Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa śmigłowca w Czystej wciąż bez sądowego finału

Bogumiła Rzeczkowska
Bogumiła Rzeczkowska
Oskarżony Amerykanin Mark B. (z obrońcą i tłumaczem) twierdzi, że przeprowadził lądowanie autorotacyjne i dzięki temu skutki wypadku lotniczego nie były tragiczne
Oskarżony Amerykanin Mark B. (z obrońcą i tłumaczem) twierdzi, że przeprowadził lądowanie autorotacyjne i dzięki temu skutki wypadku lotniczego nie były tragiczne Krzysztof Głowinkowski
Niewiele działo się wczoraj na sali sądowej w czasie procesu Amerykanina Marka B. Nie przyszedł świadek. Sprawa wciąż nie ma wyroku.

Mimo że w sprawie Marka B. szykował się już koniec procesu, wczoraj w sądzie zabrakło świadka Łukasza R.

Sędzia Kamila Legowicz odczytała jego usprawiedliwienie, z którego wynika, że jest marynarzem kontraktowym i od 8 marca do 14 kwietnia będzie na statku. W tej sytuacji strony zgodziły się, by rozprawę przerwać do powrotu ważnego w tej sprawie świadka.

Wypadek lotniczy na szczęście nie zakończył się tragedią. Lot odbył się 1 maja 2014 roku.

Według ustaleń słupskiej prokuratury rejonowej, 67-letni Jan G. i 59-letni Mark B. pojechali do Zegrza Pomorskiego, gdzie w hangarze koszalińskiego Aeroklubu był przechowywany przez zimę helikopter Mi--2, należący do Jana G. Po kilku godzinach prac konserwatorskich i czyszczenia maszyny siedem osób weszło na pokład. Wśród pasażerów było dwoje dzieci.

W zbiornikach śmigłowca znajdowało się paliwo zatankowane w listopadzie 2013 roku i częściowo już zużyte w czasie wcześniejszych lotów.

Według aktu oskarżenia, pilotem śmigłowca był Mark B., emerytowany amerykański pilot wojskowy, mieszkający obecnie pod Darłowem. Doświadczony pilot nie miał jednak polskiej licencji uprawniającej do pilotowania śmigłowca ani orzeczenia lotniczo-lekarskiego.

W Czystej zgasły oba silniki. Śmigłowiec zaczął spadać. Nosem w dół, jak zeznali później świadkowie. Pilot zdołał ominąć linie energetyczne. Śmigłowiec spadł na podmokły teren. Skończyło się na powierzchownych obrażeniach uczestników lotu. Tylko jeden z pasażerów - Dawid G. doznał poważniejszych urazów, w tym głowy.

Wcześniej właściciel śmigłowca Jan G. dobrowolnie poddał się karze w zawieszeniu i grzywny za narażenie pasażerów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia.

Mark B. nie przyznaje się z kolei do tego, że jako pilot umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu powietrznym. Twierdzi, że był pasażerem i dopiero gdy zgasły silniki, doprowadził do przymusowego, ale szczęśliwego lądowania.

Zobacz także:

gp24

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza