Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Internowana na lekcji angielskiego

Redakcja
Zdjęcie Alicji Kulaszki z I LO zrobione przez jednego z uczniów.
Zdjęcie Alicji Kulaszki z I LO zrobione przez jednego z uczniów.
System PRL był bezsilny wobec ludzi, którzy się z niego śmiali. Alicja Kulaszka ze Słupska została internowana w 1982 roku.

Wprost z lekcji języka angielskiego. Nie załamała się.

Kulaszka zaangażowała się w działalność "Solidarności" w 1980 roku. To było naturalne. Jej matka działała w czasie wojny w Armii Krajowej. - Miałam solidne akowskie wychowanie - stwierdza. Wybrano ją do zarządu regionu "S", gdzie zajmowała się sprawami kultury i oświaty. Do 13 grudnia 1981 roku, kiedy wprowadzono stan wojenny.

W Słupsku "S" została spacyfikowana. 13 grudnia siedziba zarządu regionu była pusta. Ważniejszych działaczy internowano. Inni pochowali się po domach. Kolejni nie wiedzieli, co mają robić. Kulaszkę wezwano na rozmowy ze Służbą Bezpieczeństwa.

Rodzaj ping-ponga

Przesłuchiwał ją 13 i 15 grudnia kapitan Dariusz Tański. W okresie legalnej "Solidarności" próbował ją podchodzić - przychodził do jej domu jako zainteresowany lekcjami języka angielskiego. Chciał pożyczać taśmy do nauki.

- Przesłuchania były śmieszne. To był rodzaj ping-ponga. Pytanie, odpowiedź. Pytanie, odpowiedź, z czego absolutnie nic nie wynikało. Oczywiście straszyli mnie, że wywiozą mnie na Sybir na 30 lat. Ale w tym okresie nie miałam żadnych zobowiązań, więc w zasadzie nie miałam się czego obawiać. Musiałam się opiekować matką, ale mojej mamy to pół rodziny doznało różnych represji. Była więc przyzwyczajona - opowiada Kulaszka.

W którymś momencie przesłuchania Kulaszka zaczęła mówić do Tańskiego po angielsku. Gdy zapytał: dlaczego, usłyszał: pożyczał pan ode mnie te taśmy, to może już się czegoś pan w końcu nauczył.

Niepewna politycznie

Pani Alicja nie weszła w konspiracyjną "Solidarność". Odstraszył ją brak przestrzegania elementarnych zasad konspiracji w pierwszych dniach stanu wojennego.

- To było tak, jak z moją mamą, która w Słupsku w 1945 roku rozrzucała ulotki razem z koleżanką. Gdy koleżanka zaczęła się tym chwalić na lewo i prawo, mama zrezygnowała. Takich spraw nie traktuje się jak przygody, czy zabawy - mówi.

Władza PRL nie za bardzo jednak wiedziała, co ma z robić z Kulaszką. Była przecież niepewna politycznie. W ogólniaku podczas karnawału "Solidarności" mówiła uczniom o sprawach, o których w szkole mówić nie wolno było.

Wykwalifikowanego nauczyciela języka angielskiego skierowano więc do... świetlicy w szkole podstawowej. Tam spędziła kilka miesięcy. Na wiosnę wróciła do ogólniaka.

Maj 1982 roku był wyjątkowo piękny. Ciepły. Słoneczny. Pachnący kwitnącymi kasztanami.

- W czasie lekcji angielskiego dostałam wezwanie z sekretariatu. Zeszłam na dół. Tam czekało dwóch panów z poleceniem zabrania mnie na przesłuchanie. Weszłam do góry do klasy. Powiedziałam uczniom, że muszę opuścić szkołę, żeby zachowywali się cicho i po szkolnym dzwonku odnieśli klucze do sekretariatu - opowiada pani Alicja.

W radiowozie otrzymała decyzję o internowaniu.

Tylko gnidami potraficie rządzić

To było zaskoczenie. Kulaszka nie działała aktywnie w podziemiu "Solidarności", no chyba że zaliczyć do tego zwykłe kontakty towarzyskie. Przeszukano jej dom, a później dom mamy. "Robicie wszystko, żeby z ludzi zrobić gnidy, bo tylko gnidami potraficie rządzić" - usłyszeli funkcjonariusze od starszej kobiety.

Noc pani Alicja spędziła w areszcie. Była sama w celi z wielkimi zakratowanymi oknami i wielkimi drzwiami. Było nie najgorzej. Opiekował się nią sierżant milicji. Zwykły, normalny człowiek. Zrobił jej herbatę (mimo zakazu), dał mnóstwo kocy, żeby nie było zimno (strasznie śmierdziały), a na koniec zapytał: "Wie Pani, bo moja córka idzie w tym roku do ogólniaka, więc chciałem się zapytać, który jest lepszy."

Później nie było już tak dobrze. Wieczorem zjawił się jakiś porucznik. Zabrał koce i herbatę. Rano pani Alicja została wywieziona na wschód. Do ośrodka dla internowanych kobiet w Gołdapi, mieszczącego się zaledwie kilkaset metrów od granicy polsko - radzieckiej.

Sami mnie tam wysłaliście

To było miejsce niesamowite. Obrazujące w całej rozciągłości bezsens peerelowskiego systemu. Na potrzeby internowania został zaadaptowany piękny, nowo wyremontowany ośrodek, w środku nowe posadzki, ściany, wykafelkowane łazienki, ciepła woda. A oprócz tego - szef z SB, dwie instruktorki i kordon żołnierzy WOP wokół.

Gdy tam trafiła, kobiety wywalczyły już sobie własną wolność. Ciężko było w grudniu.
Ale płeć, niby słabsza, potrafi czasami wywalczyć wszystko, co jest możliwe. - To była "złota klatka" - mówi Kulaszka. - Miałyśmy bardzo dużo swobody wewnątrz samego budynku. Ale już z budynku nie można było wychodzić.

Ograniczone były też kontakty z rodzinami. Dolegliwością były też kipisze, czyli rewizje, no i fakt, że nie żadna z nas nie wiedziała, kiedy stamtąd wyjdzie. Ta sytuacja miała w sobie coś schizofrenicznego: zesłanie na bezterminowe wczasy. Po półtorej miesiąca pani Alicja została zwolniona z internowania. Wyglądało to jak w czarnej komedii. Jedna z instruktorek szła korytarzem. Minęła Kulaszkę. Nagle zatrzymała się i wróciła. Powiedziała: Aha. Pani jest zwolniona.

I tyle. W Słupsku nie otrzymała od razu pracy. Czekała ją komisja weryfikacyjna w kuratorium. Na jej czele stał Zenon Klemenczak. Zadał pytanie: no i co my mamy z wami zrobić po takim uniwersytecie w Gołdapi. Usłyszał odpowiedź: przecież sami mnie na ten uniwersytet wysłaliście.

Wkrótce po tym pani Alicja została skierowana do pracy w II Liceum Ogólnokształcącym. W ramach kary. Tam pracowała do końca swojej kariery zawodowej. PRL jej odpuścił. Czasami był po prostu bezsilny. Szczególnie wobec ludzi, którzy chcieli z nim rozmawiać w języku angielskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza