał na wyjazd? Dla niego to nic nowego. Kocha Gryfa i dzieli się tą miłością.
Dziwili się w Koszalinie
Chociażby starcie z Koszalina. Pierwsze po wielu latach spotkanie derbowe na wiosnę 2011 roku w Koszalinie. Pojechało tam 254 kibiców ze Słupska.
- Musiałem tam być. To była oczywistość. Jak pokazałem na wejściu dowód osobisty, to ochroniarze z Koszalina nie chcieli uwierzyć. To im się nie mieściło w głowie, że osoba w takim wieku jeździ za swoją drużyną - opowiada.
A to nie dziwne. Mało kto wierzy, że można w takim wieku być kibicem - szalikowcem i poświęcać czas dla ukochanej drużyny. A pan Kazimierz nie widzi w tym nic nienormalnego. W ostatnią sobotę, gdy Gryf grał z Cartusią Kartuzy, spóźnił się, bo przyszedł na stadion prosto ze szpitala. - Miałem badania. Musiałem być. Człowiek chce jeszcze trochę pożyć - uśmiecha się.
Jak się to zaczęło
Była druga połowa lat 60. Pan Kazimierz pracował w Zakładach Doskonalenia Zawodowego jako nauczyciel przedmiotu.
- Chłopak z ZDZ, uczeń, Jurek Chomicki prosił: "Niech pan przyjdzie na Gryfa, obejrzeć, jak gram". Pomyślałem, pójdę - opowiada Chołuj.
Wziął do wózka dwuletnią córeczkę Dorotkę i przyszedł na Zieloną. - Mała bawiła się na trybunach, a ja oglądałem mecz. Teraz ona jest już młodą babcią, a ja dalej na Gryfie - opowiada swoją historię Chołuj.
- Wciągnąłem się bardzo. Mieszkam niedaleko Zielonej, na ulicy Rybackiej. Jestem na każdym meczu. U siebie, na wielu wyjazdowych. A jak nie znam wyniku, to albo rano w niedzielę radia posłucham, albo szybko zadzwonię na Zieloną. To mi powiedzą.
A z Chomickim miał swoją przeprawę, bo ten kiedyś zepsuł na warsztatach zamek i to pan Kazimierz musiał za niego naprawiać.
Jak tylko zdrowie pozwala, Chołuj urywa się na mecze.
- W ubiegłym sezonie pojechałem z kibicami do Tczewa. Żona była zdziwiona, bo nie było mnie cały dzień. A ja powiedziałem tylko, że idę na mecz. A potem z kibicami do autobusu i spod Parku Kultury i Wypoczynku wyjechaliśmy. Był remis 2:2 - wspomina Chołuj.
Kilka sezonów temu, Gryf grał w Szczecinku z tamtejszym Darzborem. Sęk w tym, że mecz z jakichś względów miał się odbyć bez kibiców. I słupskich, i ze Szczecinka. Stadion miał być pusty. I teoretycznie był, ale zawsze na trybunach znajdą się jakieś osoby. Tak było i tam. Chołuj nie mógłby sobie darować, gdyby nie obejrzał meczu. Spokojnie, o lasce podążał na stadion. Jakoś wszedł. Kto zatrzyma takiego kibica?
- Janusz Rzeszutko, trener dzieciaków w Gryfie, mówi swoim chłopakom, że takiego kibica to nie ma w Polsce, Europie i na świecie. Może tak - śmieje się Chołuj.
Heca była kiedyś w Wejherowie. Kibice ze Słupska przyjechali pociągiem. Pan Kazimierz z nimi. Tyle że policja w swojej eskorcie popędziła słupszczan na stadion. W innym jednak tempie niż pan Kazimierz. On o laseczce szedł spory kawał, bo z dworca w Wejherowie na stadion trochę się idzie. I to pod niezłą górkę. Jak Syzyf kroczył więc, by obejrzeć spotkanie trójkolorowych. Zresztą przegrane 1:3.
- Szedłem i szedłem. Zapytałem się miejscowych, ile jeszcze na stadion? 2 km mówią. To siadłem, odpocząłem, zjadłem co nieco i dalej na mecz. Trochę się spóźniłem, ale co tam. Obejrzałem. I znów z powrotem na dworzec. W swoim tempie - opowiada.
Gdy wpadł do pociągu, ten już ruszał. Ale zdążył. Jakby Bóg w swojej dobroci chciał uchylić nieba i zrobić wszystko, by koleje uszanowały takiego kibica.
- W Koszalinie było tyle policjantów, wszyscy uzbrojeni po zęby. Panie, ja II wojnę przeżyłem, stan wojenny, to się nie bałem. A trzymali nas na tym stadionie przed meczem i trzymali - opowiada.
Dla niego to cały świat.
- Dzisiaj kibicowanie jest różne. Są kibice i pseudokibice. Pamiętam, jak kiedyś przyjeżdżali do Słupska na mecze ci z Gdyni czy Gdańska. Raz wysiedli i od razu na Kołłątaja powybijali szyby w słupskich budynkach - nie może się do dzisiaj z tym pogodzić Chołuj. - Kiedyś idę na Zieloną, a tu przed stadionem pusto. A to milicja pognała kibiców do Lasku Południowego - wspomina.
Pół wieku jak z bicza
Na mecze chodził od lat 60. - Widziałem gry na stadionie przy ul. Zielonej, na stadionie 650-lecia, na boisku przy ul. Krzywoustego. Na 99 procent jestem kibicem Gryfa. Ten jeden procent to taki, że i na Czarnych poszedłem - mówi.
Do dzisiaj pamięta, jak Czesław Minda na początku lat 70. wbił z więcej niż z połowy boiska bramkę w derbach Gryfa z Czarnymi.
- Panie, to był gol. Henryk Michalak w bramce Czarnych tylko mógł sięgnąć do siatki - wspomina z rozrzewnieniem legendarny strzał.
A Gryf to wygrał 3:1.
Chołuj nie przepuści żadnej okazji. Jeździł nawet na mecze wyjazdowe rezerw Gryfa. - Jak się trenerzy zgadzali, to udało się wcisnąć do autobusu - opowiada.
- Był czas, że już nie chciałem chodzić. Jesienią na stadionie jest zimno. A ja szanuję zdrowie. Ale ciągnie wilka do lasu. Tylko że jednak teraz muszę usiąść na słoneczku - opowiada.
Sport
- Tyle meczów się widziało. Tyle wspomnień. Boże, jakie to zacięte mecze z Czarnymi i Gwardią Koszalin kiedyś były. Najpiękniej było w II lidze, jak zespół prowadzili panowie Tadeuszowie: Wanat i Jakubowicz. Wtedy byli też wspaniali piłkarze Suruło, Zasiński. O! Wieliczko był dobry. Tyle że pił. Było dwóch z Miastka: Zawadzki i Kłosiński. Spotkałem ich kiedyś w parku na piwku. To ja im mówię, co mnie obchodzi, że tu sobie pijecie. Macie tylko dobrze grać. I wie pan, jak potem dobrze grali! - wspomina.
Wielu było w jego ocenie dobrych piłkarzy i trenerów.
- Wojciech Polakowski jednak za głośno krzyczał. Rozmawiałem kiedyś z Tomkiem Ciemniewskim, zawodnikiem. Mówił, że na treningu wszystko mu wychodzi. A jak potem na meczu Polakowski krzyczy, to coś mu wiąże nogi - opowiada Chołuj. - I szkoda, że jak wtedy awansowali do III ligi, to tylu naszych, słupskich zawodników odsunęli. A grali przyjezdni - ocenia. Nastały złe czasy. Piłkarze spadną z III ligi.
Chołuj wie o tym.
- Trudno. Nieraz już tak bywało. Oby tylko grało jak najwięcej słupszczan. Niech się uczą - opowiada najstarszy kibic na Zielonej.
100 lat panie Kazimierzu, 100 lat!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?