Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Francuski łącznik, który mieszkał w Słupsku

Redakcja
Bronisław "Sokół” Klimczak - człowiek, który był rezydentem wywiadu francuskiego w Słupsku w latach 1947-1949.
Bronisław "Sokół” Klimczak - człowiek, który był rezydentem wywiadu francuskiego w Słupsku w latach 1947-1949.
Miesiące poszukiwań przyniosły nam rozwiązanie sprawy Andre Robineau, afery szpiegowskiej z lat 50. XX wieku.

Za tydzień

Za tydzień

Dramatyczne losy Genowefy Wiśniewskiej i Bronisława Klimczaka w stalinowskich więzieniach. Chcieli wziąć ślub. Ale nie dostali zgody. Klimczaka skazano na śmierć.

Dotarliśmy do bezpośredniego świadka tych wydarzeń.

Pierwszy raz spotkali się na dworcu w Bydgoszczy. Był rok 1945. Ona - piękna kobieta. On - przystojny mężczyzna.

- Patrzyłam nerwowo na zegarek - opowiada Genowefa Zielińska. - Podszedł do mnie i powiedział: Niech Pani uważa, bo tu jest pełno zegarmistrzów.

W pierwszej chwili nie wiedziała o co chodzi. Matka wyjaśniła jej - zegarmistrzowie to po prostu złodzieje. Drugie spotkanie - jak w romantycznej powieści - miało miejsce w Słupsku. Zielińska stała z matką na dzisiejszej ulicy Wojska Polskiego, gdy pojawił się ten sam mężczyzna. Podszedł do nich, zapytał: Przepraszam, czy my się przypadkiem nie znamy.

Zareagowała jak każda kobieta, która czuje, że jest obiektem zainteresowania. Mężczyzna zapytał jej matki: Czy mogę zaprosić pani córkę na ciastka do "Warszawianki".

- Ależ tak, oczywiście - usłyszał w odpowiedzi. "Warszawianka" była najsłynniejszą ciastkarnią w Słupsku. Mieściła się tam, gdzie dziś jest "Karczma Słupska". Prowadził ją Julian Żółtowski, znany w całym mieście społecznik, mistrz cukiernictwa. Zapraszającym Genowefę był Bronisław "Sokół" Klimczak, oficer przedwojennego kontrwywiadu, żołnierz Armii Krajowej, znajomy Żółtowskiego z czasów okupacji. Tam rozmawiali po raz pierwszy. Zakochali się w sobie.

Ratować Polskę

Zielińska urodziła się w 1919 roku w Pasku Nowym w powiecie radzymińskim, ale wkrótce potem rodzice zabrali ją ze sobą na fali emigracji do Francji. Do Polski wróciła dopiero w 1938 roku. Jej ojciec zmarł na obczyźnie w wyniku ciężkiego wypadku.

Okupację przeżyła w Warszawie, przeszła gehennę Powstania Warszawskiego. W 1945 roku trafiła do Słupska.

Zamieszkały na dzisiejszej ulicy Prusa. Klimczak - na Pankowa (dzisiejszej Paderewskiego). Był przyjacielem domu.

Któregoś dnia zaproponował, by pani Genowefa została zameldowana u niego. Chodziło o to, by nikt nie został dokwaterowany do jego mieszkania. Zgodziła się. I tak zostali parą.

Życie biegło w Słupsku powojennym trybem. Gdzieś pod koniec 1946 roku pani Genowefa trafiła na zbiegowisko w sklepie przy miejskim ratuszu. W środku był Francuz, który usiłował się dogadać ze sprzedawczynią. Pomogła Genowefa, która znała ten język doskonale.

Poznany mężczyzna nazywał się Gaston Druet. Był francuskim jeńcem, który trafił do Słupska w czasie wojny. Po jej zakończeniu został w Polsce. Mieszkał z Niemką - Vildebrandt Valeską. Druet był mistrzem w naprawianiu lampowych odbiorników radiowych. Pół Słupska chodziło do niego naprawiać te radia.

- Zaprzyjaźniliśmy się. Zaczęliśmy u siebie bywać na obiadach - mówi pani Genowefa.

Podczas obiadów mówiło się o różnych rzeczach. Również o tym, że nie wszyscy Polacy akceptują komunistów. I wtedy padła propozycja ze strony Drueta, by Bronisław zaczął pracować dla francuskiego wywiadu.

Zgodził się. - Chcieliśmy coś robić, by ratować Polskę - mówi nam dzisiaj pani Zielińska. - Zresztą czasy były takie, że wielu siedziało wtedy jak na szpilkach i czekało na III wojnę światową

Groźna siatka szpiegowska

Oficjalnie współpracę zawiązano później, gdy do Słupska przyjechał Rene Bardet, wicekonsul francuski z Gdańska, znajomy Drueta. Był już 1948 rok.

Bardet przyjeżdżał do Słupska kilkakrotnie. Samochód zostawiał w jednej z bocznych uliczek na peryferiach miasta. Później na piechotę szedł do mieszkania Drueta. Do Słupska przyjeżdżał też Andre Robineau, pracownik Instytutu Francuskiego, również związany z wywiadem.

Klimczak często wyjeżdżał ze Słupska. Od czasu do czasu do jego mieszkania na ulicy Pankowa przychodzili jacyś ludzie. Zostawiali dokumenty. Pani Zielińska tłumaczyła je z polskiego na francuski i odwrotnie.

Był 19 listopada 1949 roku. Godzina 6 rano - pukanie. "Kto tam?". - My od Bronisława - brzmiała odpowiedź. Gdy otworzyła - za drzwiami ujrzała twarze trzech mężczyzn ubranych w skórzane płaszcze, wysokie oficerki, bryczesy i kapelusze. "Urząd Bezpieczeństwa!"

Rewizja trwała cały dzień, łącznie ze zrywaniem tapet ze ścian. Zielińska nie usłyszała żadnych zarzutów. O przyczynie aresztowania pani Genowefa dowiedziała się dopiero następnego dnia. Ci z UB, którzy pilnowali ją przez noc kazali jej włączyć radio. W radiu usłyszała. "Wczoraj w Polsce została zlikwidowana groźna siatka szpiegowska Andre Robineau".

Kazali jej się ubrać i wyjść. Zawieźli do siedziby Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ulicy Kilińskiego. Została wprowadzona do jednego z pokojów. W środku młody mężczyzna. Był niezwykle uprzejmy. Zamknął drzwi od środka. "Była kiedyś pani bita?". - A co to Pana obchodzi?! - krzyknęła.

Następnego dnia zawieziono ją do szczecińskich kazamatów bezpieki.

Niech się pani przygotuje na najgorsze

Tego samego dnia co Zielińską, aresztowano w Słupsku Gastona Drueta (ps. "Radio"), Stanisława Kosowicza, Antoniego Duchnowskiego, Rocha Wojtasa, Franciczka Jachuna, Vildebrandt Valeską.

Wszyscy byli członkami francuskiej siatki wywiadowczej, której zadaniem było zbieranie informacji o bazach radzieckich, ruchach wojsk, nastrojach ludności, składzie urzędów bezpieczeństwa publicznego, aparatu politycznego itp.

Rezydentem wywiadu, który informacje zbierał i wiózł do Szczecina był Bronisław "Sokół" Klimczak, ps. "Venaigure". Aresztowano go w Szczecinie 26 listopada 1949 roku.

Oprócz tego, w Słupsku aresztowano wszystkich, którzy mieli jakikolwiek związek z powyższymi osobami - m.in. Juliana Żółtowskiego, Henryka Kamińskiego (kupiec), brata Duchnowskiego i wielu innych.

Wszyscy podobnie jak Zielińska trafili do Szczecina na śledztwo UB. Pani Genowefa przed wyjazdem usłyszała od wspomnianego już oficera z bezpieki:

- Niech pani zachowuje się spokojnie. Ja nic pani nie zrobię. Tylko niech się pani przygotuje na najgorsze. Na bicie też - uśmiechnął się i kupił jej ciastka. Na drogę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza