Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walczą o to, aby ich wnuczka była wychowywana we własnej rodzinie

Zbigniew Marecki [email protected]
Brygida i Janusz ciągle mają nadzieję, że ich wnuczka zamieszka z nimi. Już przygotowali się na jej przyjęcie.
Brygida i Janusz ciągle mają nadzieję, że ich wnuczka zamieszka z nimi. Już przygotowali się na jej przyjęcie. Łukasz Capar
Nie są starzy i chorzy. Mają pracę i zadbane mieszkanie. Potrafią zadbać o małe dziecko. Nie rozumieją, dlaczego im nie zaufano, gdy ich córce odebrano dziecko.

Brygida i Janusz , choć nie chcą ujawniać nazwiska, są małżeństwem od wielu lat. Ona ma 43 lata, on w tym roku skończy 58 lat. Pracują. Ona obecnie jest zatrudniona w dziale tekstyliów w Realu w Kobylnicy. On jest kanarem , ale stara się o powrót do zawodu sanitariusza. Zajmują dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką w starym budownictwie. Jest czyste i zadbane .

Razem z nimi mieszka młodsza, 14-letnia córka Dagmara. Starsza - Agnieszka - z orzeczeniem o niepłno-sprawności umysłowej tuż przed osiemnastymi urodzinami wyprowadziła się z domu i zamieszkała z chłopakiem - Sebastianem, który miał podobne orzeczenie.

- Nie był to szczyt naszych marzeń, ale uparła się i postawiła na swoim - opowiada pani Brygida.

Agnieszka i Sebastian najpierw mieszkali na stancji. Wkrótce jednak wrócili do jego rodziców. On pracował dorywczo. Ona uczyła się zaocznie. Często jednak utrzymywali się dzięki zasiłkowi rodzinnemu, pielęgnacyjnemu lub celowemu. - W tym czasie byłam pomocą stomatologiczną. Miesięcznie zarabiałam tysiąc złotych, ale pomagałam im. Najczęściej kupowałam jedzenie - opowiada pani Brygida.

To jedzenie stało się kością niezgody, gdy młodzi nie chcieli się nim dzielić z rodzicami Sebastiana. Ostatecznie doszło do tego, że w rodzinie prowadzona jest Niebieska Karta, w której Agnieszka i Sebastian figurują jako sprawcy przemocy domowej. - Uważam, że dla nich jest to krzywdzące, bo ta sytuacja jest wynikiem dziwnego postępowania matki Sebastiana, ale ja nie chcę wnikać w wewnętrzne sprawy jego rodziny - dodaje pani Brygida.

Ona sama często interesowała się, co się dzieje u córki, dopóki była w kraju. Później jednak załatwiła sobie pracę opiekunki nad starszymi osobami w Niemczech i zaczęła wyjeżdżać z kraju.

- W pewnym momencie córka poinformowała mnie, że nie ma miesiączki. Wiedziałam, że to może oznaczać, że jest w ciąży. Nie chciałam jednak jej straszyć. Dlatego nie zmuszałam, aby przeprowadziła test ciążowy - relacjonuje pani Brygida. Dlatego nie zgadza się ze stwierdzeniem, które pojawiło się w postanowieniu sądowym. Tam napisano wprost, że Agnieszka przez pewien czas ukrywała ciążę.

- Było inaczej. Gdy miesiączka nie wracała, poszła do ginekologa. Ten od razu stwierdził, że jest w ciąży - mówi pani Brygida. Zdaniem sądu jej córka pod opieką lekarza była dopiero od 24. tygodnia ciąży. Do jej rozwiązania doszło przedwcześnie, w 33. tygodniu ciąży. Na świat przyszła dziewczynka z wagą 1880 gramów. Z informacji kuratora wynika, że jego matka w szpitalu nie schodziła do dziecka z własnej woli. Nie pytała też o dziecko, twierdząc, że "po co ma schodzić, przecież córka ciągle śpi". Podobno uważała także, że jest przymuszana do tego, aby interesować się dzieckiem. Miała też krzyczeć "Zabierzcie ją, bo się rusza". Ponadto zauważono, że nie wykonywała czynności pielęgnacyjnych przy dziecku. Jednocześnie odnotowano, że do szpitala przychodził ojciec dziecka i odwiedzał córkę oraz jej matkę.

- Postanowienie sądowe nie mówi ani słowa, że ja także odwiedzałam córkę i wnuczkę w szpitalu. Od początku byłam zainteresowana, co się z nimi dzieje - mówi pani Brygida. Aby wspierać córkę w opiece nad wnuczką, na stałe wróciła do kraju. Znalazła pracę w Realu w Kobylnicy i zaczęła przygotowywać się do przyjęcia niemowlaka w mieszkaniu.

- Mam już wanienkę, wyprawkę, pieluchy i kosmetyki, które są niezbędne do opieki nad dzieckiem. Stać nas na to, abyśmy mogli kupić łóżeczko i wózek - dodaje pani Brygida. Według niej to wszystko świadczy, że ona nie tylko deklaruje chęć przyjęcia wnuczki, ale jest już do tego przygotowana.
Podkreśla, że co prawda z mężem nie są bogatymi ludźmi, ale nie mają żadnych długów. - Co miesiąc regularnie płacimy wszystkie rachunki. Nie pijemy wódki. Nie chorujemy ciężko. Nie jesteśmy żadną patologią - zapewnia pani Brygida.

Dlatego z zaskoczeniem przyjęła postanowienie sądu, że do momentu wyjaśnienia sytuacji prawnej jej wnuczki, dziecko będzie przebywać w rodzinie zastępczej. - Trafiła do obcych ludzi, bo nasza rodzina nie gwarantuje jej bezpieczeństwa. Ta decyzja bardzo mnie boli, bo przecież wychowaliśmy z mężem dwoje dzieci. Radziliśmy sobie bez żadnej pomocy. Taką samą opiekę możemy zapewnić wnuczce. Jak będzie trzeba, to mogę nawet zrezygnować z pracy - mówi pani Brygida.Na razie jednak nie próbuje odwiedzać wnuczki w rodzinie zastępczej, choć wie, gdzie ją umieszczono.- Nie chcę stwarzać wrażenia, że jestem namolna i tę rodzinę nachodzę, bo to mogłoby zaszkodzić podczas dalszego postępowania sądowego - mówi pani Brygida.

Tymczasem w postanowieniu sądowym czytamy, że młodsza córka pani Brygidy była negatywnie nastawiona do pomysłu sprowadzenia córki jej siostry do mieszkania Brygidy i Janusza. Ten pomysł przyjmowała nerwowo. Napisano nawet, że przeklinała i zapowiadała, że nie odda swojego pokoju. Miała też krzyczeć, aby siostra i jej partner znaleźli sobie stancję. Podobno twierdziła, że "bachor jest ważniejszy od niej".

- Te opinie są krzywdzące dla naszej córki. Ona nie jest negatywnie nastawiona do córki Agnieszki. Nie godzi się tylko na to, aby jej partner mieszkał z nami - tłumaczy pani Brygida. Ma nadzieję, że to wszystko uda się wyjaśnić w sądzie rodzinnym, gdzie już trafiło odwołanie rodziny od postanowienia w sprawie pozbawienia Agnieszki władzy rodzicielskiej.- Nie mamy tyle pieniędzy, aby wynająć adwokata, ale liczymy na adwokata z urzędu. Mamy też nadzieję, że znajdzie się prawnik, który zechce nam pomóc w walce o odzyskanie wnuczki - mówi pani Brygida.

Brygida i Janusz nie ukrywają, że mają żal do pracowników Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Słupsku. - Byłoby inaczej, gdyby najpierw nie sugerowano nam, że nasza wnuczka na czas rozstrzygania jej sytuacji prawnej znajdzie się w naszym domu. Stało się jednak inaczej. Moim zdaniem zostaliśmy po prostu oszukani - ocenia pan Janusz. Jednak Sebastian Ferens, rzecznik prasowy MOPR-u, twierdzi, że żale dziadków nie są uzasadnione. - Obietnica, o której mówią państwa rozmówcy, nie padła - poinformował nas Ferens.Z dalszych jego wyjaśnień wynika, że Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie nie jest instytucją, która podejmuje decyzje w sprawie miejsca, w jakim dziecko będzie przebywać.

"Taką decyzję podejmuje Sąd. Należy jednak podkreślić, że Sąd zawsze w swoich decyzjach kieruje się przede wszystkim dobrem dziecka i w pierwszej kolejności bierze pod uwagę, czy może ono być umieszczone w jego środowisku rodzinnym. W tym przypadku, w wyniku szczegółowej analizy sytuacji, takiej możliwości nie było. Ważne jest również, że dziecko jest przedwcześnie urodzone i wymaga szczególnej opieki. Biorąc pod uwagę wszystkie zebrane informacje i dobro dziecka, Sąd wydał postanowienie o jego umieszczeniu w niezawodowej rodzinie zastępczej" - czytamy w oświadczeniu OPR.
Tymczasem Brygida i Janusz z niecierpliwością czekają na decyzję sądu. Wierzą, że los się do nich uśmiechnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza