Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cezary Żak: Kiedyś handlowałem... piernikami

Redakcja
Cezary Żak z żoną i córkami.
Cezary Żak z żoną i córkami.
Cezary Żak jest jednym z najpopularniejszych i najbardziej lubianych polskich aktorów. Sympatię widzów zdobył sobie rolami w serialach.

- Czy, odkąd jest pan chudszy o 30 kilogramów, dostaje pan więcej zawodowych propozycji niż kiedyś?

- Nie jest źle, nie narzekam! Zanim przed kilkoma laty przeprowadziłem się do Warszawy, reżyserzy wiedzieli o mnie tylko tyle, że jest we Wrocławiu taki gruby facet, który mógłby zagrać ochroniarza, szofera, strażnika, człowieka z tłumu. Byłem obsadzany "po warunkach fizycznych". Wiele czasu spędziłem w pociągach na trasie Wrocław - Warszawa, ale grałem te epizody, bo zdawałem sobie sprawę, że tylko w ten sposób udowodnię, że jest we mnie coś więcej niż tylko "gruby facet". Chyba mi się to udało.

- Zdobył pan serca widzów rolą Józka w "Klanie"...

- Kiedy dostałem tę rolę, byłem już aktorem od 14 lat! Ale rzeczywiście, to Józkowi zawdzięczam popularność, która dziesięć lat temu spadła na mnie jak grom z jasnego nieba (śmiech).

- Co działo się w pana zawodowym życiu "przed Józiem"?

- Skończyłem wrocławską szkołę teatralną, pracowałem w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu i... zazdrościłem kolegom - aktorom ze stolicy, że grają w filmach. Pewnego dnia wsiedliśmy z żoną do pociągu i przyjechaliśmy do Warszawy. Zaryzykowaliśmy, ale opłaciło się.

- Potem nagle znikł pan z "Klanu" i niemal natychmiast pojawił się pan w "Miodowych latach".

- Nie zniknąłem z "Klanu", tylko pojawiałem się w nim rzadziej. Gdy dowiedziałem się, że zagram główną rolę w "Miodowych latach", stwierdziłem, że nie będę w stanie pogodzić pracy w obu serialach. Poszedłem do producentów "Klanu" i poprosiłem, aby pomyśleli o wycofaniu z akcji Józka. Zasugerowałem nawet, żeby Józio wpadł pod samochód... Scenarzyści stwierdzili, że takie rozwiązanie w ogóle nie wchodzi w grę, bo ludzie by ich zabili.

- Duet, jaki stworzył pan z Arturem Barcisiem, często porównywany był do Flipa i Flapa.

- To wielki komplement, uwielbiam ich. Amerykańscy scenarzyści "Miodowych lat", które w Stanach cieszyły się wielkim powodzeniem przez 15 lat, wzorowali się na Flipie i Flapie tworząc głównych bohaterów. Długie godziny spędziliśmy na dyskusjach, jak grać te role. Często ciągnęło nas, by poszarżować, ale reżyser Maciej Wojtyszko poskramiał nas. I słusznie.

- Jak pan myśli, dlaczego "Miodowe lata" cieszyły się tak wielką popularnością?

- Nasi scenarzyści musieli się nieźle nagłowić, żeby na podstawie oryginalnych amerykańskich wątków napisać coś, z czego śmialiby się Polacy. I udało się... Wydaje mi się, że serial podobał się głównie dlatego, że był o nas. Karol Krawczyk to przecież typowy Polak - marzy o zrobieniu wielkich pieniędzy, więc ciągle robi jakieś interesy i ciągle mu one nie wychodzą. Każdy Polak taki jest.
- Pan też?

- Oczywiście! Kiedyś, gdy w Polsce handlowało się na ulicy, założyłem własną firmę. Raz w tygodniu przywoziłem z Torunia pierniki, ustawiałem się na chodniku we Wrocławiu i sprzedawałem je prosto z samochodu. Szły jak świeże bułeczki. Stwierdziłem jednak, że wolę robić karierę niż biznes. Całe szczęście, bo pewnie byłbym dziś biedniejszy o pewne doświadczenia, których nie dałaby mi na pewno nawet świadomość, że w moim garażu stoi jaguar.

- Kiedy dostał pan podwójną rolę w serialu "Ranczo", mówił pan, że to początek nowego rozdziału w pana karierze.

- Tak, bo dostałem szansę zagrania postaci, dla których moje poprzednie tak zwane warunki nie były najodpowiedniejsze. Przestałem być "misiem" (śmiech). Pierwszy raz w mojej karierze zawodowej zdarzyło się, że musiałem się... pogrubiać do roli. Bo wójt jest grubszy od brata księdza.

- Miał pan kompleks na punkcie swojej tuszy?

- Dawno, dawno temu. Prawdą jest, że odchudzam się całe życie i ciągle chcę mniej ważyć. I nie chodzi mi wcale o wygląd tylko o zdrowie.

- Czy odchudzanie się to męska rzecz?

- Jeśli mężczyzna jest rozsądny, a tusza zaczyna mu przeszkadzać, to powinien coś z tym zrobić. Po zagraniu Karola Krawczyka nastąpił taki moment w moim życiu, że postanowiłem coś w sobie zmienić. Doszedłem do wniosku, że muszę schudnąć. Chciałem też się przekonać, jak to jest być chudym.

- Udało się!

- W ciągu trzech lat zrzuciłem 32 kilogramy. Chudłem dość zdrowo - tak, jak mówią lekarze - 1 kilogram miesięcznie. Najtrudniejsze było pierwsze pół roku.

- Na czym polegał sekret pańskiej diety?

- Najciekawsze jest to, że ja nie stosowałem żadnej diety. Po prostu ograniczyłem jedzenie. Nagle zrozumiałem, że można mniej jeść. Zamieniłem ilość na jakość. Zacząłem od tego, żeby nie dojadać między posiłkami. Starałem się też, żeby przerwa między nimi wynosiła sześć-siedem godzin.

- Korzystał pan z porad dietetyków i lekarzy?

- Nie. Jak człowiek odchudza się czterdzieści lat, to już doskonale wie, co mu szkodzi, a co nie. W życiu przerobiłem na własnej skórze setki rozmaitych diet. Bez skutku. Bywało, że chudłem, ale tylko na chwilę. Potem znów przybywało mi kilogramów, i to dwa razy więcej, niż udało mi się stracić na diecie.

- Nie ma pan teraz problemów z utrzymaniem wagi?

- To nie jest dla mnie żaden kłopot, ponieważ ograniczyłem jedzenie. Jem wszystko. Nie odmawiam sobie naprawdę niczego, ale nie obżeram się. Czasem daję sobie dyspensę na tłustą goloneczkę czy słodki torcik. Lecz wszystko z umiarem.

- Musiał pan pewnie wymienić całą garderobę?

- Musiałem. Była to prawdziwa zmora mojej żony. W pewnym momencie powiedziała nawet, żebym dał sobie spokój z odchudzaniem, bo pójdziemy z torbami. Dobry garnitur kosztuje…

- Jest pan aktorem kojarzonym głównie z komedią. Nie uwiera pana ta etykieta?

- Nie rozpatruję tego w takich kategoriach, ponieważ grałem różnorodne role, także dramatyczne. Dzięki roli w "Tajemnicy twierdzy szyfrów" oderwałem się przecież na trochę od nurtu komediowego.

- Potwierdza pan, że rola Harry'ego Sauera, oficera SS, została napisana specjalnie z myślą o panu?

- Jedno jest pewne: o ile w książce postać ta została potraktowana bardzo marginalnie, o tyle w scenariuszu pan Bogusław Wołoszański rozbudował ją, i to znacznie. Jestem mu bardzo wdzięczny za to, że obsadził mnie wbrew warunkom. Cieszę się, że dostałem szansę zagrania roli tak zdecydowanie odbiegającej od mojego dotychczasowego wizerunku.

- Do tej roli ogolił się pan na zero!

- Po prostu postanowiłem się trochę zmienić. Zresztą staram się tak robić w przypadku każdej nowej roli. Uważam, że kreowanie jest wpisane w mój zawód. Aktorzy powinni kombinować, żeby czasami się przeobrażać, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Myślę, że z ogoloną głową wyglądam groźniej (śmiech).

- Na co dzień jest pan wesołkiem?

- Niespecjalnie lubię brylować w towarzystwie. Często ludzie myślą: "Zaproszę Żaka, to będzie wesoło", a tu niekoniecznie tak jest. Wtedy są zawiedzeni. Prywatnie nie jestem rozrywkowym facetem. Niektórzy nawet mówią, że jestem smutasem.

- O jakich rolach pan marzy?

- Nie mam tego typu marzeń. To, co zsyła mi los, satysfakcjonuje mnie... A że od kilku lat zsyła całkiem sporo, dlatego nie mogę narzekać.

- Jakim jest pan mężem i ojcem?

- Mam nadzieję, że mężem jestem dobrym. Natomiast ojcem takim sobie, bo ciągle nie mam dla swoich dzieci tyle czasu, ile bym chciał i dręczą mnie z tego powodu wyrzuty sumienia. W domu najczęściej robię za taksówkarza i wożę moje córki do szkoły i na różne zajęcia dodatkowe. Ale to Kasia trzyma w ręku wszystkie sznureczki. O ile ja jestem głową rodziny, o tyle ona jest jej szyją.

- Dokonuje pan czasem podsumowania swojego życia zawodowego?

- Nie, w ogóle o tym nie myślę. Najważniejsze jest poczucie, że wszystko, oprócz mojej wagi, idzie w górę, a to bardzo dobry trend. Jestem aktorem, który grywa w serialach, ale przede wszystkim gra w teatrze, co jest moim zawodowym zwycięstwem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza