MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dzięki uporowi matki pozostali Polakami

Alina Konieczna [email protected]
Strojtres,12.06.1956 roku.  Grupa dzieci przedszkolnych– zesłańców do Kazachstanu – z rosyjską opiekunką, w pierwszym rzędzie, pierwszy z prawej Wiktor Niechajczyk.
Strojtres,12.06.1956 roku. Grupa dzieci przedszkolnych– zesłańców do Kazachstanu – z rosyjską opiekunką, w pierwszym rzędzie, pierwszy z prawej Wiktor Niechajczyk.
Jaki los sprawił, że Wiktor Niechajczyk, dziś mieszkaniec Koszalina, przyszedł na świat w dalekich stepach Kazachstanu? To opowieść dramatyczna i poruszająca. Ten scenariusz napisało samo życie.

Wszystko zaczęło się od tego, że mama Wiktora, Franciszka z domu Bobrowicz, urodzona w Giniewiczach, pow. Mołodeczno (dziś w granicach Białorusi) w 1928 roku, była kobietą niezwykłą. Silna osobowość sprawiła, że od początku Franciszka wiedziała, czego chce i zawsze wytrwale dążyła do celu.

Tylko w kwestii miłości nie postawiła na swoim. Uległa rodzicom i swatce. Zakochana bez pamięci w niejakim Krywonosie, musiała zapomnieć o wielkiej miłości. Wyszła za mąż za starszego o 13 lat Mikołaja Niechajczyka, pochodzącego z sąsiedniej miejscowości Hurnowicze. Krążyła nawet opowieść o tym, jakoby chciała uciec ze swym ukochanym Krywonosem. Ostatecznie jednak zwyciężył rozsądek.

Pomagała partyzantom
Franciszka zawsze grała pierwsze skrzypce. Skoro zdecydowała, że oddziałom partyzanckim Armii Krajowej należy się pomoc, bo tak nakazuje patriotyczny obowiązek, to pomagała im w miarę swoich możliwości. W rodzinnych archiwach zachowało się zdjęcie Franciszki wraz z grupą partyzantów.

Czy to właśnie ta fotografia stała się przyczyną kłopotów, jakie spotkały rodzinę? Trudno dziś powiedzieć. Franciszka jako mądra kobieta wiedziała, że sprawę należy utrzymać w tajemnicy. Może ktoś na nią doniósł, a może rodzina Franciszki stała się kolejną ofiarą polityki Stalina zakładającej plan masowej kolektywizacji rolnictwa, co wiązało się z wysiedlaniem polskich chłopów. Tak, czy inaczej pewnego dnia 1952 roku do drzwi zastukało NKWD.

Wynocha w kwadrans
Rozkaz brzmiał jasno: macie 15 minut na spakowanie dobytku. Franciszka nie wpadła w panikę. Dopilnowała, żeby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, także ważne dokumenty. Nawet te potwierdzające odrabianie szarwarek - to świadczenia, jakie ludność wiejska musiała wykonywać na cele publiczne, głównie budowę dróg, urządzeń wodnych, czy wałów przeciwpowodziowych.

Wiedziała, że dokument, to rzecz święta. Historycy podają dziś, że w okresie kolektywizacji wywożono całe wsie. Rodzina Niechajczyków stała się jedną z wielu. Franciszka była wtedy w ciąży. Dziecko urodziło się w Kazachstanie, ale przeżyło zaledwie siedem miesięcy.

- To był chłopczyk, mój starszy brat - opowiada pan Wiktor. - Nigdy nie było mi dane go poznać. Zmarł z powodu głodu i biedy.

Rodzina Niechajczyków zamieszkała w posiółku Kalinin. Czekała ją ciężka praca przy zbiorze bawełny. Łatwo nie było, ale Niechajczykowie, podobnie jak inni wygnańcy, mogli liczyć na pomoc Kazachów. Jak Kazach zabił barana, czy konia, zawsze podzielił się mięsem.

Dlaczego nas wywieźli
Wiktor urodził się w 1953 roku. Jego mama Franciszka nigdy nie pogodziła się z deportacją.

- Dlaczego nas wywieźliście bez wyroku, bez zdania racji - dopytywała na każdym kroku. W Hurnowiczach zostało 5 hektarów ziemi, dom, zabudowania gospodarcze. Tu musieli znosić niedostatek i represje, które zelżały dopiero po śmierci Stalina.

Gdy naród opłakał wodza, oni mogli przeprowadzić się do miasta Strojtres. Tu Mikołaj pracował jako cieśla, Franciszka była sekretarką i kierownikiem budowy. Życie w mieście stało się trochę bardziej znośne, ale Franciszka nie ustawała w wysyłaniu pism. Chciała wrócić do Polski.

W końcu usłyszała: możesz wracać. Co prawda enkawudziści straszyli, że w Polsce nie ma chleba, pracy, że tam będzie im gorzej, ale ona wiedziała jedno: czas wracać. Zanim dostała potrzebne zezwolenia, musiała zobowiązać się, do tego, że nie wróci do swojego poprzedniego miejsca zamieszkania, ani nie osiedli się w żadnej republice radzieckiej.

Cztery miesiące w pociągu
Wiktor Niechajczyk miał wtedy trzy lata. Niewiele pamięta z tamtych wydarzeń. Zna je głównie z powieści rodziców. Od nich usłyszał, że tak, jak podczas deportacji, podobnie i teraz rodzina miała kwadrans na spakowanie dobytku. Wraz z nimi do Polski wracało siedem innych rodzin. Łaziki zawiozły ich na kolej. Tam wsiedli do towarowych wagonów. Podróż trwała aż cztery miesiące. Ich pociąg musiał przepuszczać wszystkie transporty, całymi dniami stał na bocznicy.

- Mama opowiadała, że podczas tej podróży o mało nie umarłem - opowiada pan Wiktor. - Przeszedłem odrę, różyczkę. Przeżyliśmy dzięki dobrym ludziom, którzy przynosili nam jedzenie.

Dzieciństwo Wiktora nie było łatwe. Kiedy się urodził, był tak słaby, że "nocy miał nie przeżyć". Akuszerka ochrzciła go z wody. W transporcie do Polski znów otarł się o śmierć. Dziś opowiada, że chrzczony był trzy razy, a tylko raz przez księdza. Dwa razy chrzciny ocaliły mu życie. W jego wspomnieniach z wyjazdu do Polski zachował się tylko widok psa, którego nie mogli zabrać z sobą. Pamięta, jak pies biegł za wojskowym łazikiem, a on przełykał łzy. Po latach od mamy dowiedział się o pewnej historii związanej z tą podróżą.

- Ten pociąg jechał bardzo wolno, często na wiele godzin stawał w szczerym polu, ale dziwnym trafem przez Mińsk przejechał wyjątkowo szybko - mówi Wiktor Niechajczyk. - W Mińsku i okolicach mieszkało wielu krewnych rodzin jadących w transporcie. Wszyscy przyszli na dworzec w Mińsku, żeby spotkać się z bliskimi. Wśród nich był mój dziadek, Franciszek Bobrowicz. Pociąg jednak nie zatrzymał się, przejechał, ale dziadek zdążył wrzucić do wagonu paczkę z jedzeniem i ze swoim małym zdjęciem, takim od legitymacji. To był moment, kiedy ostatni raz mama widziała swojego ojca. Rodzice tę paczkę otworzyli i od razu wiedzieli, od kogo jest. To zdjęcie zawsze było przechowywane jako cenna pamiątka. Czego mogli bać się Sowieci? Tego, że repatrianci dadzą zły przykład? Że w ich ślady będą chcieli pójść inni?

Przez długie lata krewni Niechajczyków, mieszkańcy Białoruskiej Republiki Radzieckiej, nie przyjeżdżali w odwiedziny do Polski. Tylko babcia Paulina Bobrowicz się nie bała. Mówiła, że Sowieci nic nie mogą jej zrobić, bo jest już stara.

Franciszka kupiła chleb
Po czterech miesiącach dotarli do celu. W punkcie rapatriacyjnym w Białej Podlaskiej odebrali karty repatriacyjne. Franciszka, pamiętając przestrogi NKWD, że w Polsce bieda, kupiła zapas chleba. Na karcie repatriacyjnej jako cel podróży było wskazane Sarbinowo Morskie.

Franciszka była spokojna, w razie głodu mieli chleb. Ale głodu nie zaznali, bo w Warszawie w sklepach zobaczyli nie tylko chleb, ale i inne artykuły spożywcze. Pomyślała, to stolica, nad morzem może być różnie. Chleb wiozła z sobą. Na miejscu w Sarbinowie co prawda było co jeść, ale zabrakło dachu nad głową. Musieli zamieszkać kątem u brata ojca.

- Ile możemy się tułać i robić za parobków - wciąż pytała Franciszka i znów, jak kiedyś do NKWD, wysyłała monity i różne pisma urzędowe. Pewnego dnia nie wytrzymała. Weszła do gabinetu przewodniczącego Powiatowej Rady Narodowej, i na kolejną jego odmowę, chwyciła w rękę kałamarz, rzuciła nim o ścianę i wykrzyczała: albo dajecie nam gospodarstwo, albo jedziemy z powrotem do Kazachstanu. W ciągu tygodnia rodzina otrzymała trzy propozycje. Wybrała 9-hektarowe gospodarstwo.

Wreszcie na swoim
Po latach tułaczki i biedy Niechajczykowie byli na swoim.

- Mówili na nas te ruskie Niechajczyki, w przeciwieństwie do polskich Niechajczyków, czyli krewnych mojego ojca - wspomina Wiktor Niechajczyk. - My byliśmy ruskie dlatego, że nas Sowieci deportowali.

Akt nadania gospodarstwa repatriantom bynajmniej nie oznaczał, że dostali je za darmo. Wartość gospodarstwa została przeliczona na kwintale żyta, a spłata rozłożona na 40 lat.

- Pamiętam, jak przez całe lata mama woziła trzydzieści jajek do sklepu na sprzedaż, a trzydzieści - na spłatę kredytu - wspomina Wiktor Niechajczyk. - Tato woził ziarno do Będzina, zawsze w dwa wozy, jeden z nich był zapłatą za gospodarstwo. Do chwili przejścia na emeryturę, za Gierka, Niechajczykowie spłacili prawie całą sumę, naczelnik gminy umorzył pozostałość - zaledwie 80 kwintali żyta.

Franciszka Niechajczykowa wyszła za swojego męża Mikołaja bardziej z rozsądku, niż z wielkiej miłości. Gdy jednak Mikołaj umarł, ciężko przeżyła jego odejście. Bo, gdy po jego śmierci miała zamieszkać u syna, nie chciała. Wolała zostać tam, gdzie spędziła szczęśliwe lata z mężem. Franciszka założyła jedynemu synowi ksią­żeczkę mieszkaniową. Wręczyła mu ją na 18. urodziny.

- Wtedy byłem zawiedziony, bo jak każdy nastolatek, wolałbym normalny prezent - wspomina po latach Wiktor Niechajczyk. - Dziś jednak wiem, jak ważny był to dla mnie ten prezent - mówi .

Następne pokolenia
Po dwunastu latach czekania, w 1983 roku Wiktor wprowadził się do nowiutkiego mieszkania na koszalińskim Przylesiu. Jego mama w tym mieszkaniu nie czuła się najlepiej. Tęskniła za zmarłym mężem, chciała być w Sarbinowie. Tu 14 lat temu umarła, tęskniąc za mężem i za dawnym życiem, choć przecież to życie jej nie rozpieszczało.

Dawne gospodarstwo zostało sprzedane. Wiktor Niechajczyk wraz ze swoją żoną Bogumiłą mieszka w tym samym mieszkaniu, w wieżowcu przy ulicy Jana Pawła II. Państwo Niechajczykowie wychowali dwóch synów - Rafała i Piotra, mają troje wnuków. Pan Wiktor dba o to, żeby następne pokolenia nie zapomniały o dzielnej Franciszce i jej mężu Mikołaju, którzy przeszli daleką i trudną drogę, by w końcu wrócić do ojczyzny.

Zdjęcia z rodzinnego albumu państwa Niechajczyków zostały skopiowane i znalazły się w zbiorach Muzeum w Koszalinie.- Te fotografie są dla nas niezwykle cenne - ocenia Danuta Szewczyk, historyk z Muzeum. - Zachowało się niewiele tego typu pamiątek, dokumentujących losy obecnych mieszkańców naszego regionu, ich powrót do Polski i pierwsze trudne lata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza