MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nic śmiesznego

Piotr Polechoński
Recenzja filmu "Johnny English"

Jaś Fasola jako James Bond? Mogłoby się wydawać, że zderzenie tych dwóch filmowych postaci to automatyczne szaleństwo śmiechu. Obaj stali się symbolami współczesnej Anglii i na stałe przykleili się do aktorów, którzy odgrywają te role (Rowen Atkinson jako Fasola i piątka aktorów w roli agenta 007). Fasola satyrycznie przerysowuje mniemanie Brytyjczyków o sobie samych. Bond co kilka lat pokazuje ich takimi, jakimi chcieliby być. Pomysł, aby w styl tego drugiego ubrać egoistycznego idiotę niemal sam się narzucał. Jednak by to połączenie spełniło swój podstawowy cel - czyli żeby było śmiesznie jak diabli - musiał zostać spełniony jeden podstawowy warunek: Atkinson powinien być dokładnie taki jaki Fasola, a świat w którym się znalazł identyczny jak rzeczywistość z filmów o Bondzie. Innymi słowy skończony kretyn wśród poważnych szpiegów i niebezpiecznych misji. Kompletnie to się nie udało.
Fabuła "Johnna Englisha" jest lekka i służąca jedynie jako pretekst do prezentacji kolejnych gagów. Johnny English (Rowan Atkinson) to szeregowy pracownik angielskiego wywiadu. Zza biurka obserwuje prawdziwych agentów i marzy, że któregoś dnia stanie się jednym z nich. W końcu jego marzenie się spełnia i dostaje poważne zadanie do wykonania. Ma rozpracować francuskiego miliardera dążącego do zagarnięcia brytyjskiej korony. Pomaga mu w tym piękna i tajemnicza kobieta...
Niestety, pomimo że składniki z jakich powstaje świetna komedia są tu najwyższej próby - "Johnny English" zawodzi na całej linii. Główny zarzut: Atkinson zamiast parodiować superszpiega naśladuje go. Udaje Bonda zapominając, że najśmieszniejsze w tej sytuacji są kontrasty tak różnych postaci jak agent 007 i Fasola. Stąd fabuła w zbyt małym stopniu przypomina "Bondy", a English jest niewystarczająco absurdalny. Aż się prosiło, aby zastosować tu pomysł, który tak świetnie sprawdził się w znanym cyklu "Naga broń". W nim przez cały film główny bohater ze śmiertelnie poważną miną przyjmuje wszystko, co się dookoła niego dzieje - każdą bzdurę i każdy absurd (zapewniam, można umrzeć ze śmiechu). Tymczasem w "Johnnym..." Atkinson za bardzo dopasowuje się do akcji filmu tracąc wszelkie cechy śmieszności. Szkoda.
Żal jest tym większy, że świetne hasło reklamujące film mogło obiecywać naprawdę dużo - "Nie wie co to strach. Nie wie co to ryzyko. Nie wie nic". Skończyło się na obietnicach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza