Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cztery miesiące bez wypłaty. Firma odrzuca oskarżenia

Daniel Klusek
Jerzy Myślak pokazuje rękę zmiażdżoną podczas czerwcowego wypadku.
Jerzy Myślak pokazuje rękę zmiażdżoną podczas czerwcowego wypadku. Fot. Krzysztof Tomasik
Jerzy Myślak ze Słupska pod koniec czerwca miał wypadek w pracy. Twierdzi, że z winy zakładu od początku roku jest bez pieniędzy. Firma jednak odrzuca oskarżenia pracownika.

Jerzy Myślak z zawodu jest ślusarzem. Niemal rok temu prasa hydrauliczna, którą obsługiwał, zmiażdżyła mu prawą dłoń. Mężczyźnie groziła nawet amputacja, na szczęście udało się ją uratować w szpitalu w Szczecinie. Niestety, dłoń wciąż jest niesprawna.

- Maszyna sama odpaliła - mówi Jerzy Myślak. - Dostałem zwolnienie lekarskie niemal do końca roku. W tym czasie behapowiec z firmy miał obowiązek zanieść do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych moje dokumenty, abym mógł się ubiegać o świadczenie rehabilitacyjne. Kilka razy pytałem go, czy złożył dokumenty w ZUS-ie i zawsze twierdził, że to zrobił. Tymczasem w ZUS-ie nic o moich dokumentach nie wiedzieli.

Pan Jerzy od końca grudnia został bez pieniędzy.

- Behapowiec złożył dokumenty dopiero pod koniec stycznia, czyli trzy miesiące po terminie - mówi słupszczanin. - W tym czasie mogłem ubiegać się o świadczenie rehabilitacyjne. Z winy firmy mogłem się zacząć o nie starać dopiero w lutym. Wciąż czekam na decyzję. Byłem już na komisji w Słupsku i Gdańsku, gdzie stwierdzono czasową niezdolność do pracy na dwa lata. Dopiero teraz mogę zacząć się starać o pieniądze. Przez cztery miesiące jestem na utrzymaniu żony. Wszystko przez mój zakład pracy.
Żal do przełożonych męża ma również Krystyna Myślak, żona pana Jerzego.

- Gdy byłam w firmie męża zaraz po wypadku, właściciel zapewniał mnie, że nie zostawi go bez pomocy. Teraz zakład nie poczuwa się do odpowiedzialności za to, że mąż od początku roku nie ma za co żyć - mówi pani Krystyna.

Jerzy Myślak złożył również doniesienie do prokuratury na zaniedbania, jakich jego zdaniem dopuściła się firma.

Krzysztof Lipka, dyrektor techniczny i behapowiec w firmie KMT, która zatrudnia pana Jerzego, twierdzi, że zakład nie odpowiada za opóźnienia.

- Pan Jerzy początkowo nie chciał podpisać protokołu powypadkowego, w którym zostało zapisane, że do wypadku doszło z powodu nieuwagi pracownika - mówi Krzysztof Lipka. - Zrobił to dopiero w drugiej połowie listopada, kiedy przyniósł do firmy zaświadczenie lekarskie i wniosek o świadczenie rehabilitacyjne. Dopiero wtedy mogłem zanieść komplet dokumentów do ZUS-u.

W ZUS-ie jednak okazało się, że wniosek o świadczenie rehabilitacyjne jest wypisany błędnie i trzeba go poprawić.

- Pan Jerzy zrobił to dopiero w połowie grudnia. Niestety, zaświadczenie lekarskie w tym czasie straciło ważność i trzeba je było uaktualnić - mówi Krzysztof Lipka. - Pan Jerzy tego nie zrobił, więc ja sam pojechałem do jego lekarza po uaktualnienie. Dopiero wtedy mogłem zanieść komplet dokumentów do ZUS-u.

Przedstawiciel KMT zapewnia, że firma kilkakrotnie pomagała panu Jerzemu finansowo, on i jego żona mogli korzystać również z samochodu służbowego.

- Chcieliśmy mu nawet stworzyć takie stanowisko, na którym mógłby pracować pomimo niesprawności - mówi Krzysztof Lipka. - Dotychczas robiliśmy wszystko, aby pomóc naszemu pracownikowi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza