Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

18-latka trafiła na SOR z połamaną miednicą. Lekarz wypisał ją do domu

Monika Zacharzewska
18-stka trafiła na SOR z złamaną miednicą. Lekarz wypisał ją do domu.
18-stka trafiła na SOR z złamaną miednicą. Lekarz wypisał ją do domu. Zdjęcie poglądowe
Szpital nie robi wyjątków dla dzieci z domu dziecka. 18-latka trafiła na SOR z połamaną miednicą. Musiała wrócić do 4-osobowego pokoju.

Podopieczna tzw. domu dziecka, czyli mieszkania prowadzonego przez placówkę socjalizacyjną Nasz Dom - Nasza Przyszłość w Słupsku, w piątek wpadła pod samochód.

Trafiła na oddział ratunkowy słupskiego szpitala z połamaną miednicą i rozciętym udem. Lekarz opatrzył ją, ale w takim przypadku nie zakłada się gipsu. Zalecił leki przeciwbólowe, sześć tygodni leżenia, by kości się zrosły, dalszą opiekę w poradni ortopedycznej. I wypisał Gosię do domu.

W środku nocy ratownicy zawieźli dziewczynę do mieszkania, gdzie mieszka kilkanaścioro dzieci, które z różnych powodów nie mogą być pod opieką swoich rodziców. Wnieśli ją na wózku do czteroosobowego pokoju, w którym spali inni podopieczni.

Czytaj także: Skręciła kostkę i została skierowana na słupski SOR

- Ratownicy chcieli położyć ją na łóżku. Te są piętrowe. I choć Gosia sypia na dole, medycy sami zasugerowali, aby materac ściągnąć na podłogę, bo łatwiej nam będzie ją pielęgnować
- mówi jedna z opiekunek placówki, która z piątku na sobotę pełniła dyżur. - Sami dziwiliśmy się, że Gosię przywieziono, tym bardziej że wcześniej dzwoniła, że do soboty zostanie w szpitalu. Była bardzo słaba i obolała. Gdy chciała iść do łazienki, ciągnęłam materac po podłodze pod toaletę i pomagałam jej się rozebrać. Dla niej to było bardzo krępujące. Tak jak rozebranie jej do umycia. Na szczęście na dyżurze byłam ja, a nie mężczyzna. Teraz już Gosia porusza się sama, ślizgając się po podłodze i odpychając rękoma. Wstawać nie może. Od poniedziałku przychodzi też do niej pielęgniarka.

Gdy Gosię przywieziono ze szpitala, w sobotę rano szefostwo placówki dowiedziało się, że na pomoc pielęgniarki środowiskowej można liczyć dopiero od poniedziałku. Do tej pory opiekunowie musieli radzić sobie sami.

Czytaj także: Pacjentka: Na SOR-ze gorzej niż w schronisku dla zwierząt

- Zdecydowałem, że w tym mieszkaniu będzie przez ten czas jeszcze jeden dodatkowy wychowawca. W pomoc włączyli się też inni podopieczni. Wszyscy zachowali się bardzo poprawnie i pomocnie, choć dziwiliśmy się, że szpital wypisał dziewczynę w tym stanie do domu. Lekarze dobrze wiedzieli, gdzie mieszka i jakie mamy warunki - mówi Łukasz Kuchnowski, dyrektor Centrum Administracyjnego Placówek Socjalizacyjnych Mój Dom.

- Moja Przyszłość, które w trzech mieszkaniach w mieście opiekuje się ponad 30 dzieci. Trudno w nich o intymność w przypadku ciężkiej choroby. - Interweniowałem w tej sprawie w szpitalu. Usłyszałem, że w zaleceniu lekarskim nie było hospitalizacji, dziewczyna miała wrócić do domu i leżeć na twardej powierzchni. Między innymi i z tego powodu jej materac leży na twardej podłodze.

W szpitalu dyrektor placówki miał usłyszeć, że w przypadku takiego zdarzenia są określone procedury, od których nie robi się wyjątków. - Nasi podopieczni traktowani są tak samo, jak inni pacjenci - mówi.

- To postępowanie standardowe. Procedury nie przewidują przetrzymania pacjenta z SOR-u dłużej, kiedy lekarz zaopatrzył go na tyle, że uznał, iż może on iść do domu i tam być dalej leczony. Po prostu zostawiając dziewczynę na SOR-ze, nie mielibyśmy tego jak rozliczyć z Narodowym Funduszem Zdrowia, a do hospitalizacji nie było wskazań - twierdzi Bernadetta Lewicka, zastępca dyrektora słupskiego szpitala. I sugeruje, że to placówka powinna zadbać o odpowiednie warunki dla chorych podopiecznych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza