Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dawni mieszkańcy powiatu słupskiego po raz kolejny odwiedzili Słupsk i okolice

Katarzyna Sowińska [email protected]
Kilka dni temu po raz trzeci Słupsk odwiedzili byli mieszkańcy powiatu słupskiego, zrzeszeni w Stolper Heimatkreise e. Verein, związku działającym w Bonn od 1986 roku.

Podróż trwająca aż czternaście godzin nie jest w stanie zniechęcić nawet mocno wiekowych ludzi. Stowarzyszenie liczy około czterystu członków. Wcześniej powiat słupski miał inne granice administracyjne. Dawni mieszkańcy zaczęli spotykać się w ramach stowarzyszenia już we wczesnych latach powojennych. Spotkania organizowane były w Niemczech, dopiero po odwilży możliwe stały się zjazdy w Polsce.

- Słupsk to bardzo ładne miasto - mówi Uwe Kerntopf, przewodniczący stowarzyszenia. - Po raz pierwszy odwiedziliśmy Słupsk cztery lata temu. Wszystkim bardzo się podobało, stąd decyzja o zorganizowaniu zjazdów właśnie w Słupsku. Kocham odwiedzać Pomorze. Czuję, że to jest część mojego pochodzenia. Kocham ten wyjątkowy dla mnie kawałek lądu z lasami, polami, Morzem Bałtyckim. Miejsce, które najbardziej lubię, to plaża w Rowach. Szczególnie kiedy siedzisz wieczorem i oglądasz zachód słońca. Nigdy wcześniej nie widziałem plaży z tak białym piaskiem. Nie potrzebuję mapy, gdy jadę przez wsie. Mam w głowie polskie i niemieckie nazwy wsi. Widzę, że w ciągu ostatnich lat Słupsk się rozwija, jednak wsie w okolicach umierają. Młodzi ludzie w większości wyprowadzają się ze wsi. Do miast lub innych krajów. Wstyd, że dochodzi do takiego upadku wsi. A z drugiej strony jest mi przykro i niezręcznie, że ja mam tak wiele, a ci ludzie nie mają nic. Nie wszyscy dawni mieszkańcy chcą odwiedzać dawną ojczyznę, jest grupa ludzi, którzy mówią, że nie przyjadą ze względu na złe wspomnienia, które wciąż są bardzo silne.

Ingeborg Krupp, z domu Haelke, urodziła się w 1936 roku w podsłupskiej wsi Krampe, po wojnie jest Krępa Słupska. Rodzina miała swoje dobrze prosperujące gospodarstwo z własną przydomową piekarnią. Smak bułek i chleba wypiekanego przez mamę Ingeborg pamięta do dziś.Kobieta miała siedmioro rodzeństwa, niestety, dwójka z nich zmarła bardzo szybko - 12-letnia siostra i 3-letni brat pochowani zostali na wiejskim cmentarzu. Tam, gdzie spoczywali pozostali członkowie rodziny Ingeborg.

- Odwiedzam Krępę od 1979 roku - opowiada starsza pani. - Wróciłam po dwudziestu latach i już wtedy nie było śladu po grobach. Cmentarz został zniszczony, nie było już grobów moich dziadków i mojego rodzeństwa. Teraz ze zdziwieniem przeczytałam w gazecie, że został odnowiony. Ale tam przecież nie ma niczego!

Krępa była bogatą wsią, skomunikowaną z miastem dzięki kolejce, we wsi był nawet dworzec, przed wojną zawiadowcą stacji był pan Meleke, niestety, pomimo fenomenalnej pamięci Ingeborg Krupp nie mogła sobie przypomnieć, jak zawiadowca miał na imię.

- Jeździliśmy pociągiem do Słupska - wspomina Niemka. - Moja siostra miała dziewięć lat, kiedy sama pojechał ado dentysty do Słupska. - Po wojnie przyjechali Rosjanie i zdemontowali tory, zabrali wszystko od razu i wywieźli. To był dziki czas. Wszystko stanęło na głowie. Musieliśmy opuścić nasze gospodarstwo, zamieszkał w nim pan Dąbrowski. A nas przeniesiono na teren gospodarstwa rolnego, gdzie pracowaliśmy ciężko dla Rosjan za deputat, czyli za kartofle, mleko, mąkę. Panował głód.

Po wojnie w Krępie stworzyła się specyficzna społeczność, złożona z Niemców, którzy nie zdążyli wyjechać, z przesiedleńców z terenu obecnej Białorusi i z Ukrainy. Nieufni, zamknięci w sobie, nie tworzyli bliskich więzi. Większość dorosłych była analfabetami, dopiero pokolenie dorastające w powojennej Krępie mogło się uczyć. Uczyła się w polskiej szkole również Ingeborg, jako jedyne niemieckie dziecko.

- Mój ojciec mówił, że matematyki, biologii czy historii mogę się uczyć w obojętnie jakim języku - opowiada Niemka. - Skończyłam siedem klas w szkole w Krępie. Do dzisiaj bardzo dobrze mówię i czytam po polsku.

- Przed wojną w każdym domu była bieżąca woda i prąd - wspomina dalej Ingeborg Krupp. Po wojnie nowi mieszkańcy poniszczyli instalacje doprowadzające wodę i przez długie lata czerpali wodę ze studni. Wieś z każdym rokiem popadała w coraz większą ruinę, wielu gospodarzy pozwalało, żeby budynki gospodarcze się waliły, płoty i ogrodzenia stawiane przez Niemców murszały i rozpadały się stopniowo.

- Pamiętam moje wrażenie po tej pierwszej podróży - wspomina dalej Ingeborg. - Nie wiem, dlaczego nie chciałam przyjechać wcześniej, jednak moja pierwsza myśl na widok tej biedy była taka - jak dobrze, że nie musiałam tego czasu przeżyć tutaj…

Ingeborg Krupp do Niemiec wyjechała dopiero w 1958 roku. W 1956 roku na festynie sportowym w Płaszewku koło Kwakowa poznała swojego obecnego męża- Egona Kruppa.

- Był taki ładny, a ja nie wiedziałam, jak go zaczepić, więc nadepnęłam mu na nogę - śmieje się Ingeborg.- Inga miała takie cudowne długie warkocze - spotkanie z przyszłą żoną wspomina również Egon. - Śpiewała piosenkę - "Jarzębina czerwona". Myślałem, że to Polka. Małżeństwo Krupp ma troje dzieci - Sabine, Detlefa i najmłodszą Gabrielę. Cała trójka przyjechała w tym roku po raz pierwszy do Polski.

- Nie czuliśmy nigdy żadnego związku z Polską - mówi Sabine Kluge. - Słupsk nas zaskoczył. To takie piękne miasto i bardzo nowoczesne. Przeżyliśmy tu ogromne wzruszenie. Poszliśmy do ogrodu różanego (dziś Park Waldorffa), gdzie mama żegnała się z ojcem, wyjeżdżającym do Niemiec w 1957 roku. Mama nie chciała wyruszać w ciężką podróż, ponieważ była w ciąży. To właśnie ja miałam się urodzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza