Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nazywać się będziesz Maria Lwowna

Krzysztof Tomasik
Adela Ziętara
Adela Ziętara Krzysztof Tomasik
Adela Ziętara ze Słupska miała siedem lat, gdy wywieziono ją z rodziną do Związku Radzieckiego. Przeżyła tam dramatyczne chwile.

Do dziś nie może o nich zapomnieć. Wracają jak koszmar i nie chcą odejść.

Pani Adela urodziła się w Eleonorówce w powiecie skałeckim, leżącym w II Rzeczypospolitej w pobliżu Lwowa. W 1940 roku została zabrana przez Rosjan wraz ze stryjem, babcią i ojcem - Stanisławem.

- Mieliśmy jechać do Krakowa - opowiada. Ale zamiast do Krakowa pojechali do Archangielska.

Przedsionek piekła

Już sam transport przez zamarzniętą Rosję wyglądał jak przedsionek do piekła. Wszyscy Polacy jechali w bydlęcych wagonach, praktycznie bez jedzenia. - Zdarzało się, że z głodu musiałam jeść śnieg. Było niesamowicie zimno - opowiada pani Adela.

Po dotarciu na miejsce siedmioletnia dziewczynka została siłą odebrana od swoich bliskich. Trafiła do sowieckiego domu dziecka. Tam dostała nowe imię i nazwisko - Maria Lwowna. Nie wytrzymała niezwykle drastycznej dyscypliny i wkrótce uciekła, do babci, która mieszkała w pobliżu. Nie na długo. Odnaleziono ją odstawiona z powrotem. - Nie było jedzenia, wszyscy byli głodni. Opiekunowie zmuszali dzieci, by te łapały wróble i odnosiły je do kuchni, gdzie przygotowywano z nich jedzenie - opowiada pani Adela.

Nie wytrzymała. Uciekła po raz drugi, ale znowu została złapana. Tym razem przewieziono ją karnie do miejscowości Paszporówa, 200 kilometrów do Archangielska - miejsca prawdziwego koszmaru, w którym mieszkała półtora roku.

Nieludzkie kary dla dzieci

W sowieckich domach dziecka nie można było mówić po polsku, ani modlić się. W Paszporówie panował głód. Dzieci były bite, popychane, często uderzane głową o ścianę (jedna z kar). - Raz ze strachu podczas lekcji nie wytrzymałam i się zmoczyłam - mówi kobieta.

- Za karę kazano mi przez kilka godzin stać na mrozie w mokrym ubraniu. Jak twierdzi pani Adela, gdy wychowawcy chcieli dać dzieciom nauczkę zabierano też buty, czasami ciuchy. - Do naszych obowiązków należało zbieranie jagód i grzybów. Rydze miały być zasolone i wysyłane na front dla żołnierzy - opowiada staruszka.

W tym czasie zdarzył się cud. Podczas zbierania leśnego runa na grupę dzieci natknęli się Polacy, którzy podążali w rejon formowania się Armii Polskiej generała Andersa w ZSRR. - Zabrali nas ze sobą. Płynęliśmy tratwą. Zatrzymywaliśmy się jedynie nocą, w małych wioseczkach. Tam dostawaliśmy od mieszkańców wrzątek, czasami z kostką cukru. Na kolację jedliśmy ziemniaki w mundurkach. W ciągu dnia nie jedliśmy nic, ale czuliśmy się bezpiecznie - wspomina kobieta. Dotarli do jakiejś miejscowości w środku ZSRR. Tam dowiedzieli się jednak, że polska armia wyszła już z ZSRR.

Cud w nieszczęściu

Tu zdarzył się kolejny cud. Pani Adela odnalazła swoich bliskich - babcię i ojca. - Tato już nie mówił i nie słyszał, bo przeszedł zapalenie opon mózgowych - opowiada kobieta.

Odnaleziona rodzina ruszyła w podróż do Kirgistanu bydlęcymi wagonami. Wolności nie dane było jej ujrzeć. Po drodze umarła babcia pani Adeli. Przypadkowo przygnieciona belkami znajdującymi się w wagonie. Jej ciało zostało po prostu wyrzucone w trakcie jazdy. Dotarli do Uzbekistanu. W Taszkiencie powiedziano im, że tam bardzo ciężko znaleźć jedzenie i pracę. Trafili do Namaganu. - Z czasem miałam więcej leku, szczególnie związanego z tatą. On był analfabetą, głuchoniemym - opowiada pani Adela.

Po kolejnej łapance na bezdomne dzieci, Adela znów trafia do domu dziecka. Była ciągle głodna. Razem z innymi zbierała żółwie i ich jaja. Tym się żywili. Wkrótce uciekła po raz kolejny. Do swojego ojca.

Ojciec urządził legowisko

Zamieszkali wspólnie pod mostem. Ojciec urządził legowisko. Chodził żebrać. Jakoś udawało im się wspólnie żyć.

Wkrótce jednak znów trafia do innego sierocińca. Tym razem prowadzonego przez Polaków. Namówił ją do tego Żyd. - Powiedział, ze idziemy do schroniska. Myślałam, że chodzi o pierwszą komunię - wspomina kobieta.

W środku było inaczej. Wychowawcy bali się Sowietów, ale dzieci były traktowane dużo lepiej niż w poprzednich domach dziecka. Pracowały na polach ryżowych, w kołchozach. Ciągle zbierali żółwie i ich jaja. Były niezwykle pożywne. I w końcu udało się jej po raz kolejny odnaleźć tatę. Wyczerpująca kilkuletnia wędrówka spowodowała, że Adela opadła z sił. Na przełomie 1943-44 zachorowała na malarię, była leczona chininą. Chorowała również na tyfus, dyzenterię, podejrzewano u niej zapalenie opon mózgowych.

Dopiero na przełomie 1945-46 roku rozpoczął się powrót do Polski. Razem z ojcem jechali w wagonach towarowych.

- Na jednej ze stacji ojciec wysiadł z pociągu. Ten ruszył. Zaczęłam krzyczeć, wyć, nie mogłam się opanować. Szczęście, że opiekunce udało się zatrzymać pociąg. Ojciec zdążył dobiec. Strasznie przeżyłam to wydarzenie - mówi pani Adela.

Zdjęcie Adeli Ziętary z Domu Dziecka w Namaganie (Uzbekistan). Lata 40 ubiegłego wieku.
(fot. Krzysztof Tomasik )

W 1946 roku pociąg dojechał do Gostynina. Tam przeszła dwutygodniową kwarantannę. Później skład ruszył do Gdańska. Nikt nie chciał wierzyć, że w środku są polskie dzieci. Dopiero, gdy sytuacją zainteresowali się przedstawiciele szwedzkiego Czerwonego Krzyża i chcieli zabrać dzieci, Warszawa się obudziła. Wszyscy trafili do domu dziecka w Gdańsku.

Wędrówka pani Adeli się zakończyła. Miała wówczas 13 lat.

Do Słupska przyjechała w 1955 roku z mężem Taduszem. Tu już została.

Dzieci rzucone w piekło

Tylko w okresie wielkiego terroru, w latach 1935-41 liczba dzieci przebywających w sierocińcach w Rosji, na Białorusi i Ukrainie wzrosła z 329 tys. do około 610 tys. (dane nie uwzględniają dzieci przeznaczonych przez sierocińce do pracy w kołchozach i fabrykach). Większość domów dziecka miała charakter zakładów poprawcze dla bezdomnej młodzieży. W domach tych panowały tak okropne warunki, że władze ZSRR nieustająco otrzymywały listy od urzędników, którzy zwracali uwagę m.in. na: brud, zimno, głód i okrucieństwo wychowawców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza