Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak striptiz na wrocławskim Rynku wygrywa z urzędnikiem

Marcin Rybak
Obowiązujące od pół roku przepisy zakazujące w centrum Wrocławia działalności o charakterze erotycznym oraz nagabywania przechodniów są martwe. Choć za ich złamanie grozi nawet areszt, przedsiębiorcy mają miejskie prawo w nosie. A straż miejska jest bezradna.

Od lipca ubiegłego roku w ścisłym centrum Wrocławia, na terenie tzw. parku kulturowego, nie wolno prowadzić „działalności usługowej o charakterze erotycznym”. Inny przepis zakazuje „działalności handlowej lub usługowej, polegającej na nagabywaniu osób przebywających na obszarze parku kulturowego, a także polegającego na powiadamianiu o towarach, usługach lub imprezach”.

Każdy, kto wieczorem przechodził przez Rynek, wie, o czym mowa. Nagabywanie to prawdziwa zmora mieszkańców i turystów od lat. Zaczęło się od pań z różowymi parasolkami. Krążyły po Rynku i namawiały, by skorzystać z jednego z erotycznych klubów. Na początku były dwa, teraz są już cztery w samym Rynku i dwa kolejne w najbliższej okolicy. Są też mężczyźni naganiacze. Niektórzy z nich to obcokrajowcy.

Nie ma na nich siły, mimo że łamanie przepisów o parku kulturowym to wykroczenie i to dość surowo karane, bo grozi za to nawet 30 dni aresztu. I dodatkowo konfiskata tego, co do łamania prawa było wykorzystywane.

Uchwałę o zakazie nagabywania i zakazie usług erotycznych zaskarżył do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego prywatny przedsiębiorca. W jego kamienicy mieści się jeden z klubów. Biznesmen określił go w skardze jako „luksusowy bar i restaurację z tańcami artystycznymi”.
Podniósł w swojej skardze m.in. kwestie konstytucyjne. Idzie o prawa i wolności, głównie prawo własności i wolności prowadzenia działalności gospodarczej.

Zdaniem skarżącego się przedsiębiorcy, rada miejska nie powinna wtrącać się do tego, co robią we własnych lokalach przedsiębiorcy. Park kulturowy jest po to, by chronić zabytki. Zakaz erotyki nie jest potrzebny.

Sąd wszystkie te argumenty odrzucił. Uznał, że uchwała jest legalna. Gmina miała prawo zakazać jakiegoś rodzaju działalności. Nikt nie złamał konstytucji. Wyrok nie jest prawomocny. Być może sprawa trafi jeszcze do Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Uchwała podjęta przez miejskich radnych wciąż obowiązuje. Ale łatwo się przekonać, że niewiele zmieniła na wrocławskim Rynku. Kluby i naganiacze nadal działają. A tupet organizatorów jest jeszcze większy.

Każdego wieczora osoby spacerujące po Rynku są nękane przez naganiaczy. Namawiają do skorzystania z oferty jednego z kilku klubów z tańcem. Ostatnio częściej mówią o tańcu artystycznym, nie erotycznym. Choć bywa i tak, że przechodnie są zapraszani wprost na „striptiz”.

„Wczorajszego wieczoru byłem ze znajomymi z Wielkiej Brytanii na Rynku i byłem zażenowany zachowaniem pań, a także panów, którzy podchodzą do ludzi, zaczepiają i zapraszają do nocnych klubów (...). Spotkało nas 8-9 pań i dwóch panów, bardzo natarczywie zaczepiając” - napisał do nas kilka dni temu Czytelnik, pan Piotr.

Właściciel klubokawiarni działającej przy wrocławskim Rynku opowiada, że pewnej nocy przyszły tam dwie elegancko ubrane kobiety. Zamówiły drinki i po pewnym czasie zaprosiły go do stolika. Nie wiedziały, że rozmawiają z właścicielem. Były pewne, że rozmawiają z gościem klubu, który odwiedziły.

- Po kilkunastu minutach zaproponowały mi przenosiny do innego miejsca. Powiedziały, że mogą mi zatańczyć. Okazało się, że pracują w jednym z klubów ze striptizem działającym w Rynku - opowiada zbulwersowany przedsiębiorca.

Kluby sprytnie manewrują, by trudniej było im zarzucić prowadzenie działalności o charakterze erotycznym. Tancerki nie rozbierają się do rosołu, lecz pozostają w bieliźnie. Tak przynajmniej opowiadają nam anonimowo pracownicy jednej z sieci klubów działającej w Rynku.

Często też naganiacze zapraszają na drinka, a nie na striptiz. Wspominają o tańcu „artystycznym”. Ich rola nie sprowadza się tylko do zaproszenia klienta - opowiadają pracownicy klubów. Mają od razu ocenić grubość jego portfela.
Starają się też dowiedzieć, czy zapraszana osoba przyjechała do miasta służbowo, czy prywatnie. Zwracają uwagę na karty płatnicze, bo jeżeli ma służbową, będzie skłonny więcej wydać.

Na tej podstawie menedżer w klubie przydziela klientowi odpowiednią tancerkę opiekunkę. Jej zadaniem jest nakłonienie klienta do postawienia jej bezalkoholowych drinków i wykupienia prywatnego tańca.

Od dłuższego czasu nie słychać, by klienci skarżyli się, że - gdy byli zamroczeni - nabito im rachunki na wiele tysięcy złotych. A takie fakty bulwersowały opinię publiczną kilka lat temu.

Co na to straż miejska? Efekty starań nie są imponujące. Od lipca ubiegłego roku do końca grudnia ukarano naganiaczy 12 mandatami. W kilku przypadkach prowadzone są postępowania, które mogą skończyć się skierowaniem do sądu wniosku o ukaranie. Były też kontrole w samych lokalach z udziałem straży miejskiej, policji, straży granicznej i inspekcji pracy. Trwają postępowania, które mogą skończyć się wnioskiem do sądu o ukaranie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jak striptiz na wrocławskim Rynku wygrywa z urzędnikiem - Gazeta Wrocławska

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza