Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Losy kołomyjan w angielskim Londynie

Stanisław Nicieja [email protected]
Uczennice Zakładu Sióstr Urszulanek w Kołomyi, rok 1938. Wśród nich m.in. siostry Romana Lewickiego. Pierwsza, z chorągwią, Danuta Sosnowska (1920-1992) – poetka, malarka, zmarła w Opolu, spoczywa na cmentarzu Na Półwsi .
Uczennice Zakładu Sióstr Urszulanek w Kołomyi, rok 1938. Wśród nich m.in. siostry Romana Lewickiego. Pierwsza, z chorągwią, Danuta Sosnowska (1920-1992) – poetka, malarka, zmarła w Opolu, spoczywa na cmentarzu Na Półwsi . Ze zb. Barbary Bukład z Opola, Kołomyja 1938
Kresowa Atlantyda Czas wojenny rozrzucił kołomyjan dosłownie po całym świecie. Wielu z nich po tragicznych prze życiach, ocierając się o śmierć, trafiło do Londynu tej stolicy polskiej emigracji żołnierskiej i politycznej. Tam też zapisało czynami piękne karty.

Jednym z wybitniejszych był Roman Lewicki (1912-2004) - na emigracji w Londynie działacz niepodległościowy, pamiętający o swej Kołomyi i łożący pieniądze na remont cmentarza kołomyjskiego oraz wspomagający finansowo krajowych kołomyjan, kuzyn poety - Mariana Załuckiego. Ich matkami były rodzone siostry - Maryla i Hermina Tymcikówny, córki Bazylego Tymcika.

Prezes Związku Szlachty Zagrodowej

Roman Lewicki urodził się co prawda w Kosowie, gdzie jego ojciec, Rudolf, był kierownikiem kancelarii hipotecznej, ale gdy miał siedem lat rodzice przeprowadzili się do Kołomyi, aby mógł chodzić z trzema swoimi siostrami do tamtejszych renomowanych szkół. Lewiccy dbali o wykształcenie potomstwa. Córki chodziły do słynącego z wysokiego poziomu kształcenia Zakładu S.S. Urszulanek, a syn, Roman, do Gimnazjum im. Króla Kazimierza Jagiellończyka.

Wynajmowane przez Lewickich mieszkanie było w pobliżu dużego domu Załuckich: z oszkloną werandą i otoczonego ogrodem i sadem,. Było tam zawsze pełno gości, bo Maryla Załucka (siostra Herminy Lewickiej) umiała tworzyć atmosferę otwartego domu i była duszą towarzystwa. U Załuckich gościł sławny wówczas, a dziś kompletnie zapomniany malarz, portrecista Hucułów - płk Antoni de Chitry, którego akwarele do dziś osiągają wysokie ceny w antykwariatach kołomyjskich. Był on też znawcą i smakoszem węgierskich win. Bywał u Załuckich gen. Bernard Mond (1887-1957) - zasłużony w walkach o Lwów, bardzo lubiany w towarzystwie dowódca 49 Pułku Piechoty Strzelców Kresowych w Kołomyi.
Wuj Romana Lewickiego, Emil Załucki, w tym czasie poseł na Sejm, wyróżniał się w towarzystwie śpiewaniem pieśni neapolitańskich: brawurowo wykonywał m.in. "Wróć do Sorrento". Towarzystwo w letnie wieczory bawiło się pod gołym niebem, w oświetlonym lampionami ogrodzie, przy dźwiękach orkiestry cygańskiej. Szczególne zabawy Załuccy i Lewiccy organizowali z okazji kolejnych rocznic zwycięstwa nad bolszewikami w wojnie 1920 roku. Sprzyjała temu zazwyczaj ciepła, sierpniowa pogoda. Marian Bartl, znawca i wielbiciel piosenek legionowych, wykonywał wówczas swój popisowy numer "Wizję Szyldwacha" - jedną z popularnych piosenek kawaleryjskich poświęconą 1 Pułkowi Ułanów Krechowieckich, napisaną przez Stanisława Ratolda.

Po ukończeniu gimnazjum w 1930 roku Roman Lewicki rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Lwowskim. Po trzech latach przerwał jednak naukę, bo niespodziewanie odziedziczył po swym wujku, bracie matki, Emilu Tymciku, dwa majątki ziemskie w powiecie kołomyjskim - Zahajpol i Pererów. I tam osiadł, prowadząc działalność gospodarczą. Tuż przed wybuchem wojny został prezesem Związku Szlachty Zagrodowej na zjeździe w Matyjowcach, a jego zastępczynią - Waleria Wróblewska (1898-1981), matka mieszkającego obecnie w Nysie kołomyjanina płka Mieczysława Wróblewskiego.
Gorące lato 1939 roku przyśpieszyło prace w polu, które nadzorował Roman Lewicki. W powietrzu wisiała niepewność. Mówiło się o wojnie, w którą ostatecznie nie wierzono. Ale 1 września wszystko stało się jasne, gdy nad Kołomyją pojawiły się niemieckie samoloty. Nie zdawano sobie jeszcze jednak sprawy z powagi chwili. Nagle na szosie wiodącej w kierunku mostów na Prucie i Czeremoszu ku rumuńskiej granicy pojawił się sznur samochodów. 17 września 1939 roku zarządzający majątkiem w Pererowie Roman Lewicki otrzymał wiadomość od przyjaciela, Antoniego Krzysztofowicza z majątku w Załuczu, że Armia Czerwona wkroczyła w granice Polski, a prezydent Mościcki natychmiast opuścił Załucze i skierował się ku granicy. Lewicki stanął przed dramatyczną decyzją: Co robić? Jak się zachować? Zostać w Pererowie, czy uciekać? 17 września o godzinie 15.00 zdecydował się razem z rodziną i przyjaciółmi na trzech wozach zaopatrzonych w prowiant ruszyć w kierunku Śniatyna, a stamtąd do Rumunii, do Czerniowiec. Ale po kilku kilometrach natrafili na taką ciżbę aut i pojazdów motorowych porzuconych w wyniku braku benzyny, że powstał gigantyczny zator, w którym utknęli. Jadący z nimi przyjaciel, Józef Kiszmisjan, który miał już za sobą ciężkie doświadczenia w więzieniu sowieckim, z którego uciekł, poniesione paniką zapłacił złotem (rublami carskimi) przejeżdżającemu szoferowi dyplomaty, aby ten zabrał go do Śniatyna. I ku zaskoczeniu Lewickiego odjechał.
Nie widząc możliwości kontynuacji ucieczki, Lewiccy zatrzymali się dworku znajomych w Zamulińcach, chcąc przeczekać zatłoczenie na drogach. Wszędzie kręciły się grupy ludzi obładowanych różnymi rzeczami, nawet z meblami zabranymi z opuszczonych domów. Jadąc wolno, wóz Lewickiego został zatrzymany przez grupę uzbrojonych mężczyzn i pod groźbą użycia broni zmuszono go do powrotu do Pererowa. Myślał wówczas o ucieczce, ale tego nie zrobił. Jego siostra doznała szoku i odwieziono ją do szpitala.

Losy i wybory w czasach terroru

Po zajęciu Pererowa przez Sowietów rządy objął tam komitet złożony z ukraińskich nacjonalistów i komunistów. Towarzyszyły temu grabieże i napady na polskie dwory. Panowało bezhołowie, krążyły bandy uzbrojonych chłopów wyłapujących polskich żołnierzy. Romana Lewickiego zamknięto początkowo w piwnicy w Pererowie, a później odesłano do więzienia w Kołomyi. Tam spędził w pojedynczej celi w koszmarnych warunkach ponad miesiąc. Najbardziej doskwierał mu brak urządzeń sanitarnych, które zastępował kubeł, zwany paraszą - nigdy nie myty, niedezynfekowany i bardzo rzadko opróżniany. W tych warunkach "oddychanie - jak wspominał - było prawie niemożliwe".
Po miesiącu przeniesiono go do wspólnej celi, w której spotkał m.in. swoich kolegów gimnazjalnych i przyjaciół z działalności społecznej: Bronisława Sanojcę - bratanka prezydenta Kołomyi; pułkowników Karola Hodałę (1894-1940) i Kazimierza Ryzińskiego, mjorów Eugeniusza Lityńskiego (1892-1940) i Stanisława Zarembę, kilku lekarzy i prawników. Wielu z nich zginęło później w Katyniu i Miednoje. Przetrzymywano ich tam kilka miesięcy. Głodowe porcje powodowały wyniszczenie organizmów. Gdy po kilku miesiącach Roman Lewicki nie mógł już ustać na nogach, zwrócił się do lekarza więziennego, a swego kolegi gimnazjalnego - Rosenberga-Orensteina o przydział kilku dekagramów tłuszczu wydawanego wówczas na receptę, ten skwitował jego prośbę krzykiem: "Znam ciebie, dość tego masła zjadłeś! Daj dzisiaj jeść biednemu!" i wyrzucił go z gabinetu lekarskiego.

Ta scena obrazuje problem zachowania się wielu polskich Żydów na kresach, którzy w warunkach pierwszej okupacji sowieckiej przyjęli bardzo ostre formy kolaboracji, pełnili kierownicze funkcje w aparacie wykonawczym okupantów, byli donosicielami. Demonstracyjnie szydzili z polskich rządów przedwojennych. Ta nielojalność w stosunku do państwa polskiego - II Rzeczypospolitej, a właściwie wrogość, wywoływała w polskim społeczeństwie ostre nastroje antysemickie, których konsekwencje były częstokroć tragiczne. To jest jeden z najbardziej skomplikowanych problemów w stosunkach polsko-żydowskich, często niewłaściwie, jednostronnie diagnozowanych i opisywanych. Terror, głód, tortury, okoliczności ratowania życia za wszelką cenę tworzyły sytuacje niewyobrażalnie ciężkie do podejmowania decyzji. W obliczu śmierci sprawa zwykłej ludzkiej przyzwoitości schodziła często na daleki plan.

Roman Lewicki odczuł to na własnej skórze i nie mógł się z tym pogodzić, że niegdyś jego serdeczny kolega z klasy gimnazjalnej tak go potraktował, gdy był na krawędzi życia. Kilka tygodni po opisanym epizodzie z Rosenbergiem-Orensteinem sąd sowiecki skazał Romana Lewickiego wspólnie z Kazimierzem Agopsowiczem - inżynierem leśnikiem z okolic Śniatyna na karę śmierci. Uznano ich za wyzyskiwaczy ziemskich i przetransportowano do celi śmierci w Stanisławowie. Po kilku dniach postanowiono ich "ułaskawić" - wyrok zamieniono na 25 lat ciężkich robót w łagrze. Informujący o tym enkawudzista powiedział do Lewickiego: "Nu, szto, dowolen?" (I co, zadowolony?). Kilka dni później wciśnięto Lewickiego i Agopsowicza do wagonu więziennego i powieziono w kierunku Workuty. Drogi tej nie przetrzymał Kazimierz Agopsowicz. Martwego wyrzucono z pociągu gdzieś w zmarzlinie syberyjskiej, a ciało zjadły dzikie zwierzęta.

Roman Lewicki przeżył ten trudny czas i w grudniu 1941 roku trafił do formującej się w ZSRR armii gen. Andersa, z którą - jak tysiące mu podobnych - przeszedł długi szlak bojowy od Iranu aż do zdobycia Bolonii we Włoszech.

W 1945 roku wziął urlop z wojska, aby dokończyć na uniwersytecie w Rzymie przerwane we Lwowie studia prawnicze. W 1947 roku osiadł na stałe w Anglii. Pracował w szkołach londyńskich i pasjonował się filmem dźwiękowym. Był m.in. autorem dokumentalnego filmu z uroczystości poświęcenia Pomnika Katyńskiego na londyńskim cmentarzu Gunnersbury. Prowadził niezwykle intensywną działalność wśród emigracji polskiej, pełniąc wiele funkcji, m.in. w Kole Cichociemnych Spadochroniarzy AK, był sekretarzem generalnym Instytutu Badania Zagadnień Krajowych w Londynie, członkiem Rady Narodowej, Rady Instytutu Józefa Piłsudskiego oraz Instytutu i Muzeum gen. Władysława Sikorskiego, Koła Lwowian. W burzliwym roku 1981 został powołany na sekretarza generalnego w Ministerstwie Spraw Krajowych rządu RP na uchodźstwie. Od tego czasu przez wiele lat był głównym decydentem w przyznawaniu funduszy pomocy krajowi na działalność niepodległościową. Swoją działalność polityczną na emigracji zakończył 22 grudnia 1990 roku, kiedy to wspólnie z prezydentem Ryszardem Kaczorowskim przekazywał insygnia władzy II RP na ręce Lecha Wałęsy.

Zawsze pamiętał o swym rodzinnym Pokuciu i Kołomyi, organizując londyńskich kołomyjan i wspierając finansowo tamtejszą parafię rzymskokatolicką w Kołomyi. Przez lata był redaktorem Kroniki Wydarzeń Krajowym w londyńskim miesięczniku "Rzeczpospolita Polska".

W 1998 roku wydał w Londynie swą książkę "Album wspomnień", a kilka lat później przekazał do Archiwum Akt Nowych w Warszawie wiele teczek dokumentów dotyczących jego działalności społecznej. U schyłku życia Roman Lewicki szczególnie interesował się sprawami edukacji młodzieży polskieą. Wspomagał ją stypendiami, którymi dysponował z ramienia rządu londyńskiego. Byłem jednym z takich beneficjentów. To dzięki Romanowi Lewickiemu jako początkujący krajowy historyk otrzymałem stypendium i mogłem po raz pierwszy w życiu w listopadzie 1988 roku pojechać do londyńskich archiwów. Dano mi kieszonkowe i opłacono lokum przy stacji metra Wimbledon Park, w sąsiedztwie willi, w której mieszkał słynny zdobywca Bolonii gen. Klemens Rudnicki - kresowiak pochodzący z Trembowli.

Zapamiętałem Romana Lewickiego jako miłego, starszego pana, gdy zaprosił mnie na obiad do słynnej londyńskiej restauracji "Caravaggio", tylko że ja wówczas nie wiedziałem o jego kresowej przeszłości. Przywołałem ten własny, indywidualny przypadek nie tylko z normalnej ludzkiej wdzięczności, ale przede wszystkim dlatego, że obrazuje on na konkretnym przykładzie działalność ministra w polskim rządzie emigracyjnym, bo takich stypendystów jak ja było na przestrzeni lat 1980-1989 kilkudziesięciu.

Dyplomata i publicysta

Z Kołomyją związane jest też dzieciństwo Zbigniewa Błażyńskiego (1914-1996) - dyplomaty, a po wojnie znanego emigracyjnego dziennikarza i publicysty Radia Wolna Europa Polskiej Sekcji BBC i londyńskiego "Tygodnia Polskiego".

Zbigniew Błażyński urodził się w Jabłonowie pod Kołomyją, ale lata szkolne spędził w Gimnazjum im. Króla Kazimierza Jagiellończyka. Jego ojciec, Witold Błażyński, był prokuratorem Sądu Okręgowego w Kołomyi. Mieszkali przy reprezentacyjnej ulicy miasta - Kościuszki 27.

Zbigniew Błażyński w latach gimnazjalnych był namiętnym tenisistą. Spędzał wiele godzin na kortach "Sokoła" przy ulicy Tarnowskich i w Parku Studenckim Skupniewicza. Przyjaźnił się ze Stefanem Załuckim, Zbigniewem Plezią, Wandą Rajską i Antonim Żebrackim - późniejszym profesorem weterynarii w Olsztynie. Miał w gimnazjum opinię świetnego mówcy, występującego na akademiach, improwizującego na poczekaniu przemówienia. Po ukończeniu gimnazjum trafił na studia prawnicze do Lwowa i po uzyskaniu dyplomu natychmiast trafił do konsulatu polskiego w Ostrawie, a później do ministerstwa spraw zagranicznych.

Po wkroczeniu Sowietów w granice Polski 17 września 1939 roku przekroczył most graniczny w Kutach, chroniąc się w Rumunii. Nie zrobił tego mimo namów jego ojciec, Witold Błażyński, który przypłacił tę decyzję życiem. Stracono go w więzieniu kołomyjskim.

Zbigniew Błażyński dołączył we Francji do walczących tam polskich grenadierów. Po upadku Francji pracował jako dyplomata w Marsylii, Maroku, Lizbonie, zajmując się przerzutem Polaków do Anglii. Pomagał im również w urządzaniu się na obczyźnie. W latach 1952-1956 był dziennikarzem Radia Wolna Europa w Monachium i wtedy stał się autorem bestselleru książkowego. Przeprowadził wywiad ze zbiegłym z Polski na zachód wysokim dygnitarzem UB - Józefem Światło, który ujawnił kulisy działania aparatu bezpieczęństwa w Polsce w okresie rządów Bolesława Bieruta, ukazując skalę przestępstw. Książka ta, później wielokrotnie wznawiana i czytana w Radio Wolna Europa w odcinkach, wywołała wstrząs w społeczeństwie polskim, pobudziła do walki paraliżowane marazmem społeczeństwo i w pewnym sensie przygotowała grunt do wydarzeń październikowych 1956 roku, które wyniosły do władzy Władysława Gomułkę i zaczęły okres wielkiej odwilży politycznej.

Dzięki tej książce Błażyński uzyskał wielką popularność, a nawet sławę. W następnych latach pracował jako dziennikarz w sekcji polskiej BBC, prowadził popularną audycję "Kalejdoskop Dnia", pisał błyskotliwe komentarze i felietony trafnie diagnozujące sytuację polityczną w Polsce. Był dyrektorem Polskiej Fundacji Kulturalnej w Londynie i redagował wielotomowe dzieło pt. "Materiały do dziejów polskiego uchodźstwa niepodległościowego". Regularnie pisał artykuły wstępne do "Tygodnia Polskiego w Londynie".

Kolejnym osiadłym w Londynie kołomyjaninem był Adam Kozłowski (1920-1996) - syn Stanisława Kozłowskiego (1894-1963) - burmistrza Obertyna i wysokiego urzędnika pocztowego w Kołomyi oraz Jadwigi Nanke - siostry historyka i geografa, autora podręczników i atlasów geograficznych, które używane były jeszcze w PRL. Był w klasie maturalnej w gimnazjum kołomyjskim, gdy wybuchła wojna. Widząc, co się stało, gdy Kołomyję zajęli Rosjanie, wspólnie z ojcem i bratem Feliksem (1918-1980) przedostał się do wojska polskiego we Francji, a stamtąd na Wyspy Brytyjskie, gdzie zdał maturę i ukończył akademię wojskową, uzyskując stopień porucznika. Walczył w dywizji generała Maczka we Francji, Belgii i Holandii, szkolił nowe kadry pancerniaków. Po wojnie nie zdecydował się na powrót do Polski. Ukończył studia chemiczne w Londynie i ożenił się z lwowianką Barbarą Mękarską (1926-1990) - córką lwowskiego historyka Stefana Mękarskiego (1895-1985), autora historii miasta Lwowa wydanej dwukrotnie w języku angielskim: w roku 1943 i 1991 pt. "Lwów. A Page of Polish History", która w sugestywny sposób pokazała społeczności anglosaskiej fenomen tego miasta w dziejach kultury europejskiej. Barbara Kozłowska odziedziczyła talenty pisarskie po ojcu. Pisała głównie dla młodzieży, redagując pisma, opowiadania i eseje historyczne.

Adam i Barbara Kozłowscy byli patriotycznym i aktywnie społecznym małżeństwem, powszechnie znanym w polskim Londynie. Adam Kozłowski był jednym z organizatorów Instytutu Józefa Piłsudskiego. Gdy przedwcześnie zmarła jego żona, zebrał, zredagował i opublikował jej najważniejsze artykuły, rozprawy rozproszone w prasie emigracyjnej i wydał w postaci dwóch tomów pt. "Burza nad Lwowem: reportaż z lat wojennych" i "Lwów - twierdza kultury i niepodległości". Pozycje te wyraziście wpisały się w historiografię Lwowa i są przywoływane w różnych opracowaniach.

Rodzina Kozłowskich mieszka obecnie w Zabrzu, gdzie Bożena Andrzejaczek - siostrzenica Adama Kozłowskiego przechowuje dokumentacje swych przodków oraz ich fotografie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza