Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ogień zniszczył dobytek życia

Zbigniew Marecki Marcin Prusak [email protected] tel. 059 848 81 26
Z mieszkań na poddaszu nic nie zostało
Z mieszkań na poddaszu nic nie zostało
Największy pożar w najnowszej historii Słupska zniszczył wczoraj jedną z najpiękniejszych kamienic w śródmieściu. Strażacy walczyli z ogniem prawie cały dzień. Wiele rodzin zostało bez dachu nad głową.

Pożar, który wybuchł w kamienicy na skrzyżowaniu ulic Solskiego i Wyspiańskiego, całkowicie zaskoczył mieszkańców. Ogień zaczął się tlić na poddaszu około godz. 8. Dwadzieścia minut później postronni obserwatorzy powiadomili strażaków. Zanim ci dojechali na miejsce, potężny wybuch wstrząsnął dachem, a języki ognia wydostały się na zewnątrz i momentalnie zaczęły opanowywać cały dach.

Policjanci ryzykowali życie

Ewakuowani przez strażaków ludzie wychodzili na ulice w kapciach i w fartuchach kuchennych. Niektórych lokatorów trzeba było ściągać z mieszkań na najwyższym piętrze za pomocą długiej drabiny. Policjanci, którzy szybko znaleźli się na miejscu, wynieśli na zewnątrz kobietę na wózku inwalidzkim, bo sama nie była w stanie wyjść na zewnątrz. Zaduch wewnątrz był tak silny, że obaj z objawami zatrucia czadem zostali odwiezieni do szpitala. Na szczęście szybko doszli do siebie.

Pracowali cały dzień

Strażacy w sile 13 zastępów i 30 słuchaczy pożarniczego ośrodka szkoleniowego ze Słupska długo walczyli z ogniem, który ciężko im było ugasić, bo co chwilę pojawiał się w nowym miejscu. Mimo ostrego polewania dachu nie udało się uratować czterech mieszkań na strychu, a pozostałe piętra zostały całkowicie zalane. Po południu woda przedostała się już przez sufity na pierwsze piętro.

Węże co chwila pękały

Obserwatorzy mieli sporo wątpliwości co do sprawności strażaków. Zarzucali im, że długo nie sprowadzali rozkładanej drabiny, a węże, którymi się posługiwali, co chwila pękały. Jeszcze inni narzekali na ich nieporadność. - Gdyby na początku drugi samochód straży zaczął polewać wodą wysuszoną papę z drugiej strony kamienicy, to ogień by tam nie przeszedł - twierdzi Wacław Pirlo z sąsiadniej kamienicy. - Ale mieli zbyt mało wozów. Człowiek stojący w oknie 15 minut czekał na drabinę, którą można było go ściągnąć.
Zauważono też, że w pewnym momencie strażakom zabrakło wody, a w hydrantach było zbyt niskie ciśnie. - Strumień dolatywał tylko do drugiego piętra i strażacy nie mogli polewać dachu. Dopiero po kilkunastu minutach przyjechał ktoś z wodociągów i pokazał im skąd mają brać wodę - zauważa Jerzy Kowalewski.
- Nie mieliśmy informacji, że na strychu znajdują się mieszkania. Dlatego dowódca musiał zmieniać zasady prowadzenia akcji ratowniczej - tłumaczy Grzegorz Ferlin, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Straży Pożarnej w Słupsku. - Rozkładana drabina rzeczywiście przez moment pod wpływem zalania nie chciała się rozkładać. Natomiast dwanaście węży pękło, ale na to nie mamy wpływu, bo zachodni sprzęt jest o wiele droższy i nie możemy go kupować.
Ferlin nie zgadza się natomiast z tym, że w hydrantach było zbyt mało wody. - Oczywiście musieliśmy szukać hydrantów, ale to normalne w takiej sytuacji. Normalne jest także to, że postronnym obserwatorom wydaje się, że wiedzą więcej niż strażacy - dodaje.

Na winnych jest za wcześnie

Strażacy nie określili jeszcze przyczyny pożaru, ale mieszkańcy okolicznych bloków wspominają, że rano widzieli na spalonym dachu robotników. - Wymieniali papę i montując ją podgrzewali ogniem, żeby poszczególne kawałki przylegały do siebie. Potem zeszli z dachu i po godzinie zobaczyłem dym wydobywający się z dachu - mówi Jerzy Kowalewski, mieszkaniec sąsiedniej kamienicy.
Jeszcze inni sugerują, że do wybuchu pożaru mogło dojść w mieszkaniu jednego z lokatorów poddasza, który w minionych latach kombinował różne rzeczy z instalacją elektryczną.
- O winnych trudno jeszcze mówić. Prowadzimy dopiero wstępne dochodzenie - mówi Jacek Bujarski, rzecznik słupskiej policji.
Dzisiaj administratorzy razem z ubezpieczycielem oszacują straty. Już wiadomo, że koszty remontów będą wysokie. - Nie wiemy, ile mieszkań zostało zniszczenych, ale w kamienicy było 40 lokali i spodziewamy się, że większość najemców będzie miała problemy z ponownym zamieszkaniem - mówi Lech Zacharzewski, prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej w Słupsku. - Na początek poszkodowane rodziny zakwaterowaliśmy w internacie szkoły budowlanej przy ulicy Sobieskiego. Mogły tam zjeść obiad i porozmawiać z psychologiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza