Jaś Fasola jako James Bond? Mogłoby się wydawać, że zderzenie tych dwóch filmowych postaci to automatyczne szaleństwo śmiechu. Obaj stali się symbolami współczesnej Anglii i na stałe przykleili się do aktorów, którzy odgrywają te role (Rowen Atkinson jako Fasola i piątka aktorów w roli agenta 007). Fasola satyrycznie przerysowuje mniemanie Brytyjczyków o sobie samych. Bond co kilka lat pokazuje ich takimi, jakimi chcieliby być. Pomysł, aby w styl tego drugiego ubrać egoistycznego idiotę niemal sam się narzucał. Jednak by to połączenie spełniło swój podstawowy cel - czyli żeby było śmiesznie jak diabli - musiał zostać spełniony jeden podstawowy warunek: Atkinson powinien być dokładnie taki jaki Fasola, a świat w którym się znalazł identyczny jak rzeczywistość z filmów o Bondzie. Innymi słowy skończony kretyn wśród poważnych szpiegów i niebezpiecznych misji. Kompletnie to się nie udało.
Fabuła "Johnna Englisha" jest lekka i służąca jedynie jako pretekst do prezentacji kolejnych gagów. Johnny English (Rowan Atkinson) to szeregowy pracownik angielskiego wywiadu. Zza biurka obserwuje prawdziwych agentów i marzy, że któregoś dnia stanie się jednym z nich. W końcu jego marzenie się spełnia i dostaje poważne zadanie do wykonania. Ma rozpracować francuskiego miliardera dążącego do zagarnięcia brytyjskiej korony. Pomaga mu w tym piękna i tajemnicza kobieta...
Niestety, pomimo że składniki z jakich powstaje świetna komedia są tu najwyższej próby - "Johnny English" zawodzi na całej linii. Główny zarzut: Atkinson zamiast parodiować superszpiega naśladuje go. Udaje Bonda zapominając, że najśmieszniejsze w tej sytuacji są kontrasty tak różnych postaci jak agent 007 i Fasola. Stąd fabuła w zbyt małym stopniu przypomina "Bondy", a English jest niewystarczająco absurdalny. Aż się prosiło, aby zastosować tu pomysł, który tak świetnie sprawdził się w znanym cyklu "Naga broń". W nim przez cały film główny bohater ze śmiertelnie poważną miną przyjmuje wszystko, co się dookoła niego dzieje - każdą bzdurę i każdy absurd (zapewniam, można umrzeć ze śmiechu). Tymczasem w "Johnnym..." Atkinson za bardzo dopasowuje się do akcji filmu tracąc wszelkie cechy śmieszności. Szkoda.
Żal jest tym większy, że świetne hasło reklamujące film mogło obiecywać naprawdę dużo - "Nie wie co to strach. Nie wie co to ryzyko. Nie wie nic". Skończyło się na obietnicach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?