Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcemy wiedzieć, jak nasi ojcowie zginęli

archiwum
Bracia Pasławscy (z lewej Paweł, w głębi Jarek) 22 kwietnia 1988 roku zostali osieroceni przez oboje rodziców.
Bracia Pasławscy (z lewej Paweł, w głębi Jarek) 22 kwietnia 1988 roku zostali osieroceni przez oboje rodziców. archiwum
Dwadzieścia lat temu zatonął Athenian Venture. - Ciągle szukamy odpowiedzi na pytanie, co się stało - mówią dzieci ofiar.

Był 22 kwietnia 1988 roku. Na Atlantyku, 800 mil na południowy wschód od Nowej Szkocji, panował silny sztorm. Zbiornikowiec Athenian Venture z ładunkiem benzyny płynął z Amsterdamu do Nowego Jorku. Przełamał się na pół. Wybuchł pożar. Część dziobowa zatonęła, a część rufowa przez kilka tygodni dryfowała po oceanie. Nikt nie ocalał z 24-osobowej załogi, śmierć poniosło też pięć żon towarzyszących marynarzom w rejsie.

Pytania nie dają spokoju

Na tym statku zginęli też rodzice Sebastiana Szulkowskiego, Jadwiga i Czesław. Tata był motorzystą, mama płynęła jako pasażerka. Kiedy wydarzyła się tragedia, Sebastian miał dziewięć lat, jego młodszy brat Radek zaledwie sześć, a starszy Sławomir - szesnaście.

To Sebastian na stronie internetowej fundacji Ostatni Rejs zamieścił niedawno apel do rodzin, szczególnie do dzieci, które straciły ojca lub oboje rodziców w katastrofie Athenian Venture.

- Zgłosiło się kilka osób - mówi. - Czujemy niedosyt informacji o tym, co wydarzyło się dwadzieścia lat temu.

Fakty

Fakty

Athenian Venture (31 tys. ton nośności, 170 m długości) był jednym z trzech zbiornikowców zbudowanych w latach 1974 -75 w szwedzkiej stoczni Oskarshamns Varv. Nazywał się Karkonosze. Statki zamówiła Polska Żegluga Morska, która w tamtych latach oprócz masowców miała także flotę zbiornikowców. Dziewięć lat później Karkonosze zostały sprzedane greckiej spółce Athenian Tankers (miała oddział w Warszawie). Zmieniła nazwę zbiornikowca na Athenian Venture i zarejestrowała pod banderą cypryjską. Jako załogę zatrudniała Polaków.

Tata ciągle jest w rejsie

Także Marzenie Kryszkiewicz, z domu Mazurowskiej, w 1988 roku zawalił się świat. Miała 20 lat i ciągle pamięta tamtą kwietniową sobotę. Pora Teleexpresu, na ekranie kula ognia i informacja, że na Atlantyku był wybuch na tankowcu Athenian Venture, statek płonie, załoga zginęła

Wśród załogi był ojciec Marzeny, Henryk Mazurowski, mechanik. Marzena do dziś nie może się pogodzić z jego śmiercią. Dla niej jest on ciągle w długim rejsie.

- Niewiele brakowało, a nie miałabym też mamy - mówi cicho. - Zresztą sama ją namawiałam, żeby popłynęła, zrobiła tacie przyjemność, zobaczyła Nowy Jork. Zgodziła się, zaczęła przygotowania, ale nie dostała na czas paszportu.

- Tata zapowiadał, że to jego ostatni rejs - dodaje Marzena. - Wcześniej przez wiele lat pracował na statkach PŻM. Był zmęczony pływaniem i tym statkiem, który nie był w najlepszym stanie. Chciał pracować na lądzie. Cieszyłam się, że będzie w domu.

Odeszli tak nagle, oboje

Troje braci Pasławskich straciło oboje rodziców. Najstarszy Jarek miał wtedy 22 lata i był studentem, 19-letni Krzysztof kończył technikum, a najmłodszy Paweł miał 8 lat.

- Długo do mnie nie docierało, co się stało - wspomina Paweł. - Byłem najmłodszy i oszczędzano mnie. Dziwiłem się, że to nie czas świąt ani innych uroczystości, a w domu jest tylu krewnych. W końcu mi powiedzieli i bardzo to przeżyłem. A potem było coraz gorzej. Narastał we mnie bunt. Przez kilka lat sprawiałem problemy wychowawcze. Wreszcie przyszło opamiętanie, że tak nie można żyć. Pomogła mi w tym fascynacja kulturą Wschodu: uprawiam karate, alkido, pracuję, studiuję.

Jarek musiał błyskawicznie dorosnąć. Z dnia na dzień z beztroskiego studenta stał się głową rodziny.

- Najgorszy był moment, gdy uświadomiłem sobie, że straciliśmy nie tylko tatę, ale i mamę - opowiada nie kryjąc wzruszenia. - Tata, Włodzimierz, był marynarzem, przyzwyczailiśmy się do jego ciągłej nieobecności. A mama, Maria, pojechała odwiedzić go, gdy statek był w Amsterdamie. I tam podjęła decyzję, że płynie z tatą do Nowego Jorku.

Marzena Kryszkiewicz straciła podczas katastrofy Athenian Venture ojca Henryka.
(fot. archiwum)

Żenujące stawki "za ludzi"

Na Athenian Venture załoga zamustrowała za pośrednictwem Polservice. Współpracy z Athenian Tankers odmówiła Agencja Morska w Szczecinie ze względu na niskie płace i stawki ubezpieczeniowe, jakie marynarzom oferowała grecka spółka.

Grecy ubezpieczyli 13-letni zbiornikowiec na 8 mln dolarów. Życie członków załogi wyceniono skromnie. W razie śmierci marynarza rodzina mogła liczyć na odszkodowanie w wysokości pięciokrotnej podstawowej miesięcznej pensji, a ona wynosiła około 400-500 dolarów. Oficerom przysługiwało odszkodowanie w wysokości 10-krotnej wartości pensji. Były to stawki żenująco niskie w porównaniu z tymi, jakie obowiązywały u innych armatorów i jakich domagał się ITF, czyli Międzynarodowa Federacja Transportowców (40 tys. dolarów za śmierć i po 10 tys. dolarów na każde dziecko do 21. roku życia).

Na Athenian Venture nie były ubezpieczone żony marynarzy. Armator stwierdził, że odszkodowanie za ich śmierć nie przysługuje, bo nie miały biletów i płynęły na własne ryzyko.

Pływający złom

Grecki zbiornikowiec nie miał najlepszej opinii. Potrzebował solidnego remontu. Tymczasem wymieniono tylko niektóre rurociągi, wzmocniono niektóre zbiorniki. Wiele prac wykonywała sama załoga.

Statek miał pojedynczy, osłabiony kadłub, który pękał i ciągle był spawany. Niewykluczone, że nie wytrzymał kolejnego uderzenia sztormowej fali i pękł na dobre.

Liczono, że oględziny dryfującej rufy dadzą odpowiedź na wiele pytań. Na początku czerwca 1988 roku weszli na nią hiszpańscy rybacy. Odkryli siedem ciał. Dziennik okrętowy i osobiste rzeczy przekazali władzom hiszpańskim. Dwa hiszpańskie trawlery wzięły rufę na hol. Na spotkanie konwoju wypłynął hiszpański holownik. Eksperci z Polski i Cypru szykowali się na wyjazd do Hiszpanii, gdy 17 czerwca nadeszła wiadomość, że rufa niespodziewanie pękła i poszła na dno. Stało się to 200 mil od wybrzeży Azorów, po 1000 milach holowania wraka przez trawlery. Od razu pojawiła się informacja, że rufa została celowo zatopiona.

Gehenna rodzin

Śledziłam od początku losy rodzin ofiar katastrofy Athenian Venture i oburzające praktyki armatora, który zmienił nazwę na Intestra. Po tragedii wszyscy, włącznie z najwyższymi władzami polskimi, obiecywali pomoc. Były to deklaracje bez pokrycia.

Osamotnione rodziny przeszły przez koszmar upokorzeń. Nie mogły się doprosić o wypłatę zaległych wynagrodzeń. Przez wiele miesięcy nie dostały nawet tej jałmużny zwanej szumnie odszkodowaniem. Warunkiem otrzymania pieniędzy było podpisanie oświadczenia, że rodzina nie będzie w przyszłości występować przeciwko armatorowi. Nie chcieli tego podpisać, w czym utwierdzali ich prawnicy, także zza oceanu. Do Polski na spotkania z rodzinami kilkakrotnie przyjeżdżał z USA mecenas Richard J. Dodson. Niestety, nic nie wyszło z tej pomocy prawnej.

Kilka rodzin, zmuszonych trudną sytuacją materialną, podpisało wymuszone oświadczenia. Wystraszyły ich też pogróżki armatora. Pozostałym kontraktowe odszkodowania przelano na konta dopiero rok po katastrofie, tuż przed przyjazdem do Szczecina przedstawicieli armatora. Przyjechali z kondolencjami i informacją, że przyczyny katastrofy Athenian Venture badają trzy międzynarodowe komisje. Jakie były wyniki tych badań, rodziny nigdy się nie dowiedziały.

- Może dziś, po dwudziestu latach, tego się dowiemy - mówi z nadzieją w głosie Sebastian Szulkowski.

Krystyna Pohl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza