Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dajemy, bo biorą, biorą, bo dajemy

Bogumiła Rzeczkowska [email protected]
Sprawa Zbigniewa Studzińskiego w słupskim sądzie. Ginekolog nie przyznał się do winy.
Sprawa Zbigniewa Studzińskiego w słupskim sądzie. Ginekolog nie przyznał się do winy. Krzysztof Tomasik
W Słupsku rozpoczął się proces przeciwko ginekologowi oskarżonemu o wzięcie łapówek.

- Kiedy w grę wchodzi zdrowie, ludzie płacą i siedzą cicho. Prokurator nas nie wyleczy - mówią pacjenci.

Na początku lat 70. w ośrodku zdrowia pod Słupskiem zaczął pracę młody lekarz.

Dostał mieszkanie w domku, przed którym z dumą parkował swoją syrenkę. Gdy wieść o młodym medyku obiegła okolicę, pacjenci ruszyli do rejestracji. Tłum z poczekalni nie znikał. Baby z koszami pełnymi jaj, chłopy z zawiniątkami za pazuchą, nawet nauczycielki wyjmowały z torebek coś słodkiego. Józek, chłop jak dąb, serce jak dzwon, też chciał zobaczyć lekarza.

W worku przyniósł kurę. Doktor miał opory z zarżnięciem stworzenia i zostawił je w korytarzu. Kura wyfrunęła przez uchylone okno. Pech chciał, że szosą jechał radiowóz, pod którego kołami zakończyła żywot.

- Doktor, ty wyprowadź swoją syrenę i przejedź tę kurę - stwierdził milicjant.

- Po co? - zdziwił się lekarz. - Przecież ona już przejechana.

- Żeby na kołach był dowód nieszczęśliwego wypadku - tłumaczył służbista. - A co, mam wpisać w meldunek, żeś gonił łapówkę?

Między kwiatami a łapówką

Jak w tej powiastce - dajemy, bierzemy i chronimy. Siebie i lekarzy.

- Dostałam zwolnienie lekarskie. Udawałam stres z powodu pracy, a pani doktor udawała, że mi wierzy. Za bombonierkę. Czy to jest przestępstwo? - pyta słupszczanka, która nie chce, by podawać jej nazwisko.

- Nie miałam czasu zrobić badań okresowych. Kosztowało mnie to trzydzieści złotych - wyznaje mieszkanka gminy Ustka. Również chce pozostać anonimowa.
- Kilka lat temu dostałem skierowanie na bolesne badanie, ale załatwiłem sobie mniej inwazyjne i bez kolejki - pacjent z okolic Słupska nie chce zdradzić, jakie i gdzie, bo wydałby lekarza. - Zaniosłem drogi koniak, a tu niespodzianka. Doktor powiedział, że mam wykupić cegiełkę na szpital. Dwieście złotych. Wziął, schował do kieszeni, pokwitowania nie dał.

- Miałem zabieg już załatwiony. Pan doktor niczego nie żądał, ale kupiłem dorodnego łososia - nie ukrywa pan Ryszard z Ustki. - Zawiozłem do szpitala. Doktor był zajęty. Czekałem na swoją kolejkę, a zapach ryby unosił się w całej poczekalni. Lekarz mówił, że nie trzeba. Ja, że to z wdzięczności. Położyłem łososia na krześle i szybko wyszedłem z gabinetu,.

Paragrafy w kopercie

O łapówkach, prezentach czy dowodach wdzięczności lekarze nie mówią otwarcie. - Czasami są takie sytuacje, że nie wiem, jak się zachować - wyznaje lekarka ze Słupska. - Koperty stanowczo odmówiłabym, ale przecież nie będę gonić pacjenta, który dał mi czekoladę. Chociaż dzisiaj strach afiszować się z kwiatami.

- Proszę sobie wyobrazić staruszkę, która daje lekarzowi jedno jabłko. Takiego daru z samego serca nie można odmówić - przekonuje nas kobieta dzwoniąca do redakcji.

Zwolnienia, zaświadczenia, przyspieszenie badań, ominięcie kolejki. Koperty, koniaki, gadżety. O tym się słyszy, ale się nie mówi. - Od lat w naszej prokuraturze nie było sprawy przeciwko lekarzowi o łapówkę. Ludzie takich rzeczy nie zgłaszają. - mówi Maria Pawłyna, szefowa słupskiej Prokuratury Rejonowej.

- Z korupcją mamy do czynienia, jeśli ktoś bierze pieniądze w związku z pełnieniem swojej funkcji. Wręczenie łapówki to takie samo przestępstwo. Grozi za to do ośmiu lat więzienia. Jeśli ktoś się do tego przyzna, można sprawę umorzyć albo odstąpić od wymierzenia mu kary.

Tu z odsieczą nadchodzą adwokaci. - Nie dajmy się zwariować - przekonuje słupski mecenas Wojciech Kosiec. - W naszej kulturze wytworzył się szlachecki zwyczaj przyjmowania prezentów. Kto ich nie chciał, był uznawany za chama i gbura. Te koniaki, pióra wieczne czy kwiaty świadczą o tym, że lekarz jest doskonałym fachowcem. Nie możemy popadać w skrajności, bo wkrótce prezenty imieninowe będą uważane za korupcję.

Adwokat powołuje się na komentarze do przepisów karnych, według których przyjmowanie drobnych upominków - kwiatów, butelki koniaku czy słodyczy nie oznacza przestępstwa.

- To akceptowany przez społeczeństwo wyraz wdzięczności za wysiłki i starania pełniącego funkcję publiczną, na przykład lekarza ratującego życie - argumentuje. - Zwyczajową gratyfikację można zaakceptować, jeśli czyn ma charakter błahy, jest moralnie do zaakceptowania i nie przedstawia sobą społecznej szkodliwości albo tylko w znikomym stopniu.

Według prokurator Pawłyny, nie każde zachowanie od razu świadczy o łapówce: - Do udowodnienia korupcji potrzeba wielu dowodów. Aby wszcząć śledztwo, przede wszystkim musimy mieć zawiadomienie od tego, który dał lub od osoby, która coś na ten temat wie. Podsłuchy to kolejny etap.

Podsłuchali polowanie

Takie właśnie metody zastosowały w ostatnim czasie dwie prokuratury okręgowe - koszalińska i słupska. Pierwsza nie ukrywa, że sygnał o korupcji dostała z ministerstwa spraw wewnętrznych, któremu wydawał się podejrzany nadmiar zwolnień lekarskich policjantów w kilku zachodniopomorskich komendach.

Wystawiał je szpital resortowy w Kańsku w powiecie drawskim. - Biuro wzięło na tapetę hospitalizacje i leczenie ambulatoryjne. Okazało się, że ich przyczyna tkwiła w umowie grupowego leczenia. Na jej podstawie firma ubezpieczeniowa chorym policjantom wypłacała niemałe odszkodowania - mówi Ryszard Gąsiorowski, rzecznik koszalińskiej Prokuratury Okręgowej.

- Gdy podejrzenia, że zdrowi funkcjonariusze "przekonali" jednego z ordynatorów, były uzasadnione, założono podsłuchy. Okazało się na przykład, że jeden z pacjentów, zamiast w szpitalu, był na polowaniu. Oskarżyliśmy Zenona S., pełniącego funkcję ordynatora na oddziale rehabilitacji, o poświadczenie nieprawdy w co najmniej sześciu przypadkach za łączną kwotę 1,8 tysiąca złotych.

Kiedy rzekomo niezdolni do pracy policjanci zajmowali miejsca na oddziale, faktycznie chore osoby musiały czekać w kolejce. Lekarz nie przyznał się. Twierdził, że leczył policjantów prywatnie.

Prokuratura oskarżyła też osiem osób o wyłudzenia za łapówki nienależnych świadczeń. Firma ubezpieczeniowa tylko jednemu policjantowi wypłaciła ponad dwa tysiące złotych odszkodowania. Resztę zdążyła zweryfikować. Sąd jednak cofnął akta prokuraturze, uznając, że oskarżeni powinni zapoznać się z materiałami dotyczącymi podsłuchów.

Ginekolog za kratami

Dramatyczniejszy przebieg miała styczniowa akcja słupskiej policji, która wykorzystując podsłuchy, doprowadziła do aresztowania doktora Zbigniewa Studzińskiego.

Lekarz trafił do aresztu, gdy brał udział w konkursie na ordynatora usteckiego oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala w Słupsku. Kto na niego doniósł, na razie nie wiadomo. Sprawa lekarza już ruszyła w Sądzie Rejonowym w Słupsku, ale zanim dojdzie do odczytania aktu oskarżenia, sąd chce, by komendant pomorskiej policji odtajnił zastosowane w śledztwie podsłuchy.

Ginekolog chirurg odpowiada za wzięcie pięciu i pół oraz żądanie trzech i pół tysiąca złotych łapówki od pacjentek lub członków ich rodzin za to, że osobiście je operował.

Prokuratura twierdzi też, że wypisał zwolnienie lekarskie zdrowej pacjentce, która w ten sposób wyłudziła 400 złotych zasiłku chorobowego. Do wypisania zwolnienia miał nakłonić lekarza jej konkubent Jacek M. Oboje też odpowiadają przed sądem.

Lekarz za 100 tysięcy złotych kaucji wyszedł z aresztu, ale długo nie pracował. Dyrektor szpitala wypowiedział mu umowę. Tę sprawę rozstrzygnie sąd pracy.

Kobiety budzono ze snu

Do mieszkań pacjentek, które są świadkami w sprawie, policja weszła nad ranem. Chore, cierpiące na nowotwory czy ciężarne kobiety były budzone ze snu i przesłuchiwane. Prokuratura umorzyła ich sprawy oraz członków ich rodzin ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu.

- Wzięliśmy pod uwagę motywy i pobudki, jakimi kierowali się wręczający pieniądze - mówi Beata Szafrańska, rzecznik Prokuratury Okręgowej. - Ich zachowanie wynikało z lęku o zdrowie i życie.

Umorzono także śledztwo przeciwko Jackowi G. z firmy Johnson&Johnson, podejrzanemu o danie lekarzowi sześciu tysięcy złotych za wygrany przetarg na sprzęt medyczny. Okazało się, że było to wynagrodzenie za szkolenie personelu, którym doktor w demonstrował techniki operacyjne.

Lekarz nie przyznał się. - Nigdy w życiu nie zrobiłem niczego, czego miałbym się wstydzić - mówi. - To się w głowie nie mieści, żeby uzależniać udzielenie pomocy od łapówek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza