Pani Danuta (nazwisko do wiadomości redakcji) mieszkała w centralnej Polsce. Kiedy poważnie zachorowała, córka sprowadziła ją do Lęborka.
- Kiedy zmarła, ciało poddaliśmy kremacji, takie było życzenie mojej mamy. Wybraliśmy krematorium w Słupsku. To była straszna pomyłka - mówi pani Ryszarda, córka.
Do kremacji doszło 25 marca. Termin uzgodniła firma pogrzebowa.
- Uroczystość pożegnalna miała odbyć się w tzw. kaplicy, która miała być godnym, ozdobionym kwiatami i świecami miejscem zadumy. Za organizację tej ceremonii krematorium żąda opłaty w wysokości 80 złotych. W rzeczywistości wydarzenie to okazało się traumatycznym doświadczeniem dla naszej rodziny
- twierdzi pani Monika, córka pani Ryszardy.
Opowiada, jak po przybyciu na cmentarz rodzinę (i karawan) odesłano z jednego miejsca wjazdowego na drugie. - Pojawili się dwaj pracownicy w strojach robotników budowlanych, którzy na widok samochodów rodziny i karawanu wydawali się zaskoczeni, zdenerwowani i zirytowani - wyjaśnia kobieta. - Usłyszeliśmy: "Gdzie oni tu wjeżdżają?!". Nie wpuszczono nas na teren krematorium, lecz kazano brnąć po kostki w błocie z pola otaczającego krematorium. Potem kazano nam czekać 15 minut na dworze za drzwiami pomieszczenia, w którym dwaj pracownicy w pośpiechu przygotowywali ciało. Kapliczka przypominała halę zakładową, gdzie w jednej jej części umieszczono postument na trumnę, kilka świec i rządek metalowych krzeseł. A ciało zmarłej pozostawiono na wózku, w którym wwieziono je do hali.
Jak wyjaśnia pani Monika, po około 10 minutach w hali ponownie pojawili się ci sami dwaj pracownicy w roboczych ubraniach i rękawicach hutniczych na rękach. - Usłyszeliśmy słowa: "Żegnać się i wychodzić" - mówi zbulwersowana kobieta.
To nie koniec. Po odebraniu urny z prochami i przewiezieniu jej na miejsce spoczynku (Wielkopolska) okazało się, że urna nie została w krematorium w Słupsku domknięta. - Nasuwa się wniosek, że kremacja naszej krewnej odbyła się w sposób niezgodny z procedurami i bez żadnej kontroli zarządcy obiektu - stwierdza pani Monika.
Zarząd Infrastruktury Miejskiej w Słupsku, pod pieczą którego jest krematorium, bije się w piersi.
- Chciałbym bardzo przeprosić rodzinę za zaistniałe zdarzenie - mówi Marcin Grzybiński, zastępca dyrektora Zarządu Infrastruktury Miejskiej. - Zachowanie pracowników było nieodpowiednie. Nie wykazali się oni wystarczającą empatią wobec rodziny zmarłej. Sytuacja wyniknęła po raz kolejny z braku wiedzy, co dana usługa obejmuje. Usługa została opłacona wyłącznie w zakresie kremacji. W tym przypadku klientem dla krematorium jest uprawniony zakład pogrzebowy. Udział rodziny miał być wyłącznie symboliczny, a oczekiwania osób bliskich były większe. Jednak nie miało to odzwierciedlenia w dokumentacji. Sam proces kremacji odbył się prawidłowo. Urna została prawidłowo zamknięta i przekazana uprawnionemu pracownikowi zakładu pogrzebowego. Nadmieniam, że prochy są podwójnie zabezpieczone, umieszczane w worku, który jest zawiązywany, wkładane są do urny, wieko jest zamykane i zabezpieczone klejem oraz taśmą zapobiegającą przypadkowemu otwarciu. Również zakład pogrzebowy przekazał prawidłowo zabezpieczą urnę rodzinie, dodatkowo wkładając ją do worka urnowego. Jeżeli chodzi o odczucia estetyczne, to jest to kwestia gustu. Obiekt jest nowoczesny i utrzymany w takiej konwencji. Nie zmienia to faktu, że do takiego zdarzenia nie powinno dojść. I zapewniam, że dołożymy wszelkich starań, żeby w przyszłości nie miało to miejsca.
Ale Bogdan Nowak z zakładu pogrzebowego z Lęborka również potwierdza, że urna była nieodpowiednio zabezpieczona. - Odpadło wieko - mówi. - Byłem przerażony. Przyzwoitość powinna jakaś być.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?