Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamiast erki wysłano straż pożarną. Mężczyzna zmarł

Monika Zacharzewska
Do nieprzytomnego mężczyzny zamiast pogotowia przyjechali strażacy. Bo w mieście akurat karetki nie było.
Do nieprzytomnego mężczyzny zamiast pogotowia przyjechali strażacy. Bo w mieście akurat karetki nie było. Zdjęcie poglądowe
Do nieprzytomnego mężczyzny zamiast pogotowia przyjechali strażacy. Bo w mieście akurat karetki nie było. Mimo reanimacji przez strażaków 57-latek zmarł.

Jego bliscy przypuszczają, że pogotowie mogłoby go uratować.

W środę wieczorem żona pana Mirosława wróciła ze sklepu i zastała męża nieprzytomnego na tapczanie.

Przestraszona zaalarmowała sąsiadkę.

- Pan Mirek był zdrowym, silnym mężczyzną, kilka godzin wcześniej wrócił z pracy. Gdy przybiegła jego żona, natychmiast zadzwoniłam po pogotowie - relacjonuje sąsiadka. - Usłyszałam jednak, że karetka jest w Ustce i będzie za 15-20 minut. Po 10 minutach przestraszona, że nic się nie dzieje, zadzwoniłam znowu pod numer 112 i po połączeniu z dyspozytorską znowu usłyszałam, że karetka jest w Ustce i mamy czekać. Zdenerwowałam się, krzyczałam, że człowiek umiera, wtedy do rozmowy włączył się strażak, który wcześniej przełączył mnie nie na pogotowie. On zaczął udzielać informacji, jak przeprowadzić masaż serca i dodał, że już jedzie do nas wóz strażacki z ratownikami.

Strażacy rzeczywiście byli na ul. Herbsta po chwili. Reanimowali 57-latka do czasu przyjazdy karetki. - Ile czasu minęło, nie wiem, to były emocje. W końcu pogotowie dojechało, przyszedł starszy lekarz, którzy... stwierdził zgon - opowiada zrozpaczona kobieta.

- Przecież to nieludzkie, pan Mirek mógł żyć, gdyby fachowa pomoc przyszła wcześniej. Gdyby podano mu jakieś leki...

Zdaniem Włodzimierza Rutkowskiego, kierownika działu medycznego słupskiego pogotowia, dyspozytorce nie można nic zarzucić.

- W Słupsku mamy trzy karetki. Jedną ratunkową i dwie podstawowe. Wszystkie były akurat na interwencjach poza miastem. Dyspozytorka postąpiła właściwie wysyłając zespół z Ustki i prosząc o pomoc strażaków - twierdzi. - Jak długo jechało pogotowie, nie wiem, sprawdzę na piątek. Rodzi się pytanie, czy gdyby karetka przyjechała wcześniej, byłaby szansa na uratowanie chorego. - To był pierwszy przypadek w tym roku, kiedy w takiej sytuacji wspieraliśmy pogotowie. Zwykle pomagamy przy wypadkach komunikacyjnych - mówi Grzegorz Falkowski, rzecznik słupskiej straży pożarnej.

Przyznaje, że strażacy w Słupsku i Ustce mają kwalifikacje do udzielania pierwszej pomocy. Każdy strażak ma tytuł ratownika medycznego, a na każdej zmianie jest też strażak - dyplomowany ratownik medyczny. W wozach strażackich są natomiast nosze, szyny do unieruchamiana złamań i automatyczny defibrylator do resuscytacji krążeniowo-oddechowej. - Nie wykonujemy jednak medycznych czynności ratowniczych. Jedyną rzeczą, jaką możemy podać pacjentowi, jest tlen, nie mamy prawa ordynować żadnych leków - zaznacza Grzegorz

Falkowski i dodaje, że działania strażaków ratowników trwają zawsze do czasu przyjazdu pogotowia.
- My nie transportujemy chorych do szpitala, bo nasze wozy nie są do tego przystosowane.

Dzisiaj mamy dowiedzieć się, jak długo od czasu wezwania pogotowia pan Mirosław czekał na karetkę. Dodatkowo sprawie przyjrzy się Narodowy Fundusz Zdrowia.

- Ratownictwo medyczne jest finansowanie przez państwo, wojewodę, a my wykonujemy ten budżet, czyli kontraktujemy jednostki ratownictwa - mówi Tadeusz Jędrzejczyk, prezes pomorskiego oddziału NFZ.

- Kontrolujemy realizację umów, sprawdzamy, czy karetki pogotowia nie wykonują innych zadań, np. czy w tym czasie nie były używanie do przewozu chorych między szpitalami. Zlecę sprawdzenie tego konkretnego przypadku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza