Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szpital zapłaci za błędy przy narodzinach

Bogumiła Rzeczkowska [email protected]
- To pieniądze dla drugiego synka. Tomek ma siedem lat - mówi. - Chcę podziękować wszystkim, którzy mnie wspierali w czasie procesu, a szczególnie wujkowi Mieczysławowi Horodiukowi, który poświęcił mi serce i czas.
- To pieniądze dla drugiego synka. Tomek ma siedem lat - mówi. - Chcę podziękować wszystkim, którzy mnie wspierali w czasie procesu, a szczególnie wujkowi Mieczysławowi Horodiukowi, który poświęcił mi serce i czas. Archiwum
- Dla mnie tych pieniędzy w ogóle mogłoby nie być, ale to była sprawiedliwość Boża - mówi skrzywdzona przez szpital matka.

Ta dramatyczna historia wydarzyła się w 2007 roku. Krzywda została wynagrodzona dopiero teraz, gdy we wrześniu gdański sąd apelacyjny utrzymał w mocy wyrok słupskiego sądu okręgowego, przyznający zadośćuczynienie od słupskiego szpitala.

Pierwsze dziecko pani Agnieszki z Kończewa miało się narodzić 30 lipca 2007 roku. Po trzech dniach po terminie kobieta poszła do ginekologa w Kobylnicy. To był piątek. Lekarz dał jej skierowanie do szpitala, mówiąc, aby pojechała tam w poniedziałek, jeśli nic nie będzie się działo. Jednak w niedzielę rano ustały ruchy i mąż pani Agnieszki zawiózł ją na oddział położniczy w Ustce. Badania USG i wód wyszły dobrze. Miała czekać, aż zacznie rodzić.

- W nocy pojawiły się skurcze, ból nie do wytrzymania i krwawienie - opowiadała „Głosowi” Agnieszka Kaczkow-ska kilka lat temu. - Jednak personel to wszystko zlekceważył, śmiejąc się, że panikuję.

W tym czasie Agnieszkę Kaczkowską badało czterech lekarzy. Nawet gdy wody były już zielone, nie zrobiono jej cesarki. Dopiero po dobie, gdy KTG, którego nie wykonywano regularnie, pokazało fatalny zapis. Chłopczyk urodził się w bardzo złym stanie. Serce Wojtusia zabiło dopiero po 40 minutach reanimacji. Noworodek był pokryty zieloną mazią. Mierzył 57 cm i ważył 4580 gramów. Był dużym, zdrowym dzieckiem w łonie matki. Czas jego przyjścia na świat odmienił życie jego rodziców.

Wieczorem noworodek trafił do kliniki w Gdańsku. Rano pani Agnieszka dostała telefon, że synek nie żyje.

- Ani razu go nie widziałam. Nawet w trumience. Mąż nie chciał, żebym cierpiała. Rodzina mówiła: po co przytulać martwego? Zobaczyłam go tylko na zdjęciach, które zrobił mój brat - wspominała z płaczem.

W dniu śmierci swojego dziecka Sławomir Kaczkowski powiadomił słupską prokuraturę rejonową o zaniedbaniach szpitala. Następnego dnia wszczęto śledztwo o nieumyślne spowodowanie śmierci. Sprawę badali biegli lekarze z Poznania. Nie chcieli się odnieść do części zapisów KTG. Prokuratura powołała więc biegłych z Łodzi. Ci stwierdzili, że wskazania do przeprowadzenia cesarskiego cięcia istniały znacznie wcześniej, niż je wykonano. Ich zdaniem doszło do narażenia dziecka na utratę życia. Jednak prokuratura dwukrotnie umorzyła śledztwo z powodu przedawnienia przestępstwa po pięciu latach, choć prowadziła sprawę ponad sześć lat. Prokuratura w uzasadnieniu umorzenia nie wskazała, kto konkretnie naraził dziecko na śmierć i dlaczego. Narażenie dziecka na śmierć nie przedawniło się jednak w prawie cywilnym.

- Kiedy urodziło się dziecko pani Kaczkowskiej, przepisy nie przewidywały jeszcze zadośćuczynienia za śmierć osoby bliskiej. Powództwo oparliśmy więc na konstytucji, dobrach osobistych oraz prawach pacjenta - mówi mecenas Arkadiusz Rynkiewicz, który z Arturem Baryło prowadził sprawę pani Agnieszki. Pełnomocnik nie komentuje śledztwa, choć miał nadzieję, że prokuratura zakończy je aktem oskarżenia. - Biegli, tym razem z Białegostoku, stwierdzili ewidentną winę szpitala w zaniechaniu opieki nad pacjentką i monitorowaniu porodu, który nie był prowadzony właściwie. Natomiast roszczenia cywilne nie przedawniły się, ponieważ sąd uznał, że mamy do czynienia z przestępstwem.

W ten sposób sąd cywilny - bez wskazania winy konkretnych osób - obciążył szpital. W uzasadnieniu sędzia Janusz Blicharski podkreślił, że mimo rozpoczęcia porodu nie był prowadzony nadzór nad dzieckiem zgodnie z wymaganiami, rekomendowanymi przez Zespół Ekspertów Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, czyli konieczność określania czynności serca dziecka raz na 30 minut, a przy ciąży o podwyższonym ryzyku nie rzadziej niż raz na 15 minut.

Sąd zauważył, że pani Agnieszka w swojej pierwszej ciąży bardzo dbała o siebie, planowała , jak będzie wychowywać synka, wybrała z mężem rodziców chrzestnych, cieszyła się na wspólne spacery z kuzynką, która także była w ciąży i i urodziła zdrowe dziecko w dniu śmierci Wojtusia.

- Utrata, możliwa do uniknięcia, nowo narodzonego dziecka to naruszenie dóbr osobistych w postaci prawa do posiadania potomstwa, czerpania z tego radości i oczekiwania pomocy ze strony dziecka w dalszej przyszłości - uzasadnił sędzia. - Ze stratą pierworodnego syna łączą się cierpienia i żal. Tym większe, że Wojciech Kaczkowski mógł się urodzić jako dziecko zdrowe i z dużą wagą.

Pani Agnieszce sąd przyznał niemałe zadośćuczynienie. Jednak prosi ona, by nie podawać w gazecie kwoty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza