Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twardy facet, co lata w chmurach

Marzena Sutryk [email protected]
Pułkownik Krzysztof  Olkowicz
Pułkownik Krzysztof Olkowicz
14 czerwca otrzymał w Krakowie z rąk Anny Dymnej Order ECCE HOMO. Za dokonania, o których usłyszała rok temu cała Polska, znalazł się w gronie odznaczonych razem z ks. Adamem Bonieckim, ks. kardynałem Franciszkiem Macharskim oraz Stanisławem Kowalskim, który założył Fundację "Zdążyć z Pomocą". Został doceniony za "dawanie przykładu prawdziwej wrażliwości, za odważne i prawe kierowanie się sercem i rozumem, nawet, gdy konieczne jest przezwyciężenie bezmyślnej litery prawa". Rok wcześniej dostał - Nagrodę Radia TOK FM im. Anny Laszuk za "niezgodę na pozór prawa i bezduszność". - Przekonałem się, że warto nie być obojętnym i bezdusznym - mówi o sobie.

Skąd pomysł, by po tylu latach służby w więziennictwie - no właśnie przypomnijmy, za panem jest...

15 czerwca tego roku minęło 30 lat mojej służby mundurowej. A więc, skąd pomysł, aby wchodzić do polityki? Zamierza pan startować w wyborach do Sejmu z okręgu koszalińskiego z listy Platformy Obywatelskiej (dzisiaj władze wojewódzkie partii zatwierdzają listę w regionie; K. Olkowicz uzyskał wcześniej rekomendację koszalińskiej PO, jest kandydatem na kandydata na posła; ostatnie słowo należy do Rady Krajowej PO i zarządu 6 sierpnia - dop. red.).

Czuje pan, że to pana pięć minut po historii, która obiegła całą Polskę?
Jeżeli pięć minut, to ostatnie w życiu, by jeszcze działać. Mam 61 lat i do 65. roku życia zakładam pełną aktywność. A później to już zajmę się wnukami i spokojnym życiem na emeryturze. To pięć minut, na które nazbierałem doświadczenia z prawie 40 lat pracy zawodowej. Oczywiście chcę też wykorzystać fakt, że swoim działaniem doprowadziłem do dyskusji nad naszym wymiarem sprawiedliwości i systemem karania. Wszyscy mamy prawo do sądu, ale do sądu sprawiedliwego, który ma autorytet i nie będzie się chował za przepisami prawa.

Tu nie sposób nie przypomnieć sprawy, głośnej rok temu na całą Polskę. Zapłacił pan grzywnę za upośledzonego aresztowanego chłopaka, który trafił za kraty za kradzież batonika za 99 groszy.
To nie był pierwszy przypadek. Wcześniej była jeszcze historia skazanego z Ustronia Morskiego, młodego człowieka, który - jak biegła stwierdziła - swoim umysłem jest na poziomie 7-letniego dziecka. Tam też chodziło o drobne kradzieże. Gdy zobaczyłem o nim materiał w TV, to uświadomiłem sobie, że został on mocno skrzywdzony przez bezduszną machinę wymiaru sprawiedliwości. Na drugi dzień przeprowadziłem z nim rozmowę. Przekonałem się, że on potrzebuje pomocy i szczególnej troski. On nigdy nie powinien trafić do zakładu karnego. Dostał przepustkę, a w tym czasie prezydent RP rozpoczął już procedurę ułaskawienia, która zakończyła się pomyślnie. Wtedy pojawił się kolejny skazany, ten, który ukradł batonik. Ten człowiek był wcześniej ubezwłasnowolniony z powodu schizofrenii paranoidalnej. Ta choroba w zasadzie powinna wyłączyć wszelką odpowiedzialność karną. Stało się inaczej - karę 100 zł grzywny zamieniono na 5 dni aresztu. Dyrektor aresztu przekazał mi, że będziemy mieli takiego rekordzistę. Co innego, gdyby ten człowiek był zdrowy, wtedy nie wpłaciłbym za niego grzywny. Ale porozmawiałem z nim, dokładnie sprawdziłem...

No właśnie, wpłacił pan za niego grzywnę i jeszcze za to sam stanął pan przed sądem (K. Olkowicz został oskarżony o podżeganie do wykroczenia; przepisy stanowią, że karę za skazanego mogą zapłacić jedynie członkowie jego najbliższej rodziny - dop. red.).
Byłem poza biurem. Zadzwoniłem do sekretarki, aby pożyczyła mi 40 złotych i poprosiłem zastępcę dyrektora, by w moim imieniu wpłacił te pieniądze na rzecz tego człowieka. I tak oto powstała zorganizowana grupa przestępcza, a ja usłyszałem zarzut i zostałem uznany za winnego wykroczenia. Myślałem wtedy, że kasacja jest kwestią czasu, ale - ku mojemu zaskoczeniu - nie doczekałem się jej. Upłynął też termin, który pozwalał wnieść skargę do Trybunału Praw Człowieka. To co zrobiłem, wynikało z przekonania, że w ten sposób, poprzez swoje działanie, naprawiłem wadliwość wymiaru sprawiedliwości, którego jestem przecież częścią. Na szczęście od 1 lipca weszły w życie nowe przepisy, które powinny skutkować tym, że sprawcy drobnych przestępstw i wykroczeń nie powinni trafiać do zakładów karnych. Dziś na 120 tys. skazanych, którzy rocznie trafiają do zakładów karnych, tylko 40 tys. to ci, którzy mają orzeczoną karę bezwzględną. A 80 tys. to ci z karami, które były wcześniej w zawieszeniu, to zamienione kary grzywny, które można by zamienić na prace społecznie użyteczne, zamiast wysyłać delikwenta za kratki. Niezawisłe sądy też tworzą politykę karną. Niestety, często marną, nie najmądrzejszą, politykę, gdzie - po odwiedzeniu wielu cel - mam wrażenie, że prawo karne zastępuje politykę socjalną państwa. Jak mówią moi koledzy adwokaci, dziś prawo jest dla tych w gumofilcach. Bo takich łatwiej wsadzić do więzienia. Ale cieszę się, że jest dobry ruch w kierunku zmian. Jeżeli uda mi się wejść do Sejmu, to o takich ludzi, jak ci wspomniani chorzy, upośledzeni skazani, chcę walczyć. Bo państwo, które rzuca się swoimi wszystkimi służbami na takiego człowieka, staje się śmieszne.

Ma pan świadomość, że może pan przegrać, że nie dostanie się pan do Sejmu?
Tak, oczywiście. To wyborcy mnie ocenią i uznają, czy zasługuję na ich zaufanie.

W pana życiorysie jest zapisane 16 miesięcy pracy w kontrwywiadzie w latach 82 - 83.Wstydzi się pan za ten okres?
Gdy byłem młodym człowiekiem, miałem ponad 20 lat, zostałem rzeczywiście pracownikiem kontrwywiadu. Mieszkałem wtedy w Elblągu. Kolega mnie namówił do tej pracy. Mówił: będziesz kimś ważnym, oficerem kontrwywiadu. A ja pomyślałem, że obrona interesów państwa i sama funkcja oficera to zaszczytne stanowisko. Miałem zadanie - szukałem szpiegów. Ale żadnego nie znalazłem. Ale też nikomu nie zrobiłem żadnej krzywdy. Owszem, nie jest to dziś dla mnie powód do dumy. Ale było, minęło. Nie zrobiłem niczego, za co miałbym się dziś wstydzić i za co musiałbym odpokutować. Gdyby tak było, to nie decydowałbym się na start w wyborach do parlamentu.

Na czym polegała pana praca?
Ci, którzy wtedy wyjeżdżali do Niemiec, po powrocie musieli składać paszport. Ja wtedy przeprowadzałem z nimi rozmowę - czy aby czasem nikt indagował, nie podpytywał o pracę, rodzinę. Ale powtórzę - nikt nie miał z tego powodu przeze mnie problemów.

I nie ma nikogo, kto przez pana trafił wówczas za kraty?
Nie, absolutnie.

Po 16 miesiącach odszedł pan z kontrwywiadu...
Tak, na własną prośbę. Wtedy trafiłem do służby więziennej, gdzie pracuję do dziś, z przerwą na pracę w wydziałach karnych. Orzekałem w sądach w Elblągu i Malborku.

Sięgał pan po swoją teczkę w IPN?
Szczerze, to nawet nie wiem, czy taka istnieje. Ale jak już jest, to zapewne jest to jedynie teczka personalna. I nie sądzę, aby w niej było coś więcej, niż zapis, że zostałem przyjęty do służby, a następnie z niej odszedłem, i tyle, nic więcej. Jestem o to spokojny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza