Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poszli na dobrą zabawę. Do domu wrócili ze szpitala. Wciąż walczą o prawdę

Zbigniew Marecki
53-letni Mirosław Marczak jest teraz rencistą z czterema implantami dysków szyjnych.
53-letni Mirosław Marczak jest teraz rencistą z czterema implantami dysków szyjnych. Krzysztof Piotrkowski
Zaczęło się niewinnie. 31 grudnia 2011 roku Elżbieta i Mirosław Marczakowie ze Słupska wybrali się na zabawę sylwestrową do restuaracji U Wikinga. Bawiło się tam wtedy około 40 osób.

- Po północy w szatni mąż został pobity i wyrzucony na zewnątrz. Tak bez powodu, w obecności innych osób. Atak był tak silny, że stracił przytomność. Karetka pogotowia ratunkowego zabrała go na Szpitalny Ooddział Ratunkowy do słupskiego szpitala. Stamtąd wyszliśmy dopiero o piątej rano. Nie tak chciałam powitać ten nowy rok - opowiada żona ofiary.

Na miejscu zdarzenia pojawiła się policja. Przyjechały trzy radiowozy, ale sprawca spokojnie sobie odszedł. Funkcjonariusze wiele nie ustalili. - Przez dwa miesiące sami ustalaliśmy, kim był sprawca pobicia, bo właściciele restauracji podobno go nie znali, choć swobodnie chodził po zapleczu i siedział z nimi przy stoliku - dodaje pani Marczak. Sprawa pobicia zakończyła się wyrokiem skazującym dla sprawcy. Młody człowiek został ukarany pracami społecznymi za powierzchowny uraz głowy.

- To była kpina. Do tej pory nie wyciągnięto żadnych konsekwencji wobec organizatorki sylwestra - mówi pani Elżbieta. Jedyną satysfakcję dał jej wojewódzki komendant policji w Gdańsku, który po jej skardze, przeprosił ją i przyznał, że słupscy policjanci działali źle.

Wróćmy jednak do tej feralnej nocy, kiedy pani Elżbieta razem z kolegą czekała na męża w poczekalni SOR. Cały czas słyszeli jego przeraźliwe krzyki. - Co się z nim dzieje? - pytał pielęgniarki zaniepokojony kolega pani Elżbiety.- Czekamy na badanie neurochirurga - usłyszeli w odpowiedzi. Do tego badania jednak nie doszło. Wg dokumentacji do pacjenta zeszła tylko neurolog, doktor Helena Święch, choć mąż pani Elżbiety tego nie pamięta. Gdy wreszcie pan Mirosław został wypisany do domu, ledwo się poruszał. W domu miał kłopot z wykonaniem podstawowych czynności. Ból rąk jednak nie ustępował. Odczuwał też drętwienie.

- Leki nie pomagały. Mąż po prostu miotał się z bólu po całym domu - relacjonuje pani Elżbieta. W końcu Konrad Raniszewski, traumatolog z przychodni przy ul. Tuwima, po prześwietleniu pacjenta stwierdził, że pan Mirosław ma uszkodzone cztery dyski szyjne. - Kto pana w takim stanie wypuścił ze szpitala - stwierdził.
Wtedy przyjaciel rodziny zawiózł pana Mirosława do szpitala. Jednak nie został przyjęty na oddział. Kilka dni później znowu nie przyjęto go do szpitala. Trwająca osiem godzin operacja odbyła się dopiero 19 stycznia 2012 roku.

- Stało się tak, bo w szpitalu postanowiono przyjąć męża zgodnie z terminem, który wyznaczył mu doktor Gałązka. Zrobił to jeszcze w lipcu 2011 roku, kiedy chciał operować męża w związku ze stwierdzoną dwa lata wcześniej chorobą zwyrodnieniową. Mąż bał się tej operacji. Nie chciał jej, bo po leczeniu czuł się dobrze. Niestety, ten feralny sylwester wszystko zmienił - dodaje pani Elżbieta.

Największe zaskoczenie przeżyła, gdy odebrała wypis męża ze szpitala. Nie znalazła tam ani słowa, że do uszkodzenia dysków doszło w wyniku urazów, które spowodowało pobicie. Wtedy zdecydowała, że prywatnie wynajmie biegłego, który przejrzał dostarczoną przez nią dokumentację szpitalną.

- Z wypisu SOR wynika, że zlecono konsultację neurochirurgiczną. Potwierdzona jest tylko neurologiczna, ale w dokumentacji nie ma żadnego opisu - tłumaczył biegły z Wejherowa. W archiwum szpitalnym poprosiła o odpis ustaleń neurochirurga. Wtedy okazało się, że 1 stycznia 2012 roku ta konsultacja nie odbyła się. Natomiast Ryszard Stus, dyrektor szpitala, poinformował w odrębnym piśmie, że ktoś usunął komputerowy zapis wyników konsultacji neurologa. Gdy zaczęła drążyć sprawę dalej, informatyk, który obsługuje szpitalny system komputerowy, poinformował, że zapis konsultacji neurologicznej nie został usunięty, bo go tam w ogóle nie było. Zapisano tylko informację o tym, że konsultacja neurologiczna się odbyła.

- Podobne kręcenie w dokumentacji dotyczy badania głowy. Z dokumentów SOR wynika, że zlecono tylko TK głowy, a później, gdy zaczęłam zadawać szczegółowe pytania, pojawił się także dopisek o tym, że zlecano badanie kręgów szyi - relacjonuje pani Marczak.Biegli, z którymi konsultowali się Marczakowie, stwierdzili, że pan Mirosław był źle leczony w słupskim szpitalu. Po tym wszystkim tak się zdenerwowali, że w maju 2012 roku napisali zawiadomienie do prokuratury, w którym zarzucili słupskiemu szpitalowi, że panu Mirosławowi nie udzielono pomocy i że fałszowano dokumentację.
Sprawa jeszcze w 2012 roku została rozpatrzona przez sąd. Zarzuty dotyczące nieudzielenia pomocy nie zostały potwierdzone.

- Największym szokiem na sali sądowej było dla mnie, gdy usłyszałam, że pacjent nie ma statusu pokrzywdzonego co do wiarygodności dokumentacji medycznej. Sąd co prawda dostrzegał nieprawidłowości, ale pozostawił je bez rozpoznania - relacjonuje w rozmowie z nami pani Marczak.
Razem z mężem czuli się pokrzywdzeni, tym bardziej że firma ubezpieczeniowa, opierając się na dokumentacji szpitalnej, gdzie nie było ani słowa o urazie spowodowanym pobiciem, odmówiła wypłaty odszkodowania.

- Tymczasem mąż jest rencistą. Przez rok był całkowicie niezdolny do pracy. Wykonany w Szczecinie rezonans wykazał, że ma pęknięcie klatki piersiowej - wylicza pani Marczak. Gdy w 2014 roku usłyszała w telewizji, że zmienił się przepis dotyczący statusu pacjenta co do wiarygodności dokumentacji medycznej, postanowiła, że znowu powalczy o prawdę. W 2014 roku sprawa fałszowania danych w dokumentacji szpitalnej pana Marczaka ponownie trafiła do słupskiej prokuratury. Już dwa razy przez nią została umorzona. Marczakowie nie wykluczają, że będą się odwoływać do Strasburga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza