Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój syn zginął w katastrofie samolotu

Redakcja
Adam Kuźma nigdy nie zapomni dnia, kiedy nagle dostał pilne wezwanie do Dęblina. Jechał z duszą na ramieniu. Na miejscu okazało się, że zaproszono go na uroczystość, podczas której Robert Kuźma został przedstawiony jako najlepszy z młodych pilotów. Tragiczną środę 23 stycznia 2008 roku, kiedy odebrał wiadomość o śmierci syna, również zapamięta na zawsze
Adam Kuźma nigdy nie zapomni dnia, kiedy nagle dostał pilne wezwanie do Dęblina. Jechał z duszą na ramieniu. Na miejscu okazało się, że zaproszono go na uroczystość, podczas której Robert Kuźma został przedstawiony jako najlepszy z młodych pilotów. Tragiczną środę 23 stycznia 2008 roku, kiedy odebrał wiadomość o śmierci syna, również zapamięta na zawsze
Porucznik Robert Kuźma leciał wraz z innymi oficerami samolotem, który rozbił się pod Mirosławcem.

Adam Kuźma nie może się otrząsnąć po tragicznej śmierci syna.

- Do końca życia nie zapomnę tego widoku - powiedział nam Zbigniew Magiera, komendant OSP w Kaliszu Pomorskim.

Ze swoimi strażakami przez kilka godzin był na miejscu katastrofy. Samolot wyglądał tak, jakby przeleciał przez maszynkę do mięsa. W promieniu 200 metrów leżały ludzkie szczątki w mundurach.

Była środa, kilka minut po godz. 19. Wojskowy samolot zbliżał się do lotniska w Mirosławcu, niewielkiej miejscowości w pobliżu poligonu drawskiego na Pomorzu. Na pokładzie czterosobowa doświadczona załoga z 13. Eskadry Lotnictwa Transportowego w Krakowie i 16 wysokich rangą oficerów, dowódców Sił Powietrznych RP. Samolot leciał z Warszawy, z międzylądowaniami w Powidzu i w Krzesinach. Odwoził do macierzystych jednostek uczestników konferencji pod nazwą "Bezpieczeństwo lotów". Kotroler lotów w Mirosławcu przez cały czas utrzymywał kontakt z załogą.

Nic nie zwiastowało nadchodzącej tragedii. Dokładnie o godz. 19.07 obsługa lotniska zobaczyła, jak podchodzący do lądowania samolot nagle obniżył lot. Zahaczył o korony drzew i rozbił się w odległości 800 metrów od lotniska. Słychać było potężny huk, a po chwili nad lasem pojawiła się ognista łuna.

Świdwin

Świdwin

Cały Świdwin wstrząśnięty jest katastrofą lotniczą w Mirosławcu. Aż 15 z oficerów służyło w 1 Brygadzie Lotnictwa Taktycznego, która swą siedzibę ma w Świdwinie. W katastrofie zginął m.in. jej dowódca, gen. bryg. pil. Andrzej Andrzejewski i dowódcy stacjonującej tu bazy i eskadry. Świdwin został bez dowódców.

W szkołach lekcje rozpoczęły się krótkim apelem. Najtrudniejsze zadanie miała dyrektor Szkoły Podstawowej nr 3 w Świdwinie Anna Masłowska. To tu na osiedlu wojskowym uczą się dzieci żołnierzy miejscowej jednostki.

- Trudno mi było mówić o tej strasznej tragedii, ale nie mogłam tego ukryć, przemilczeć. Musiałam spotkać się z nauczycielami, z dziećmi - mówiła nam w czwartek dyrektorka "trójki". - Dzieci uwielbiały generała Andrzejewskiego. Uczą się u nas dzieci zmarłych oficerów - dodaje dyrektorka nie mogąc powstrzymać łez. - Dziś ich z nami nie ma. Nie przyszły do szkoły, to zrozumiałe. Ale przyjdą i zrobimy wszystko, by ten powrót im ułatwić.

Przeraźliwy widok

Kilka kilometrów dalej, na osiedlu wojskowym, na którym mieszkają rodziny pilotów, nikt nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, co się stało.

- Jadłam kolację, gdy zaniepokoił mnie dochodzący odgłos syren. Wyjrzałam przez okno i przeraziłam się. W stronę lotniska na sygnale jechały karetki i straże pożarne - wspomina Małgorzata Pintowska z Mirosławca - Wybiegłam na dwór. Stało tam już sporo osób. Ktoś wskazał ręką łunę nad lasem. Zrozumiałam, że musiało się stać coś strasznego.

- Na czwartek byłam umówiona na rozmowę z dowódcą jednostki w sprawie pracy. Boże, to straszne. To był taki dobry człowiek - kobieta, którą spotkaliśmy na osiedlu nie kryła łez.

Płk Jerzy Piłat, dowódca 12. Bazy Lotniczej w Mirosławcu zginął, podobnie jak pozostałe osoby znajdujące się na pokładzie tego samolotu. Było wśród nich pięciu żołnierzy z Mirosławca, kilkunastu ze Świdwina.

- Po katastrofie samolot wyglądał tak, jakby przeleciał przez maszynkę do mięsa. W promieniu 200 metrów leżały ludzkie szczątki: obcięte ręce, nogi, głowy... Do końca życia nie zapomnę tego widoku -powiedział nam Zbigniew Magiera, komendant OSP w Kaliszu Pomorskim, który ze swoimi strażakami najszybciej dotarł na miejsce katastrofy.

- Byliśmy tam od godz. 20.30 do 3.45 następnego dnia. Gdy przyjechaliśmy, wojskowa straż pożarna i strażacy z OSP w Mirosławcu dogaszali już płonącą maszynę. Samolot złamał się w kilku miejscach. Najmniej zniszczona była kabina pilotów. Jeden z lekarzy wszedł do środka, ale nikt z załogi nie dawał oznak życia.
Zaraz po wypadku żołnierze ogrodzili teren taśmami w promieniu 1,5 km. Strażacy oświetlali okolicę. 200 żandarmów przeszukiwało cały teren wokół rozbitej maszyny. Oznaczali miejsca, w których odnaleźli ciała lub ich fragmenty.

Życzyłem im powodzenia

Życzyłem im powodzenia

- Nic nie wskazywało, że może dojść do katastrofy. Gdyby tak było, lot zostałby przerwany - powiedział w wywiadzie dla TVN 24 gen. Włodzimierz Usarek.

Generał wysiadł z samolotu w Poznaniu, 20 minut przed katastrofą.

- Po lądowaniu w Poznaniu warunki były idealne. Załoga była świetnie przygotowana i wypoczęta. Podziękowałem pilotom za doskonały lot. Życzyłem im powodzenia.

Zdaniem generała na wyjaśnienie przyczyn katastrofy trzeba będzie poczekać.

- Jeśli byśmy byli w stanie określić przyczyny i mogłoby to pomóc w zatrzymaniu biegu rzeczy, siedzielibyśmy tak długo, aż byśmy to w 150 procentach odtworzyli. Teraz to bez znaczenia. Na pewno wyjaśnimy wszystkie okoliczności wypadku, ale dajmy szanse bezstronnej komisji - uważa generał.

Błąd pilota, awaria, pogoda?

W nocy na miejsce tragedii przyjechał prokurator wojskowy z Koszalina, a także specjalna komisja, która bada przyczyny katastrofy. Nad ranem wylądował samolot z premierem Tuskiem. Na miejscu premier obiecał pomoc rodzinom zmarłych.

Od rana trwały gorączkowe poszukiwania rejestratora lotów, tzw. czarnej skrzynki. Odczytanie znajdujących się w niej zapisów, mogłoby wiele wyjaśnić. Jedni eksperci są zdania, że jedną z przyczyn katastrofy mogła być zła pogoda. Ale w środę wieczorem w Mirosławcu nie było ani bardzo silnego wiatru, ani ulewnych opadów.

Inni eksperci zwracają uwagę, że niedawno kupione od Hiszpanów maszyny CASA 295-M były przez naszą armię nadmiernie eksploatowane. Na pewno była to pierwsza katastrofa tego typu samolotu na świecie. 295-M to samoloty nowoczesne, cieszące się do tej pory dobrą opinią wśród załóg. Nasza armia używała ich przede wszystkim do zabezpieczenia misji w Iraku i Afganistanie. Wojsko miało 10 takich maszyn. Dwie kolejne zostały zamówione.

Dowódca Sił Powietrznych wstrzymał wszystkie loty CASA aż do czasu wyjaśnienia przyczyn katastrofy.

nowiny24.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza