Znów pomknie
po autostradach. Stary austin jest jak nowy
(fot. Zdjęcia: Przemysław Gryń)
W warsztacie pod Dygowem stoją trzy prawie pięćdziesięcioletnie austiny w różnej fazie remontu, choć kto inny może by powiedział: w różnej fazie rozkładu. Jeden niedawno wywleczony z rozlatującej się stodoły pod Berlinem, ledwo tknięty szlifierką. Czeka go jeszcze wycinanie starych blach i dokładanie nowych oraz cała masa innych zabiegów, ale jest najstarszy i będzie najpiękniejszy. Ręce lakierników zadbają o każdy szczegół , łącznie z chromowaniem szprych. Drugi wóz znajduje się już na etapie uzupełniania ubytków.
Trzeci.... O, ten to naprawdę cacko! Kolor, na nim kilka warstw lakieru bezbarwnego. Lśnią galwanizowane w Koszalinie śrubki, nakrętki, lusterka, ramki zegarów i kloszy. Silnik odpala i pięknie gulgocze. Działają światła, kierunkowskazy i wskaźniki. Po założeniu brezentowego dachu nie widać nawet braku siedzeń i tapicerki, ale to zostanie dołożone już w Niemczech. W czerwcu można będzie wsiadać i jechać, rozpędzając się do prawie dwustu na godzinę. U nas obowiązują ograniczenia prędkości.
Już pół wieku temu austiny healey miały niektóre blachy aluminiowe, czyli praktycznie niezniszczalne. Niemiec, u którego ostatnio remontowane auta stały, miał rodziców rozmiłowanych w tej marce, dlatego zgromadzili aż trzy. Jeden został dostosowany do regulaminu wyścigów: przestrzeń dla pasażera
i kierowcy wzmocniono kratownicą z rur, co trochę go oszpeciło.
Austiny z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych (a w drodze są już jaguary i alfy romeo jeszcze starsze, prawdziwe oldtimery) przejeżdżają przez granicę polsko-niemiecką na lawetach, ale podlegają innym przepisom niż współczesny złom. Artur Musiałowski, właściciel lakierni, ma już przetarte ścieżki pomiędzy Urzędem Celnym i Urzędem Skarbowym, a to dla niego połowa sukcesu. - Mnóstwo jest spraw papierkowych, ale mnie już znają, wiedzą że zajmuję się profesjonalnie renowacją aut. Mają do mnie zaufanie, nie muszę się na każdym kroku uwiarygodniać - mówi. Do kraju, z którego samochody pochodzą, ma wrócić wszystko, co z nich usunięto podczas remontów, czyli oleje, kawałki zardzewiałych blach, opony. Oczywiście, żaden celnik by tego dokładnie nie sprawdził, ale solidne warsztaty spełniają te wymogi.
Niemiecki handlarz starych samochodów nawiązał kontakt z lakiernią pod Dygowem, blisko Kołobrzegu, gdy szukał dobrych fachowców za niewielkie pieniądze.
- Mógłbym zażyczyć sobie kwoty proporcjonalnej do wartości samochodu, ale przywracanie świetności pięknym starym wozom traktuję jako hobby. Zarabiam na nich mniej niż na remontach współczesnych samochodów - mówi lakiernik. Jaguar po remoncie może być wart nawet sto tysięcy euro.
Zadziwiająco układają się "drogi" części zamiennych do Dygowa. Na ogół przyjeżdżają z Anglii, ale jeden tylny błotnik pochodzi z Australii, drugi z Hiszpanii.
- Ktoś w Hiszpanii kupił starą fabryczną prasę do wyciskania błotników. Teraz oferuje się w katalogach i wysyła je na cały świat Tak jak ja ratuję te samochody, tak ktoś ratuje matryce i inne maszyny - słyszymy od A. Musiałowskie-go.
Bardzo dużo elementów jest oryginalnych, pozostałe dokłada się także jako oryginalne, ale nowe. Podróbki? W ostateczności korzysta się również z takich elementów. Bo inaczej nie będzie samochodu.
Stare samochody ocenia się w skali od 1 do 6.
- 1 - to fabrycznie nowy, gdy właściciel więcej go konserwował niż używał.
- 2 - idealny stan, powyżej 85 procent części oryginalnych,
- 3 - silnik pracuje, ale może nie jechać, ślady rdzy, liczne dziury, mogą nie działać światła i hamulce,
- 4 - silnik nie działa , ale ma koła, brakuje wielu innych elementów,
- 5 - szkielet bez szyb, świateł,
- 6 - to trochę więcej niż garstka rdzy. Z lakierni Artura Musiałowskiego w Dygowie wychodzą auta na 2 z minusem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?