Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszaliński Dom Miłosierdzia pełen cudów

Joanna Krężelewska [email protected]
To ksiądz Radek stworzył dom, gdzie ma miejsce wszystko, co dobre i Boże.
To ksiądz Radek stworzył dom, gdzie ma miejsce wszystko, co dobre i Boże. Radek Koleśnik
Tak o Domu Miłosierdzia mówi ksiądz Radek. On wymyślił to miejsce, a jego podopieczni mówią: "sam jest naszym cudem". Bo pomaga znaleźć drogę życia.

Cudów doświadczyło wielu. Bez względu na wiek, płeć, wyznanie. Pomoc otrzyma tu każdy.

Bartek

- Jestem alkoholikiem i hazardzistą - 33-latek bez oporów rozpoczyna swoją historię. Chce mówić, bo wie, że sam jest dziś drogowskazem. Do Domu Miłosierdzia w Koszalinie trafił w lutym. Wcześniej chciał się zabić. - To było w zeszłym roku, w październiku, miesiąc przed moimi urodzinami. Samobójstwo. Próba po pijaku. Na szczęście nieudana. Pierwsza myśl na trzeźwo - żeby iść. Tylko tyle. Zrobiłem około 12 kilometrów. Przespałem się i szedłem dalej przez 17 godzin.

Celem wędrówki miała być Holandia. Bo tak. Po drodze Bartek chciał sprzedać komórkę, żeby mieć parę groszy.

- Ale nigdzie nie było lombardu. Stanąłem przy mapie na przystanku autobusowym i to było tak, jakby ktoś skierował mój wzrok na Koszalin. Poszedłem.

W Koszalinie trzy noce spał na dworze, potem trafił do schroniska, stamtąd na leczenie do szpitala, wreszcie na terapię.

- W szpitalu poznałem Andrzeja. Kiedy wyszedłem pozwolił mi u siebie przenocować. Obcemu człowiekowi. I to on wskazał mi Dom Miłosierdzia. Po dwóch minutach rozmowy z księ­dzem Radosławem usłysza­łem - spakuj rzeczy i przyjdź do nas, będziesz miał swoje miejsce - opowiada.
Przyszedł.

- Wie pani, słuchałem, jak rozmawiała pani wcześniej z księdzem. On mówił o cudach. I one naprawdę się tu dzieją. Trzy dni po tym, jak tu przyszedłem, ksiądz wygłosił kazanie na temat rodziny. Że jak ktoś nie zaznał miłości w dzieciństwie, to dąży do niej przez całe życie. On mówił, jakby znał mój życiorys. Tam tylko moje imię można było dopisać. Nie zdążyłem ochło­nąć i kolejne kazanie. Ksiądz mówił, że rodzina powinna być z siebie dumna. Następnego dnia dostałem list od siostry. Napisała, że jest ze mnie dumna, bo zobaczyłem swój błąd i naprawiam go, leczę się - mówiąc to Bartek nie kryje łez. - Ktoś powie, drobne rzeczy. Ale dla mnie ważne - podkreśla.

Od ponad pół roku 33-latek nie pije. Dziś ma pracę - rozładowuje towar w markecie na nocną zmianę. Chce się usamodzielnić. - Ksiądz mi wskazał kierunek, a ja nad sobą pracuję. Jestem innym człowiekiem. Otworzyłem się na ludzi. Zawsze byłem nieśmiały, zamknięty. A w listopadzie na Politechnice przed prawie setką ludzi wystąpiłem i mówiłem o sobie - przyznaje.

Maria

Korytarzem w remontowanym Domu Miłosierdzia przemyka dziarska 78-latka. Mówi melodyjnie - kto zna melodię głosów regionów z pewnością usłyszy, że pochodzi z Krakowa. Niesie stertę talerzy. Z tym pogada, z tamtym się pośmieje, kolejnego złaja. - Szefowa? - pytam.

- Szefowa kuchni! Bo ja obiady tu gotuję - uśmiecha się. - Ale ze mnie szefowa! Mogę krzyczeć i wrzeszczeć, a chłopaki i tak sobie nic z tego nie robią - zanosi się śmiechem. - Oni znają mnie i wiedzą, że to zawsze żarty.

Maria znajduje chwilę na rozmowę. Zaraz trzeba odcedzić ziemniaki i roznieść sztućce, ale jak mieszkańcy domu zgłodnieją bardziej, to bardziej będzie smakować. - Jestem tutaj już dwa lata. Zaraz, kiedy ksiądz kupił ten dom, to przywiózł mnie z Krakowa. Życie mi uratował. To wspaniały człowiek. Cuda robi - mówi.

Maria została wdową. Mąż zmarł, kiedy miał 58 lat. Niedługo potem powiesił się jej 34-letni syn. Została sama. I sama przez 20 lat próbowała ułożyć sobie życie. Zaczęły się problemy mieszkaniowe.

- Najpierw to były kradzieże. Węgiel mi z piwnicy wynosili. Na kolejny mnie stać nie było. Co ja sama, bez męż­czyzny mogłam... No to wzię­łam węgiel do domu. Mieszkałam z węglem, z popiołem, to wiadomo, jak było. A po­tem mi komin zatkali - opowiada. Doszły problemy z administratorem i tak Maria musiała pilnie szukać nowego miejsca. Ksiądz Radosław powiedział - może Koszalin.

- A ja mówię, a co tam nad morzem jest? No kupa wody i nic więcej! - śmieje się 78-latka. - Tak na poważnie, to ja w tym Koszalinie szczęście znalazłam. Modliłam się o nie. Do Częstochowy jeździłam i prosiłam Matkę Boską Częstochow­ską, żeby mi pomogła. Wysłuchała mnie. Ksiądz mnie tu zabrał i to jest moje miej­sce na ziemi - uśmiecha się.

Wiele rzeczy Marysia umie wymodlić. Jej współlokatorzy opowiedzieli na przykład, jak to kiedyś na kuchni zabrakło oleju. 78-latka postanowiła pójść do kaplicy, która przez całą dobę jest otwarta dla wszystkich ludzi. Zaczęła się modlić. I zaczepiła ją jakaś kobieta.

- Odpowiedziała, że nie może rozmawiać, bo modli się o olej, którego zbrakło w kuchni. I wtedy ta kobieta wyciągnęła portfel i dała nam na ten olej. Prawda, że cuda się tu dzieją! - słyszę.

Ksiądz Radek

Człowiek "stąd". Z Kołobrzegu biskup wysłał go na studia do Krakowa, po nich ściągnął z powrotem. I księdza, i jego pomysł.

- Mieszkałem w Krakowie z młodymi ludźmi, ze studentami. Tak czasem rozmawialiśmy o tym, jak wiele rzeczy, nawet w kościele, skostniało. I kiedyś wymyśliliśmy taki dom, otwarty na każdego, bez pytania o pieniądze. Dom, gdzie ma miejsce wszyst­ko co dobre i Boże. Kilku księży i biskup mi zaufali, reszta się trochę śmiała. Ale ja byłem przekonany, że Bóg tego właśnie chce opowiada.

Ksiądz doktor Radosław Siwiński jest dziś prezesem zarządu Stowarzyszenia Dom Miłosierdzia. W opuszczonym budynku przy Al. Monte Cassino 7 w Koszalinie tworzy miejsce, w któ­rym osoby znajdujące się w przeróżnych potrzebach będą objęte długotrwałym i kompleksowym wsparciem.

"Alkoholika zawieziemy na odwyk, byłemu więźniowi pomożemy znaleźć pracę i nawiązać kontakt z rodziną, człowiekowi z depresją udzielimy wsparcia i wysłuchamy. Naszą misją bowiem jest zajmowanie się zarówno osobami żyjącymi w ubó­stwie, jak i zmagającymi się na co dzień z biedą ukrytą"
- to misja Stowarzyszenia.

Dwa lat minęły od momentu, kiedy weszli do budynku.

- Dom był przez prawie dziesięć lat nieużytkowany. Tony tynku, śmieci, mebli, martwych gołębi, ich odchodów. Samo porządkowanie trwało rok. Ale zdarzył się pierwszy cud. Zadzwoniła do mnie Wiesława Panaszewska, dyrektor Zakładu Karnego w Koszalinie. Zaproponowała, że w remoncie mogą nam pomóc więźniowie. Było ich tu do dziś ponad stu. Obliczyłem, że gdybym miał zapłacić za pracę robotnikom, to wyszłoby ponad 1,6 miliona złotych - mówi ksiądz Radek.

Żadna instytucja w remoncie budynku, którego stan był katastrofalny, nie pomaga. Ale życzliwych nie brakuje. - Dobijał się do mnie jakiś pan. Wreszcie udało nam się porozmawiać. Ufundował nam wszystkie grzejniki. Koszalińscy przedsiębiorcy robią dla nas ogrom­nie dużo - okna, krany, płytki - ludzie nam pomagają, za co jesteśmy niesamowicie wdzięczni. Stajemy się domem miasta. Nasz dom budują ludzie, którzy zaczynają go kochać. Będą mogli powiedzieć, że to jest dom - mówi duchowny.

Zresztą sporo jest osób, które przychodzą, bo... tu się urodziły. Albo tu odszedł ktoś bliski. Ksiądz Radek mówi, że Bóg wskazał mu to miejsce, bo najpierw lokalizacja miała być inna. A tu, w budynku z czerwonej cegły, jak się później dowiedział, mieszkały siostry protestanckie i opiekowały się ubogimi, później były dwa szpitale. - I myśmy to kupili za milion złotych na kredyt. Też szalony bank się znalazł, że nam go udzielił - śmieje się młody ksiądz.

- Pokazać pani kolejny cud? A wie pani co mówią ateiści w Koszalinie? Już usłyszałem, że ten dom jest dowodem, że Bóg jest. Bo w czasach kryzysu, lęków, powstaje miejsce, gdzie z niczego są już jakieś 4 miliony są włożone. My wierzymy, że Bóg nam pomaga - tłuma­czy.

Remont obiektu trwa. Część pomieszczeń jest już oddana do użytku, część to plac budowy. Możliwe, że za rok prace się zakończą. Już dziś mieszka tu 30 osób. Wśród nich Bartek i pani Marysia. I dwóch księży. Docelowo ma być 120 mieszkańców.

W budynku zaś sala konferencyjna, roczna szkoła życia dla młodych i zagubionych, nocleg kryzysowy, darmowe gabinety lekarskie, wielka jadalnia, która wyda kilkaset posiłków dziennie, świetlica młodzieżowa i kaplica. - Już dziś 200 osób tygodniowo przychodzi po po­moc. Niektórzy chcą po prostu pogadać z księdzem. Mają depresję, myśli samobójcze. A w całodobowej kaplicy modli się nawet 800 osób tygodniowo. Wpadają nawet na chwilkę - mówi ksiądz Radek, nawet w nocy gotów jest pomóc. Taki ksiądz - ratownik dusz. Tych uratowanych dusz jest już sporo, choć tak naprawdę Dom Miłosierdzia jest w budowie.

30-latek, który był zupełnie zawieszony w życiu, dostał wparcie, pomieszkał tu, znalazł pracę, dziś jest samodzielny. Kolejny wyszedł z bezdomności. Jak wygląda sama pomoc? - Przychodzi człowiek, poznajemy się. Pytamy, jak możemy pomóc. Jest problem administracyjny - mamy adwokatów, ktoś jest głodny, dajemy jedzenie. Ale też pytamy - dlaczego nie masz jedzenia? Szukamy rozwiązania natychmiastowego, ale też mówimy przyjdź i staramy się dalej pomagać. Sęk w tym, żeby chcieć zmian w życiu. Wiele osób ich oczekuje. Wtedy chcemy ich zmotywować - tłumaczy ksiądz. Dodaje, że oprócz modlitwy najlepszą resocjalizacją jest praca, więc ci, którzy tu mieszkają, pomagają przy remoncie.

Pomagają, bo chcą. - W szukaniu pracy pomagają też życzliwe koszalińskie firmy, za co jestem ogromnie wdzięczny. Tyle tu dobroci - uśmiecha się ojciec Radosław.

- Ona krąży i dzieją się fantastyczne rzeczy. Przedsiębiorcy się u nas poznają. Ostatnio dzięki temu połączyły się dwie piekarnie!

O pomoc, o pracę, o wyjście z sytuacji - silnym fundamentem Domu Miłosierdzia pozostaje modlitwa.
- Opowiem Pani na koniec o jej sile. Przyszła kobieta, którą mieli eksmitować. Miała dług ponad 20 tys.
złotych. Sama była winna, ale się zagubiła. Szukała pomocy. Płakała. Przychodziła z synem.

Zdumiewające było to, że on całymi nocami się tu modlił. Modliliśmy się razem. Potem pisaliśmy z adwokatem wnioski o odroczenia. Aż wreszcie przybiega ona pewnego dnia z płaczem. Dosłownie - wbie­ga tu i rzuca mi się na szyję. Okazało się że jednego dnia jej dwaj bracia się z nią skontaktowali. Po długim czasie. Ot tak, co słychać. Powiedziała o długu. Oni nagle, że mają odłożone pieniądze i jej pożyczyli... - uśmiecha się ksiądz.

A jak wygląda tu jego życie? - Ciągle jest coś do zrobienia... - kończy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza