Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Plant wystąpił w Dolinie Charlotty (zdjęcia, wideo, recenzja)

Maksymilian Nałęcz
Robert Plant wystąpił w Dolinie Charlotty.
Robert Plant wystąpił w Dolinie Charlotty. Marcin Kamiński
Koncert Roberta Planta w Dolinie Charlotty zakończył tegoroczny 9. Festiwal Legend Rocka.
Robert Plant wystąpił w Dolinie Charlotty

Robert Plant wystąpił w Dolinie Charlotty

"Niech mnie k... diabli, jeśli się dziś nie rozpadało" powiedział ze sceny amfiteatru Doliny Charlotty wokalista grupy, która sprzedał 300 milionów płyt, ochrzczony przez magazyn Rolling Stone wokalistą wszechczasów. "Skopmy tyłki" dodał po chwili i niech mnie diabli, jeśli nie dotrzymał słowa.

Rzeczywiście, trzy godziny przed planowanym rozpoczęciem koncertu pojawienie się na scenie Roberta Planta stało pod znakiem zapytania. Nad Doliną Charlotty przechodziła potężna ulewa, a na organizatorów padł blady strach przełożenia występu. - Plant powiedział. Mirek, przełóżmy, to nie ma sensu. - mówił po koncercie Mirosław Wawrowski, ojciec Festiwalu Legend. Na szczęście już trzy godziny później całkowicie rozpogodziło się, a z deszczowej pogody został tylko nieco mocniejszy wiatr, rozwiewający w trakcie koncertu wciąż bujne loki 67-letniej gwiazdy wieczoru, dodając jeszcze więcej nadprzyrodzoności jednemu z największych herosów rockowego panteonu. U szczytu popularności zespołu Led Zeppelin Plant dorobił się wizerunku enigmatycznego półboga, otoczonego aurą mistycyzmu. Od momentu smutnego zakończenia kariery legendarnego kwartetu (śmierć perkusisty Johna Bonhama) za wszelką cenę próbuje zerwać z tym obrazem, także poprzez odrzucanie kolejnych wielomilionowych ofert reaktywacji zespołu.

Solowe dokonania Planta wciąż cieszą się dużą popularnością, śledzący je fani z pewnością nastawili się na przearanżowane, mocno wygładzone wersje klasycznych utworów. Wszak ze swoim poprzednim projektem Band of Joy interpretował zeppelinowskie kompozycje w akustycznych wersjach. Jakież (pozytywne) musiało być zaskoczenie zebranych, gdy muzyk bez zapowiedzi, jeszcze przed wybiciem godziny 22 wbiegł na scenę i dosłownie przywalił tęgim funkiem "Trampled Under Foot". Wokalista przewracał włosami, kręcił biodrami i podrzucał statyw mikrofonu, a utwór zagrzmiał równie potężnie, co na niezniszczalnym albumie Led Zeppelin "Physical Grafitti". Witalność wokalisty mogła być zaskoczeniem. Na przestrzeni lat wiele osób kwestionowało zdolności wokalne Planta. Tymczasem polska publiczność usłyszała wokalistę w fantastycznej formie. Śmiem twierdzić, że zabrzmiał lepiej, niż podczas ostatniej, jednorazowej resuscytacji Led Zeppelin w 2007 roku (udokumentowanej płytą “Celebration Day"). Zamykając oczy podczas fenomenalnego wykonania "The Rain Song" zebrani w amfiteatrze fani mogli wyobrażać sobie 25-letniego Planta otoczonego Bonhamem, Johnem Paulem Jonesem i Jimmym Pagem - jego głos zabrzmiał identycznie jak za czasów świetności!

Niezadowoleni hermetyczną personą Boba Dylana bywalcy Doliny otrzymali tego wieczoru kompletne przeciwieństwo gwiazdy zeszłorocznej edycji. Uśmiechnięty od ucha do ucha Plant wysyłał pocałunki w stronę publiczności, zagadywał ją długą konferansjerką i popijał na scenie piwo. Między wtórującymi mu instrumentalistami biegał z energią osiemnastolatka, dołączając chwilami do akompaniamentu z tamburynem, tylko po to, by po chwili nonszalancko go odrzucić. O Planta w takiej formie ciężko było nawet w latach 70., gdy chimerycznemu na scenie Led Zeppelin zdarzało się kłaść całe koncerty z powodu nadmiernie dekadenckiego trybu życia poza nią.

Nawet jeśli pieśń nie zawsze pozostawała taka sama, a artysta oferował mocno przeobrażone wersje utworów, entuzjazm publiki nie zamierał choćby na chwilę. Rzeczywiście, niektóre interpretacje mogły zakrawać na świętokradztwo. Radykalnie zmodyfikowany riff “Black Dog", odważna elektronika w “Spoonful", mocno uproszczony, uprymitywniony wręcz “How Many More Times" zostały potraktowane bardzo odważnie. W ich trakcie często przejmował prym gambijski muzyk Juldeh Camara. Jego afrykańskie jednostrunowe skrzypce Nyanyero nadawały występowi jeszcze bardziej szamańskiego charakteru. Sam mistrz ceremonii momentami wręcz droczył się z publicznością, niektóre utwory przeprowadzając przez kilka metamorfoz - zaczynając kompletną parafrazą, nagle płynnie przechodząc w znany z oryginału czad, by po chwili nadać piosence celtycki rytm.

Tak potraktowany został nieśmiertelny hymn "Whole Lotta Love", który w kluczowych momentach zachował jednak swój ciężar i rubaszność. Aczkolwiek, Plant raczej świadomie ominął wersy, w którym obiecuje adresatce liryk wręczenie jej 'każdego cala jego miłości', czy też bycie jej "panem od tylnych drzwi". Puryści mogli pocieszyć się za to dość wiernie odegranym “The Wanton Song" i (pozostawiającym lekki niedosyt) dwuzwrotkowym cytatem z “Dazed and Confused". Jak i wieńczącym koncert na bis, rozpędzonym “Rock and Roll". Duży entuzjazm wywoływały również nowe kompozycje z płyty "Lullaby And… The Ceaseless Roar". W szczególności singlowe "Rainbow" i "Little Maggie", nawet jeśli ten drugi wywołał wśród niektórych zebranych zauważalną konsternację swoimi onirycznymi loopami i drum'n'bassowym rytmem.

Presja zaspokojenia oczekiwań, jakie niósłby ze sobą reunion Led Zeppelin byłaby przeogromna. Możliwe, że niszczycielska dla pragnącego beztrosko cieszyć się muzyką wokalisty. Spoglądając za siebie widziałem pełne trybuny stojących cały koncert ludzi, pod sceną zarówno wzruszone osoby, które musiały dekady temu zdzierać do przezroczystości winyl “Houses of the Holy", jak i roztańczone piękności z kwiaciastymi wiankami na głowie. Najradośniejszą w amfiteatrze osobę widziałem na scenie, przed mikrofonem, charakterystycznie zakładającą dłonie na pas w lekkim rozkroku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza