Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeden skok zdecydował o jego losie

Redakcja
Małe kroczki i do przodu - tego pan Krzysztof uczy dziś innych. W jego przypadku ta metoda okazała się skuteczna.
Małe kroczki i do przodu - tego pan Krzysztof uczy dziś innych. W jego przypadku ta metoda okazała się skuteczna.
Krzysztof Lechniak wie, jak to jest, gdy cały świat się wali. Wie też, że warto podnieść się z dna rozpaczy i iść dalej.

Pomógł sobie, teraz pomaga innym.

Krzysztof ma 29 lat. Kiedy miał 14 lat, skoczył na główkę do płytkiego jeziora. Złamał kręgosłup.

-To zabrzmi dziwnie - mówi - ale dziś wydaje mi się, że najgorzej takie rzeczy znoszą ludzie, którzy mieli wypadek już w dorosłym życiu. Ja miałem czas oswoić się ze swoją niepełnosprawnością. Po prostu z nią dorastałem.

Lekarz spisał go na straty

Najpierw trafił do małego szpitala w podpoznańskim Kościanie. Ręce i nogi miał sparaliżowane.

- Niestety, nie zrobili mi od razu operacji. Kiedy przeprowadzą ją szybko, uraz może być mniejszy, a tak komórki nerwowe obumierają i już się nie odrodzą - mówi Krzysztof.

Potem była zbyt późna operacja w Poznaniu, po której wrócił do Kościana. Tamtejszy chirurg już na początku spisał go na straty.

- Z niego już nic nie będzie. Zajmijcie się lepiej matką - Krzysztof nie zapomniał tamtych słów. Nie spełniły się.

- Rzadko się zdarza, żeby po urazie rdzenia kręgowego kręgosłupa ktoś odzyskał władzę we wszystkich kończynach. W moim przypadku najpierw wróciły mi funkcje w rękach. Nagle poruszyłem palcem, potem drgnęła dłoń. Okazało się, że mogę ją zgiąć. Pomogła rehabilitacja - mówi Krzysztof.
Koledzy go wspierali

Ósmą klasę Krzysztof kończył już z dala od swojej podstawówki w Kościanie. Najpierw uczył się podczas rehabilitacji w szpitalu. Potem nauczyciele przychodzili do domu. Planował przenieść się do przystosowanej dla niepełnosprawnych zawodówki w Poznaniu. Odwiódł go od tego jego rehabilitant.

- Ta zawodówka to było takie getto dla niepełnosprawnych. Rehabilitant przekonał mnie, że lepsza będzie dla mnie normalna szkoła. Poszedłem do liceum ekonomicznego z ośmioma schodami na dzień dobry i klasami na pierwszym i drugim piętrze - śmieje się dziś pan Krzysztof.

Koledzy chętnie pomagali. Wnosili wózek po schodach.

Pomocna dłoń fundacji

Po skończeniu szkoły bardzo szybko zaczął pracować. Najpierw w Banku PKO w Kościanie. Potem w firmie reklamowej w dziale kontroli. Zrobił prawo jazdy. Radził sobie tak dobrze, że został instruktorem na obozach Fundacji Aktywnej Rehabilitacji.

Na jednym z takich obozów poznał swoją przyszłą żonę. Kiedy pojechała do pracy do Włoch, wyruszył z nią. Za granicą spędzili ponad rok. Po powrocie do Polski przeżył szok. Nie mógł znaleźć pracy. I wtedy Fundacja Aktywnej Rehabilitacji zaproponowała im prowadzenie biura regionu w Zachodniopomorskiem.

Najpierw mieszkali u rodziców żony pana Krzysztofa w Stargardzie. W końcu przenieśli się do Szczecina. Żona znalazła pracę. Krzysztof jest pełnomocnikiem regionalnym Fundacji Aktywnej Rehabilitacji, instruktorem i osobą pierwszego kontaktu. Prowadzi też Punkt Aktywizacji Zawodowej FAR.

Nauka życia od początku

Fundacja wspiera ludzi po urazach rdzenia kręgowego. To ofiary nie tylko skoków do wody, ale i wypadków drogowych czy upadków z wysokości, nawet małej. Krzysztof pamięta chłopaka, który "tylko" się wywrócił wbiegając do wody. Tym wszystkim ludziom trzeba pomóc.

- Bardzo ważne jest dotrzeć do nich już na początku. Kiedy są załamani, mają depresje czy myśli samobójcze. Nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Trudno się pogodzić z tym, że nagle jesteś zupełnie zależny od drugiej osoby - mówi pan Krzysztof.

- Czasem wystarczy tylko pokazać, że z niepełnosprawnością można funkcjonować. Lęk, nieporadność, wynikają z nieświadomości. Czasem też lekarz czy rehabilitant, mówią, że ktoś do końca życia będzie tylko leżał. A to nie musi być prawda.

Osoby ze złamanym kręgosłupem trzeba również nauczyć podstawowych rzeczy: ubierania się, poruszania na wózku czy przesiadania się.

- Robimy też szkolenia dla personelu medycznego. Tłumaczymy, żeby chorych nie wyręczać, a tylko ich asekurować i odpowiednio instruować - mówi Krzysztof.

Trzeba wyjść z domu

- Zawsze radzę ludziom, żeby wyszli z domu - mówi pan Krzysztof. - Ale pierwsza rzecz to odciążyć rodzinę. Stać się samodzielnym. Choć mogą być z tym problemy, bo czasem rodzina nie rozumie, jakie to ważne, i chce wszystko robić za chorego.

Kiedy Krzysztof rozpoczął zajęcia z niepełnosprawnymi w Stargardzie, jako jedyny przyjeżdżał na nie samochodem. Dziś prawo jazdy ma wielu uczestników tamtych spotkań.

Ważne też, by znaleźć sobie zajęcie. W ostatnim czasie jest to łatwiejsze, bo pracodawcy chętniej zatrudniają niepełnosprawnych.

- Można się zająć pomaganiem innym albo realizować się w jakimś sporcie. Najważniejsze to znaleźć sobie metodę na życie - mówi Krzysztof. - I być zdeterminowanym.

Zaryzykuj

- Nawet po 15 latach nie mogę powiedzieć, że jestem ze swoją sytuacją do końca pogodzony - mówi Krzysztof. - Bardzo długo myślałem, że z tego wyjdę. Trzeba tylko ćwiczyć - mówiłem sobie. Równocześnie coraz więcej dowiadywałem się o swoim urazie. W pewnym momencie dotarło do mnie, że to może być trwałe. Zrozumiałem, że muszę się nauczyć jak najlepiej funkcjonować. Że trzeba podnosić swoją sprawność, a przez to także jakość życia.

O tę jakość można czasem mieć największe pretensje. Przy urazach rdzenia pojawiają się zaburzenia czucia. Nie czuje się bólu, łatwo więc o odleżyny. Trzeba też nauczyć się rozpoznawać swoje reakcje fizjologiczne.

Problemem może być też seks i prokreacja. W szpitalach się o tym nie mówi. Wiele małżeństw rozpada się jednak również z tego powodu.

- Wina często leży po obu stronach - mówi Krzysztof. - Najczęściej zdrowemu partnerowi brakuje determinacji, a niepełnosprawnemu - optymizmu. Ja wierzę, że jak coś miało przetrwać, to przetrwa. Większe szanse mają związki, w których niepełnosprawny jest aktywny zawodowo i społecznie.

W ostatnich latach zauważa, że powstaje coraz więcej związków osoby niepełnosprawnej ze sprawną. Dawniej częściej w pary łączyli się niepełnosprawni.

- Żeby jednak cieszyć się szczęściem, trzeba zaryzykować bez względu na to, czy partner jest sprawny, czy nie - zaznacza. - Wielu niepełnosprawnych świadomie nie podejmuje takiego wyzwania. Boi się, że będzie ciężarem, że zrobi komuś krzywdę. Życie po wypadku się zmienia, ale nie na tyle, by rezygnować z najważniejszych dla człowieka rzeczy. Małe kroczki i do przodu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza