Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rock'n'roll w czasach komuny

Michał Kowalski [email protected]
Za "Żelazną kurtyną" muzyka dawała ludziom poczucie wolności.
Za "Żelazną kurtyną" muzyka dawała ludziom poczucie wolności.
- Jestem wolny - śpiewał w 1970 roku zespół z Ustki, który mógł zrobić karierę, gdyby nie to, że powstał w czasach PRL-u.

ZOBACZ FILMIKI

74. GB w 1969 roku: od lewej Henryk Tomala – perkusja (zmarł w Katowicach w 1982 roku), Piotr Budelski (Pastor) śpiew (zmarł w 2005 roku w Australii),
74. GB w 1969 roku: od lewej Henryk Tomala – perkusja (zmarł w Katowicach w 1982 roku), Piotr Budelski (Pastor) śpiew (zmarł w 2005 roku w Australii), Jerzy Izdebski gitara i śpiew oraz Ryszard Klorek gitara basowa.

74. GB w 1969 roku: od lewej Henryk Tomala - perkusja (zmarł w Katowicach w 1982 roku), Piotr Budelski (Pastor) śpiew (zmarł w 2005 roku w Australii), Jerzy Izdebski gitara i śpiew oraz Ryszard Klorek gitara basowa.

ZOBACZ FILMIKI

Koncert węgierskiej Omegi na YouTube

target="_blank">KLIKNIJ

Zobacz "Dziewczynę o perłowych włosach" w wersji Kultu - filmik na YouTube

target="_blank">KLIKNIJ

Zaśpiewać: "jestem wolny", "nikt nie zwiąże moich rąk", "nikt nie będzie do mnie strzelać" w latach 70 XX wieku... Trzeba było mieć w sobie niesamowitą odwagę.

To były słowa wywrotowe, kontrrewolucyjne, bijące w podstawy funkcjonowania państwa. Czy ktoś mógł bezkarnie krzyczeć: "Jestem wolny"? Nie. Za takie wydarzenia sprawców czekała zasłużona, socjalistyczna kara.

Ale mimo takiej świadomości w Ustce i Słupsku w latach 70. powstała grupa, po której pozostała legenda. Nazywała się Siedemdziesiąta Czwarta Grupa Biednych.

Zaproszenia na murach

koncert 74GB
koncert 74GB

koncert 74GB

JESTEM WOLNY

(słowa i muzyka J. Izdebski).
Myśli dzisiaj mam swobodne, w oczach moich szczęście jest
rękę mogę dziś do góry podnieść
jestem wolny!
Nikt nie będzie do mnie strzelać
nikt nie zwiąże moich rąk
nikt nie będzie mnie poniżać
jestem wolny!
Zostaw bracie działo działo
niesie śmierć
zostaw bracie mundur śmierci
w worek odziej się
nie szanowałeś godności swej.

- Studiowałem razem z Jurkiem w Studium Nauczycielskim w Słupsku. Maturę zdaliśmy na wydziale fizyki. W studium był też wydział muzyki. Tam był sprzęt muzyczny. Można było grać. No i zaczęliśmy to robić. Zespół nazwaliśmy Izotopy - wspomina Franciszek Rymarz z Ustki.

Jego kolegą od gitary był Jerzy Izdebski. Grywali na wieczorkach studenckich w dziesiejszym holu wydziału humanistycznego. - Młodzież się bawiła, piła piwko. Ciągle walczyliśmy o to, by nie wchodzili nam na scenę - mówi Rymarz. Po skończonych studiach Rymarz dostał pracę w Ustce, a Jerzy Izdebski w Postominie.

- Nie wiedzieliśmy, co robić. Doszliśmy do wniosku, że warto byłoby grupę reaktywować. Perkusistę poznaliśmy przypadkowo. To był człowiek, który świeżo wyszedł z wojska. Mając skład, udaliśmy się do Domu Rybaka. Tam nas przygarnęli. Zaczęliśmy znowu grać na wieczorkach młodzieżowych - opowiada Franciszek Rymarz z pierwszego składu legendarnej grupy.

Wieczorki popularnie nazwały się fajfy, od angielskiego "Five o'clock" (godzina piąta). W każdą środę o godzinie 17. Zaproszenia czasami były na plakatach, a czasami pisane wprost na murach. Białą farbą. Wtedy też powstała nazwa grupy: Siedemdziesiąta Czwarta Grupa Biednych.

W płetwach na scenę

Byli niesamowici. W ponurych gomułkowsko - gierkowskich czasach wnosili niesamowitą, niespotykaną energię. To musiał być szok. Długie włosy, kwieciste koszule (już wtedy docierała hippisowska moda), często bez butów na scenie, a zamiast tego w płetwach! Albo z kolei w przedwojennych ubraniach dziadków, babć, w żabotach, apaszkach. Od czasu do czasu z włosami na mokro albo w podkoszulkach oblepionych... piaskiem morskim.

Pierwsze próby zespół robił na plaży. Tamburyno, gitary, harmonijka ustna. W czasach, gdy sprzęt muzyczny był na wagę złota, muzycy musieli radzić sobie sami. Gitary zrobili, tak samo kolumny głośnikowe, wzmacniacze, kamery pogłosowe. Mikrofony budowali z wkładek telefonicznych, sitek do cedzenia herbaty i szpulek do nici.

Największym sukcesem technicznym muzyków było zmajstrowanie fuzz boxa (dla niezorientowanych to efekt gitarowy nadający brzmienie gitarze jak w "Satisfaction" autorstwa Rolling Stones). - Czegoś takiego nie miał nikt - mówi Rymarz. - Chcieliśmy grać i dlatego musieliśmy nauczyć się stolarstwa, elektroniki, tapicerki, lutnictwa - wspomina Jerzy Izdebski.

Dzięki wynalazkowi zespół miał charakterystyczne brzmienie oscylujące między drapieżnym bluesem a hard rockiem. Do tego dołączyły melodyjne piosenki, łatwo wpadające w ucho. Tak jak największy przebój grupy. "Jestem wolny".

- Jurek miał wielką umiejętność interpretowania tamtej rzeczywistości - wspomina Krystyna Danilecka - Wojewódzka, która bywała na koncertach 74. GB. Niezależność sceniczna przekładała się także na życie codzienne. - Ekstrawagancją wykazywał się głównie Jurek. Długie włosy, dziurawe dżinsy na kolanie. Niektórych to drażniło - dodaje Rymarz.

Zakaz dla wolnego słowa

OD AUTORA

Dziękuję panu Jerzemu Izdebskiemu za szereg materiałów na temat działalności 74. GB.

Zespół został zauważony w Polsce. Legenda niezależności rozniosła się po całym kraju. Już jesienią w 1968 r. zespół pojechał do Kalisza na Pierwszy Ogólnopolski Festiwal Awangardy Beatowej. Otrzymał wyróżnienie.

Zespół jechał na koncert autostopem. W kolejnych dwóch latach przypadły mu nagrody razem z Laboratorium, Respekt, Test, Prońko. Nagrał pierwsze próbki utworów w studiu. Wystąpił na festiwalu Jazz Nad Odrą, później w usteckim słynnym klubie NON Stop, następnie w gdańskim klubie Żak razem z Czesławem Niemenem.

Miesięcznik "Jazz" pisał o 74. Grupie Biednych jako o samowystarczalnym koncernie i wschodzącej gwieździe, której bez wątpienia przypadła rola polskich Beatlesów. W rubryce Romana Waszko, publikowanej w prasie młodzieżowej, 74.GB znalazła się jako odkrycie roku 1970.

Legenda zespołu ściągała do Ustki hipisów. Przyjeżdżali z całej Polski. Zespół grał na placu targowym. Niezależność miała jednak swoją cenę. Już na pierwszym koncercie zespołu w 1968 roku, w czasie gdy zaprzyjaźnione armie Układu Warszawskiego wkraczały do Czechosłowacji z "bratnią pomocą", na plaży w Ustce kilkaset osób śpiewało razem z grupą "Jestem wolny!".

Kariera zespołu, została zamknięta. Sam Izdebski, jako lider zespołu stał się oczkiem w głowie bezpieki. - Potrafili mu nawet węgiel przerzucić w piwnicy - mówi Rymarz. Jedna z prób w starym bunkrze przy plaży zakończyła się wrzuceniem przez milicję gazów łzawiących do środka.

- Pobicia, rewizje w domach, aresztowania - dodaje Izdebski. Żołnierze z garnizonu usteckiego dostali zakaz bywania na koncertach 74.GB. Wkrótce grupie zabroniono występów w jakimkolwiek klubie na Pomorzu. Nie mogła też koncertować w kraju, nie mówiąc o nagraniu płyty. W 1974 roku Jerzy Izdebski wyjechał do Anglii. Grupa przestała istnieć. Legenda trwa do dziś.

Słupski koncert legendarnego węgierskiego zespołu w 1973 roku

Najpopularniejszy na świecie zespół rockowy ze Wschodniej Europy trzydzieści cztery lata temu zagrał w Słupsku.

Na stadionie 650-lecia oglądało go kilkanaście tysięcy widzów. Latem 1973 roku węgierska Omega, dała jedyny koncert w Słupsku.

Zespół był wtedy u szczytu sławy. Ich największy hit "Dziewczyna o perłowych włosach" znany był już na całym świecie. Tomasz Rosiński, radny miejski, miał wtedy 16 lat. - Na koncert przyszło tysiące młodych ludzi, stali, siedzieli na skarpach... Był wieczór - wspomina Rosiński. - Ależ to było wielkie wydarzenie! Omega była wtedy bardzo popularna na całym świecie. I w demoludach (krajach demokracji ludowej, zależnych od Moskwy - przyp. red.) i na Zachodzie. Każdy chciał ich zobaczyć.

O ZESPOLE

O ZESPOLE

Węgierska grupa rockowa Omega założona w 1962 roku. Na początku grała covery znanych zespołów anglojęzycznych. Według legendy o przydziale instrumentów decydowało losowanie. Koncertowali m.in. w Londynie, Pradze, Wiedniu, Helsinkach, Paryżu a także w Hiszpanii i Holandii. Gratulacje za koncerty odbierali od George Harissona i Erica Claptona. Istnieją do dziś i nadal koncertują, głównie na Węgrzech. Nazywani są gwiazdą socjalistycznego rocka.

Sam koncert był dla niego i jego rówieśników niesamowitym doświadczeniem. - To było jak powiew świeżości, coś z innego świata - dodaje. - Byliśmy pod ogromnym wrażeniem. Najbardziej jednak w pamięci utkwili milicjanci, którzy wyżywali się na bogu ducha winnej młodzieży. - Milicji było bardzo dużo - mówi pan Tomasz. - Ustawili się wzdłuż ul. Madalińskiego i zrobili sobie ścieżkę zdrowia. Bili pałkami każdego, kto im się nawinął. Zupełnie bez powodu. Nikt policjantów nie zaczepiał, młodzież była spokojna.

Rosiński nie dostał pałą, ale wielu kolegów zostało poturbowanych. Inni uczestnicy koncertu wspominają, że na koncercie była duża grupa gitowców - członków subkultury więziennej, którzy zajęli najlepsze miejsca - najbliżej sceny. Mimo że koncert odbywał się na stadionie, nie dla wszystkich starczyło biletów. Setki osób gromadziły się za płotem obiektu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza