Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stryj - miasto niegasnących latarni

Stanisław Nicieja [email protected]
Stryj, pocztówka z 1898 r.
Stryj, pocztówka z 1898 r. Archiwum
Początki Stryja kryją się w mrokach średniowiecza, kiedy niewiele osób, zwła­szcza na Rusi, umiało pisać. d

Sztuka czytania i pisania nie były wówczas w tej okolicy w cenie. Bardziej liczyły się wówczas mocna ręka i dobry miecz. Legenda głosi, że początek miastu Stryj dał pustelnik, który tam, w lesie nad rzeką, umartwiał się w zbudowanym przez siebie drewnianym domku. Miejsce dla pustelnika idealne, bo z lasu miał jagody i korzonki, a z rzeki wodę. Później wzniesiono tam kościół, a wokół niego osadę. Podanie to znalazło odbicie w herbie mias­ta, którego najwcześniejszy wizerunek zachował się na pieczęci ławniczej z 1541 r. Przedstawia postać siedzą­ce­go eremity (erem - pustelnia) w kapeluszu, z laską w ręku.

Zabójstwa książąt ruskich

Początki Stryja wiązane są też z inną legendą, a właściwie tragedią, która rozegrała się w tej okolicy. Było to w czasach krwawej wojny bratobójczej, toczonej między książętami ruskimi. Pozbawiony tronu po przegranej bitwie pod Dołhołuką w 1015 r. Świętosław, książę kijowski, syn Włodzimierza Wielkiego, tropiony przez mściwego brata Świętopełka, postanowił zbiec na zachód. I w miejscu, gdzie rzeka Stryj wpada do Dniestru, na przed­polach powstającej tam osady - od nazwy rzeki Stryjem zwanej - dopadła go pogoń. Świętosław uciekał z liczną rodziną. Tropiciele, gdy osaczyli zbiegów, nie mieli litości, byli bezwzglę­dni. Zabili siedmiu synów Świętosława. Są przypuszczenia, że dlatego wieś w tej okolicy do dziś nazywa się Siemiginów. Sam Świętosław zdołał uciec, ale niedaleko, bo pod Skolem znów go dopadli. Stracił życie razem z córką. W tym miejscu powstała później wieś o nazwie Świętosław, w której baron Groedl postawił tartak i zbudował kamieniołom.

Świętopełk, który został zięciem polskiego króla Bolesława Chrobrego, ale na Rusi otrzymał przydomek "Przeklęty", nie porządził długo w Kijowie. Bo cztery lata póź­niej, w 1019 r., sam musiał uciekać; jak się przypuszcza - do Polski. I prawem paradoksu znów w okolicach Stryja dopadli go siepacze jego młodszego brata Jarosława i zabili.

Tak więc od zamierzchłych czasów w dziejach Stryja przeplatają się wątki tragiczne i idylliczne. Przez wieki miasto było niezliczoną ilość razy niszczone i okupowane przez najeźdźców. Gdy następowały dłuższe okresy pokoju, Stryj się podnosił, a jego mieszkańcy nierzadko dostępowali dobrobytu i sła­wy. Rodziły się tam wybitne postacie, o czym świadczą liczne przykłady.

W granicach Polski Stryj znalazł się w czasach Kazimierza Wielkiego około roku 1340. Później rządzili tam Węgrzy, następnie Litwini, m.in. brat króla Władysława Jagiełły - Bolesław Świdrygiełło. Wybitni historycy polscy z Uniwersytetu Lwowskiego, Ksawery Liske (1838-1891) i Antoni Prochaska (1852-1930), którzy pierwsi zajęli się historią Stryja, ustalili, że nazwa miasta pojawiła się w znanych im dokumentach dopiero w 1396 r. Historycy ukraińscy twierdzą natomiast, iż mają dowody istnienia Stryja już z 1385 r i dlatego w 1985 r. na Ukrainie obchodzono 600-lecie tego miasta. Nie ma natomiast kontrowersji wobec faktu, że w 1431 r. starostą Stryja był Zaklika Tarło i wówczas mia­sto otrzymało prawa magdeburskie. Później zbudowano tam klasztor franciszkanów, wzniesiono sukiennice dla kupców. Przyznano przywileje handlowe Żydom i Ormianom, którzy mogli tam organizować słynne targi koń­skie, a nawet mieli monopol na sprzedawanie kos i sierpów. Mądry król Kazimierz Jagiellończyk ugruntował prawnie różne dogodności, które służyły mieszczanom, a oni umieli to wykorzystać. Miasto Stryj zaczęło wyraźnie dystansować inne miejscowości w tej okolicy, stając się nie tylko największym, ale też najważniejszym miastem między Lwowem a Stanisławowem.

Poczet znakomitych starostów

Stryj jako siedziba starostwa miał szczęście do dobrych gospodarzy, którymi byli m.in. Andrzej Ossoliński, Wacław Paniowski, Jan Tarnowski, Mikołaj Sieniawski, Andrzej Tęczyński, Krzysztof Koniecpolski, Jan Sobieski, Stanisław Ciołek-Poniatow­ski (ojciec króla). Nie sposób wymienić tu wszystkich starostów, ale przeważają wśród nich najprzedniejsze polskie nazwiska, o których już tyle napisano w innym miejscu, bo położyli oni wielkie zasługi nie tylko dla miasta Stryj. Gdyby nie ciągłe niebezpieczeństwa ze strony Turków, Tatarów, Wołochów, Mołdawian, a później Kozaków, Węgrów, Szwedów i Moskali, Stryj byłby kwitnącym miastem. Narażony jednak na ciągłe inwazje i ciągle zagrożony, co kilkadziesiąt lat, a czasem co kilkanaście, tracił swoje budowle: świątynie, pałace, miesz­czań­skie kamienice i zamek, który palony i grabiony, trzeba było po wyparciu najeźdźców i rabusiów odbudowywać.

W lasach pod Stryjem lubił polować na niedźwiedzie król Jan III Sobieski razem z posłem francuskim marki­zem de Vitry i bratem królo­wej Marysieńki hrabią de Maligny. W czasach saskich Stryj podupadł. Wówczas na pierwszy plan wysunęli się ludzie nowej warstwy społecznej - kapitaliści: Haim Horszowicz - właściciel browaru i wytwórni mydła, Josef Moszkowicz - monopolista w handlu wołami - i bankierzy Dawid Koniuchowski i Joachim Mendel.

Stryj został odcięty od Pol­­ski już po pierwszym rozbio­rze w 1772 r. Od tego momentu znalazł się na północno-wschodnim cyplu monarchii austriackiej. Przez 150 lat decyzje polityczne do Stryja będą płynąć z Wiednia. Architektura miasta też zacznie czerpać stamtąd inspiracje. Zaznaczyło się to już w ratuszu wzniesionym w 1782 r. oraz w nowym herbie nadanym miastu w 1794 r. przez cesarza Franciszka II, który przedstawiał rzekę Stryj z dwoma austriackimi dwugłowymi orłami na jej brzegach. Wydawało się początkowo, że niemczyzna zdusi w Stryju polski żywioł i wyruguje zupełnie z życia język polski. Tak się jednak nie stało. Kultura polska i jej emanacja - język - wykazała się zadziwiającą witalnością. W Stryju od roku 1870 we wszystkich urzędach dominował język polski. Przedmieścia miasta i wieś mówiły po ukraińsku. Hebrajski i jidysz słyszało się głównie w synagodze i bożnicach oraz w warsztatach rzemieślniczych. Na sytuację językową niewątpliwy wpływ miało spolszczenie szkolnictwa.

Starosta Stanisław Harmata

Wybitne zasługi dla Stryja i okolic w odrodzonej w 1918 roku Rzeczypospolitej położył Stanisław Harmata (1887-1939) - z urodzenia lwowianin, z wykształcenia prawnik. Był wielokrotnym starostą, m.in. w Bochni, Przemyślanach, Radomsku i Rohatynie, ale najdłużej, bo osiem lat (1931-1939) był starostą stryjskim. Żonaty ze Stanisławą Frytówną, córką dyrektora Urzędu Salinarnego w Bochni i Wieliczce, zasłynął z budowy dróg w całym powiecie. Wzniósł żelazny most drogowy na Stryju i chcąc zminimalizować skutki gwałtownych przyborów tej rzeki po ulewach, budował wały przeciwpowodziowe, mury oporowe, przepusty. Szczególnie angażował się w rozbudowę uzdrowiska Morszyn, które znajdowało się w jego powiecie. Odwiedzali go w Stryju i Morszynie m.in. prezydent Estonii Konstantin Päts i ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce Anthony Drexel Biddle (junior), bo udało mu się zaangażo­wać w budowę tam wielkiego domu zdrojowego kapitał amerykański. W morszyń­skim "Pałacu Marmurowym" organizował zjazdy starostów i wojewodów. Jako zamiłowany myśliwy często był gościem baronów Groedlów w Skolem, bo Skole również było w powiecie stryjskim.

Stanisław Harmata był dynamicznym starostą. Wszę­dzie było go pełno: na uroczystościach wojskowych, szkolnych, kolejarskich itp. Narażał się już wówczas Ukraińcom, którzy próbowali dokonać na niego zamachu w lasach skolskich. Przyjaźnił się z proboszczem Wojciechem Goleniem, swoim kolegą gimnazjalnym z Jasła. W lutym 1939 r. "Gazeta Stryjska" pożegnała go pięknym artykułem w związ­ku z przeniesieniem go na nowe stanowisko do Krakowa. Kilka miesięcy później wybuchła wojna i starosta Harmata schronił się w rodzinnym Lwowie. I tam został aresztowany razem ze swoim przyjacielem ze Stryja, prokuratorem H. Wallischem. Po krótkim procesie, przeprowadzonym przez osławioną trójkę NKWD, został rozstrzelany w lwowskim więzieniu 27 października 1939 r. Był ojcem prof. Wincentego Harmaty (1933-2000) - wybitnego biologa, pracownika Uniwersytetu Jagiellońskiego i przez wiele lat prezesa Koła Stryjan w Krakowie.

Mitotwórca Adam Zieliński

Stryj - czytamy w jednym z esejów Adama Zielińskiego - położony na peryferiach austriackiej monarchii, dał dach nad głową - zupełnie jak wieża Babel - niezliczonym narodowościom. Stąd wyszli w świat mędrcy, których sława przetrwała wieki. Przechadzali się ulicami Stryja i rozmawiali z jego mieszkańcami, z których każdy uważał się co najmniej za Szaloma Alejchema - autora historii o Tewie Mleczarzu ze "Skrzypka na dachu".

Licencja poetica cytowanego pisarza - fantasty, który spędził w Stryju swe lata chłopięce, nosi znamiona przesady, ale w tym przypadku w pełni uzasadnionej, bo miasto to było rzeczywiście kolebką i miejscem młodzieńczych inicjacji dla wielu o nieprzemijającym znaczeniu i sławie pisarzy, uczonych, artystów i polityków.

Nim przywołam ich posta­cie i ich oryginalny wkład w historię Stryja, a czasem i Europy, pozwolę sobie skupić uwagę na autorze zacytowanej wyżej sentencji "o stryjskiej wieży Babel" - Ada­mie Zielińskim (1929-2010), jednym z wybitnych twór­ców współczesnej mitologii Stryja i w ogóle Galicji.

Adam Zieliński to postać zadziwiająca i w stosunku do swoich zasług, oryginalności i talentu wyjątkowo mało znana. Urodził się w Drohobyczu jako syn miejscowego adwokata, ale swe młodzień­cze, "bezgrzeszne lata", które tak mocno wryły się w jego pamięć, przeżył w Stryju. Pierwszą powieść, "Garbaty świat", wydał dopiero, gdy liczył już 62 lata. Nim to się stało, był przez kilka lat dziennikarzem krakowskiej rozgłośni radiowej. Zaprzyjaźnił się wówczas ze Stanisławem Lemem, Sławomirem Mrożkiem i Januszem Tazbirem. I nagle w 1957 r. zniknął z pejzażu polskiego. Wyjechał do Wiednia, gdzie jego żona, Zofia, podjęła pracę na tamtejszej uniwersyteckiej slawistyce i zaczęła recenzować spektakle teatralne. On natomiast wdał się w interesy i to na wielką skalę. Został prekursorem handlu z krajami Dalekiego Wschodu, odnosząc zaskakujące sukcesy. Stał się jednym z największych w zachodniej Europie prywatnych importerów produktów chińskich. Odbył ponad 140 służbowych podróży do Hongkongu i Chin. Później rozszerzył swoją działalność na Jugosławię.

Zaprzyjaźnił się z prezydentem tego kraju Branko Mikuliciem oraz przewodniczącym Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Antonio Samaranchem. Poznał szwedzką parę królewską oraz wybitnych aktorów europejskich - Yvesa Montanda i Ingrid Bergman. Osiągnął spory majątek i kiedy uzyskał poczucie niezależności od polityków i biurokratów, chyba uświadomił sobie, że nawet najbogatsi biznesmeni umierają anonimowo. Wiedział, że trwałe miejsce w historii nie dają wielkie pieniądze, ale że droga na Parnas prowadzi przez sztukę. Postanowił zająć się kolekcjonerstwem. Zgromadził wartościowy zbiór porcelany i rzeźby chińskiej oraz malarstwa europejskiego; stał się koneserem sztuki. Doktoryzował się na Uniwersytecie Wiedeńskim. Stał się doradcą ekonomicznym rządu austriackiego i w tym charakterze dostąpił wielu zaszczytów oraz uznania. Otrzymał nagrodę literacką miasta Krakowa.

Przez lata prowadził intensywne zabiegi, pragnąc uchronić od zniszczenia zapomniany grób Witolda Gombrowicza na małym cmentarzyku w Vence pod Niceą. Był hojnym sponsorem. Jego nazwisko wykute jest złotymi literami na marmurowej tablicy dobroczyńców filharmonii wiedeńskiej oraz zapisane w annałach kilku uczelni europejskich, w tym Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie za swą hojność otrzymał 1 października 1999 r. prestiżowe wyróżnienie tej uczelni - medal "Merentibus". Gdy przekroczył siedemdziesiątkę, wycofał się z biznesu i naładowany energią, oczytany, kreatywny, obieżyświat - sięgnął po pióro. Napisał osiem książek. Większość z nich ukazała się w języku niemieckim, a później angielskim i dopiero wówczas weszły na rynek polski. To taki wyraz polskich kompleksów, że trzeba zrobić karierę na Zachodzie i wtedy ojczyzna patrzy już łaskawym okiem i jest wyrozumiała, a nawet dumna. Adam Zieliński to - jak zauważył krytyk Leszek Żuliń­ski - pisarz absolutnie nieszablonowy, którego zaplecze literackie jest w warunkach polskich niespotykane. Trzy pierwsze jego książki były na pograniczu reportażu interwencyjnego, nawiązującego do tradycji Egona Erwina Kischa. W pierwszej opisał ludzi uwikłanych moralnie w stalinizm, w drugiej - koszmar wojny domowej w Jugosławii, w trzeciej - obóz uchodźców pod Wiedniem, który okazał się prawdziwym piekłem w centrum cywilizowanej Europy.

Była to literatura na wskroś interwencyjna. Aby opisać historię ludzi w obozie uchodźców pod Wiedniem, Zieliński sam zamieszkał w tym obozie, rezygnując ze swego dostatniego życia. Dla krytyków było zagadką, jak ktoś, kto mógł, wchodząc w wiek emerytalny, korzystać z komfortu gdzieś na Majorce lub Teneryfie i pogrążać się w lekturach Manna czy Marqueza, słuchać arii Lehara czy koncertu Brahmsa, dobrowolnie zanurzył się w obskurny świat baraków i szarej walki o przetrwanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza