Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mecenas o wielkim sercu i charakterze

Michał Kowalski [email protected]
Rodzina Milewskich w komplecie. 1964 rok.
Rodzina Milewskich w komplecie. 1964 rok.
Jerzy Milewski, niezwykły adwokat, słupszczanin, człowiek, który nie bał się pozwać bezpieki o odszkodowanie w 1956 roku.

Jedna z wielu postaci, która kształtowała charakter Słupska w latach 50. XX wieku, o której miasto nie pamięta.

Jest rok 1956. Słupszczanin Bolesław Duchnowski, pięć lat po wyjściu z ubeckich kazamatów w Szczecinie, udaje się do znanego słupskiego adwokata Jerzego Milewskiego.

Ten decyduje się napisać pozew... przeciwko Komitetowi ds. Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie.

Duchnowski był jednym z powojennych mieszkańców Słupska, którego dotknęła sprawa domniemanego szpiega francuskiego Andre Robineau. W 1949 roku przez Słupsk przetoczyła się fala aresztowań. O przynależność do rzekomej siatki agentów oskarżano ludzi na przykład na podstawie znajomości języka francuskiego.

Z życia publicznego znikają znane osobistości miasta, które kształtowały jego powojenny charakter. Na przykład Julian Żółtowski - społecznik, członek AK, Henryk Kamiński - wychowany w duchu II Rzeczypospolitej, przedsiębiorca. Dziś te nazwiska mało kto pamięta.

Duchnowski był muzykiem. Przyjechał do Polski w lipcu 1948 roku z rodziną - dwoma braćmi i rodzicami. Aresztowany rok później, przesiedział w więzieniu dwa lata. W śledztwie - niemiłosiernie katowany, podobnie jak inni więźniowie. Po wyjściu stwierdzono u niego 90 procentową utratę zdrowia.
Duchnowski chciał odszkodowania za doznane krzywdy.

>b>Przeciw krzywdzie

Pozew przeciwko bezpiece - rzecz praktycznie niespotykaną w latach 50, napisał Milewski. Dokument liczy sobie trzy strony. "Powód odniósł poważny ból fizyczny w trakcie stosowania niedozwolonych metod śledztwa. Z drugiej strony niezwykłe napięcie osiągnęły u powoda cierpienia moralne.

Wiązały się one nie tylko - i nie tyle - z faktem całkiem bezzasadnego przetrzymywania powoda przez lata w areszcie śledczym WUBP w Szczecinie, lecz również - i to przede wszystkim - dlatego, że świetnie zapowiadająca się kariera artystyczna, niosąca nie tylko dobrobyt, lecz i radość twórczą, została na zawsze udaremniona".

Wysokość żądanego odszkodowania wynosiła ponad milion złotych.
Ale to nie koniec. W tym samym roku Milewski publikuje artykuł w tygodniku "Ziemia i Morze" (powstałej na fali odwilży 1956 roku, wychodzącej na Pomorzu gazecie, która publikowała odważne teksty publicystyczne w rodzaju warszawskiego "Po prostu") pod tytułem "Przeciw krzywdzie" - tekst jest prawniczym wywodem dotyczącym Duchnowskiego.

Czytamy w nim m.in. "Stosowanie niedozwolonych metod śledztwa nie jest i nie może być aktem władzy państwa ludowego. Stwierdzamy, że jest to bezprawie, tylko bezprawie i nic innego niż bezprawie".

Sprawa Duchnowskiego nie została doprowadzona do końca, bo bezpiece zginęły wszystkie materiały dotyczące uwięzienia słupszczanina. Wedle rodzinnej opowieści, Milewski zanim złożył pozew, nie spał całą noc.

Idę z nim

Kim był Milewski? Niezwykłym człowiekiem, którego los rzucił po wojnie do Słupska. Czołową postacią w galerii ludzi kształtujących charakter prowincjonalnego miasta nad Słupią. Charakter takich ludzi najprościej określić sformułowaniem "mąż stanu".

Urodził się 3 stycznia 1929 roku w Wilnie - ojciec był inżynierem geodetą. Matka - Weronika, magistrem biologii, absolwentka, Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.

W czasie wojny wszyscy mieszkali w Wilnie. Zaangażowani w działalność konspiracyjną. Matka prowadziła tajne komplety. W piwnicy ich willi mieścił się skład broni AK. Przez całą wojnę ukrywali Żyda Jakuba Mowszowicza, który w dramatycznych okolicznościach stracił w getcie trójkę dzieci, żonę i swoją matkę. Po wojnie był jednym z najwybitniejszych polskich botaników.

Charakter Milewskiego oddaje następująca opowieść. Jego ojciec, któregoś dnia podczas okupacji zobaczył na rynku trzech Polaków powieszonych przez Niemców za ukrywanie Żydów. Po powrocie do domu powiedział Mowszowiczowi, że ma odejść. Wtedy kilkunastoletni Jerzy wziął plecak i powiedział: "Idę z nim".

Jerzy i Jadwiga Milewscy. Słupsk 1949 rok.
Jerzy i Jadwiga Milewscy. Słupsk 1949 rok.

Jadwiga przymierza Jerzemu pierwszą togę - 1954 rok.

W ten sposób Mowszowicz ukrywał się w domu Milewskich do końca wojny. Szczęśliwie przeżył. - Rodzina ukształtowała go jako niezwykle odważnego człowieka - opowiada Małgorzata Lenart, córka Jerzego.

Do tej niezwykłej historii dodajmy jeszcze, że w willi Milewskich mieszkał też niemiecki oficer - szef okręgu wileńskiego.

Mogę nawet prać

W 1945 roku Milewski z rodziną przyjeżdża do Słupska. Jest jednym z pierwszych uczniów słupskiego ogólniaka, który kończy tu maturę. Jego mama - Weronika zostaje dyrektorem szkoły.

Dyrektorem, w dobrym przedwojennym stylu. Takich ludzi się ceniło. Weronika Milewska była w stanie pójść do Urzędu Bezpieczeństwa i walczyć o ucznia, który dostał "wilczy bilet" tuż przed maturą za antypaństwowe hasła.

- Powiedzieli jej. Jeżeli zdecyduje się pani na tego ucznia, to pani straci stanowisko. Odpowiedziała im, że sama sobie poradzi, bo ma zawód i dużą wiedzę, a w ostateczności, to może nawet prać - opowiada nam Jadwiga Milewska, żona Jerzego.

Razem z matką stworzył pierwszą gazetę w mieście "Kurier Słupski". W domu przy ulicy Kościuszki odbywały się pierwsze przedstawienia teatralne, pierwsze spotkania inteligentów - lekarzy, prawników, urzędników. To były niezwykłe czasy i niezwykłe miejsce.

Jerzy i Jadwiga Milewscy. Słupsk 1949 rok.

W 1951 roku Milewski kończy studia na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego z wynikiem celującym. Już na drugim roku studiów został asystentem w katedrze prawa państwowego u profesora Stefana Rozmaryna.

Do Słupska powrócił w 1953 roku z powodów rodzinnych. Rok później został wpisany na listę adwokatów w Słupsku. Na powrót do Warszawy namawiał go sam Rozmaryn, który przyjechał w tym celu do Słupska.

Prezes wykazał niezrozumienie

-Był niesamowicie inteligentnym człowiekiem wyrastającym trochę ponad miasto, w którym żył - mówi Anna Bogucka-Skowrońska, która była u niego aplikantką.
Oprócz działalności typowo prawniczej, Milewski był jeszcze wziętym publicystą. Pisał m.in. do "Prawa i Życia", "Kultury", Tygodnika Kulturalnego, czy "Życia Literackiego".

Miał ostre pióro. Po jednym z tekstów, z urzędów spadł jeden z najwyższych urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości.

Po tym artykule przyjechał do niego sam Stanisław Godlewski, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej. Milewski we właściwym sobie stylu odpowiedział o tej wizycie na łamach pisma. "Prezes wykazał co najmniej niezrozumienie tego, czym jest działalność publicystyczna. Według niego, to mniej więcej to samo, co hodowanie norek, albo inna działalność uboczna."

- Po tej sprawie nie mógł pisać, ale chwilę później, ponieważ miał wielki talent publicystyczny, zwrócono się do niego o kolejne artykuły - opowiada nam pani Jadwiga. Zmarł w 1976 roku. - Był bardzo odważnym, cudownym człowiekiem - mówi nam pani Jadwiga. - Z wielkim sercem i wielkim charakterem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza