Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ona i On, czyli o przyjemności oglądania prawdziwego romansu. Recenzja Zbigniewa Mareckiego

maz
Zbigniew Marecki, dziennikarz "Głosu Pomorza".
Zbigniew Marecki, dziennikarz "Głosu Pomorza". Łukasz Capar
Wreszcie po latach posuchy w polskim kinie mamy prawdziwy romans, któremu nie można nic zarzucić. Na dodatek - jeśli dobrze pójdzie - ma szansę na Oscara.

Myślę oczywiście o "Zimnej wojnie" Pawła Pawlikowskiego, mieszkającego w Anglii polskiego reżysera, który w kraju sławę zdobył po mistrzowsko zrobionej, choć w Polsce krytykowanej "Idzie", a ostatnio szturmem wziął festiwal w Cannes (nagroda za reżyserię), gdy pokazał tam wspomniany romans.

"Zimna wojna" to pozornie nic wielkiego, bo film bazuje na historii spotkania mężczyzny i kobiety oraz tego, co wynika z relacji między nimi. W praktyce to historia mezaliansu, bo ona jest nieoszlifowanym diamentem, wywodzącym z lekko patologicznej rodziny, o kryminalnej przeszłości. On natomiast to wrażliwy artysta - pianista, kompozytor i dyrygent, który tuż po II wojnie światowej zaangażował się w tworzenie zespołu ludowego - wizytówki PRL-u. Spotykają się w trakcie naboru młodych i zdolnych do tego zespołu, zwracają uwagę na siebie, a potem jest już jak w klasycznym romansie.

A w klasycznym romansie - jak wiadomo - bohaterowie kochają się wielką miłością, która wywołuje dreszcze, choć wokół ciągle coś się dzieje, co powoduje, że świat ich rozdziela, a wielkie uczucie nie może zakończyć się happy endem. Pod tym względem w "Zimnej wojnie" jest tak samo, ale nie to stanowi o klasie filmu, lecz mistrzostwo opowiadania zawartej w niej historii. A musi być znaczące, bo choć z żoną w kinie na filmie byliśmy w połowie poprzedniego tygodnia, to ciągle o nim gadamy i każdego dnia zwracamy uwagę na inne szczegóły, zastanawiając się nad znaczeniem kolejnych scen, dialogów albo ujęć kamery. Główną zaletą filmu wydają się bowiem zawarte w nim niedopowiedzenia, wynikające z konsekwentnie zewnętrznego przedstawiania wydarzeń, co powoduje, że widz musi się domyślać wielu motywacji bohaterów i samodzielnie rekonstruować ich życie psychiczne. To wielka nowość po latach oglądania prostych komedii romantycznych lub produkcji Patryka Vegi, gdzie miłość sprowadza się do kopulacji i prymitywnego seksu.

Nie będą pisał o dekoracjach, w których rozgrywa się wielka miłość, aby nie psuć przyjemności tym, co jeszcze "Zimnej wojny" nie widzieli. Powiem jedynie, że film jest czarno-biały i zrobiony w kadrach o rozmiarach, których obecnie w kinie się nie stosuje. To wszystko jednak idealnie pasuje do rzeczywistości wczesnego PRL-u oraz egzystencjalnego Paryża, gdzie w pewnym momencie przenosi się akcja.

Dodatkowy atut tego filmu to Joanna Kulig, która w "Zimnej wojnie" gra główną rolę kobiecą. Choć formalnie główną rolę gra Tomasz Kot, to jednak nie on, ale właśnie Kulig buduje tajemnicę i głębię romansu. Najdziwniejsze jest to, że na pierwszy rzut oka wcale nie jest klasyczną pięknością, ale istotnie dziewczyna z Muszynki ma w sobie to coś, co przykuwa uwagę. Trochę jak w realnym życiu Robert Biedroń, który z jakiegoś powodu przyciąga uwagę wielu osób. Wystarczy, że się uśmiechnie.

Jednym słowem: wato wydać parę groszy i pójść do kina (w słupskim Rejsie jest taniej niż Multikinie; w tym ostatnim tańsze bilety kupimy w środy), aby przez 84 minuty zażyć tam przyjemności obcowania z dobrym kinem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza