Podopieczna tzw. domu dziecka, czyli mieszkania prowadzonego przez placówkę socjalizacyjną Nasz Dom - Nasza Przyszłość w Słupsku, w piątek wpadła pod samochód.
Trafiła na oddział ratunkowy słupskiego szpitala z połamaną miednicą i rozciętym udem. Lekarz opatrzył ją, ale w takim przypadku nie zakłada się gipsu. Zalecił leki przeciwbólowe, sześć tygodni leżenia, by kości się zrosły, dalszą opiekę w poradni ortopedycznej. I wypisał Gosię do domu.
W środku nocy ratownicy zawieźli dziewczynę do mieszkania, gdzie mieszka kilkanaścioro dzieci, które z różnych powodów nie mogą być pod opieką swoich rodziców. Wnieśli ją na wózku do czteroosobowego pokoju, w którym spali inni podopieczni.
Czytaj także: Skręciła kostkę i została skierowana na słupski SOR
- Ratownicy chcieli położyć ją na łóżku. Te są piętrowe. I choć Gosia sypia na dole, medycy sami zasugerowali, aby materac ściągnąć na podłogę, bo łatwiej nam będzie ją pielęgnować
- mówi jedna z opiekunek placówki, która z piątku na sobotę pełniła dyżur. - Sami dziwiliśmy się, że Gosię przywieziono, tym bardziej że wcześniej dzwoniła, że do soboty zostanie w szpitalu. Była bardzo słaba i obolała. Gdy chciała iść do łazienki, ciągnęłam materac po podłodze pod toaletę i pomagałam jej się rozebrać. Dla niej to było bardzo krępujące. Tak jak rozebranie jej do umycia. Na szczęście na dyżurze byłam ja, a nie mężczyzna. Teraz już Gosia porusza się sama, ślizgając się po podłodze i odpychając rękoma. Wstawać nie może. Od poniedziałku przychodzi też do niej pielęgniarka.
Gdy Gosię przywieziono ze szpitala, w sobotę rano szefostwo placówki dowiedziało się, że na pomoc pielęgniarki środowiskowej można liczyć dopiero od poniedziałku. Do tej pory opiekunowie musieli radzić sobie sami.
Czytaj także: Pacjentka: Na SOR-ze gorzej niż w schronisku dla zwierząt
- Zdecydowałem, że w tym mieszkaniu będzie przez ten czas jeszcze jeden dodatkowy wychowawca. W pomoc włączyli się też inni podopieczni. Wszyscy zachowali się bardzo poprawnie i pomocnie, choć dziwiliśmy się, że szpital wypisał dziewczynę w tym stanie do domu. Lekarze dobrze wiedzieli, gdzie mieszka i jakie mamy warunki - mówi Łukasz Kuchnowski, dyrektor Centrum Administracyjnego Placówek Socjalizacyjnych Mój Dom.
- Moja Przyszłość, które w trzech mieszkaniach w mieście opiekuje się ponad 30 dzieci. Trudno w nich o intymność w przypadku ciężkiej choroby. - Interweniowałem w tej sprawie w szpitalu. Usłyszałem, że w zaleceniu lekarskim nie było hospitalizacji, dziewczyna miała wrócić do domu i leżeć na twardej powierzchni. Między innymi i z tego powodu jej materac leży na twardej podłodze.
W szpitalu dyrektor placówki miał usłyszeć, że w przypadku takiego zdarzenia są określone procedury, od których nie robi się wyjątków. - Nasi podopieczni traktowani są tak samo, jak inni pacjenci - mówi.
- To postępowanie standardowe. Procedury nie przewidują przetrzymania pacjenta z SOR-u dłużej, kiedy lekarz zaopatrzył go na tyle, że uznał, iż może on iść do domu i tam być dalej leczony. Po prostu zostawiając dziewczynę na SOR-ze, nie mielibyśmy tego jak rozliczyć z Narodowym Funduszem Zdrowia, a do hospitalizacji nie było wskazań - twierdzi Bernadetta Lewicka, zastępca dyrektora słupskiego szpitala. I sugeruje, że to placówka powinna zadbać o odpowiednie warunki dla chorych podopiecznych.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?