Słupszczanki wybrały się o świcie na grzyby. Spacerowały w lasach w okolicach Krępy. Nagle w ich kierunku zaczął szarżować wielki dzik.
Była to najprawdopodobniej locha, bo w pobliżu znajdowało się stado mniejszych dzików. Matka z córką w mgnieniu oka wspięły się na brzozę. Spędziły tam ponad dwie godziny, oczekując na pomoc.
- Przez telefon komórkowy zadzwoniły na policję, jednak nie potrafiły określić, gdzie się znajdują - mówi Konrad Seemann, strażnik gminny z Kobylnicy. - Policjanci poprosili nas o pomoc.
Strażnicy opracowali system porozumiewania się z zaginionymi. Wysyłali sygnały dźwiękowe, a kobiety odpowiadały, czy i gdzie je słyszą. W końcu trafili na miejsce.
Dzików, co prawda już nie było, ale kobiety bały się zejść, ponieważ wciąż słyszały złowieszcze chrumkanie.
- Panie zachowały się bardzo przytomnie - ocenia Seemann. - Wdrapały się na drzewo, a nie uciekały na oślep. Tak właśnie powinni zachowywać się ludzie osaczeni przez dziki.
Okazało się, że grzybiarki pechowo trafiły na legowisko dzików. Szły lasem od Krępy w kierunku Słupska, dziki zaatakowały około dwóch kilometrów przed miastem.
Strażnicy ostrzegają, aby podczas leśnych spacerów oczy i uszy mieć otwarte. Matka z córką niechętnie opowiadają o leśnej przygodzie.
- To dla nas przykre i trochę żenujące przeżycie - mówi córka, która przyznała się, że na grzybach była dopiero drugi raz w życiu. - Dziękujemy strażnikom, że przyszli z pomocą, same nie dałybyśmy sobie rady.
Na szczęście do domu wróciły z grzybami, które uratowały przed dzikami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?