Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Buntownik z wyboru

gk
Grzegorz Małecki gdy był nastolatkiem, buntował się przeciw wszystkiemu. Miał dredy, nosił kolec w nosie i słuchał punk rocka!
Grzegorz Małecki gdy był nastolatkiem, buntował się przeciw wszystkiemu. Miał dredy, nosił kolec w nosie i słuchał punk rocka! gk
Rozmowa z Grzegorzem Małeckim, Szymonem w serialu "M jak miłość".

- Twoja mama Anna Seniuk jest aktorką, a tata Maciej Małecki muzykiem. Czy jako dziecko chciałeś pójść w ich ślady?

- Niby uczyłem się w szkole muzycznej, ale czułem, że to nie dla mnie. Po ośmiu latach powiedziałem: pass. Gdy poszedłem do liceum, miałem tak dosyć muzyki klasycznej, że przerzuciłem się na punk rocka! Słuchałem Dezertera, miałem dredy, kolec w nosie, chodziłem w skórze i jeździłem na festiwal do Jarocina. Gdy ojciec, który był wówczas prezesem związku kompozytorów polskich, słyszał, jaką muzykę włączam w domu po powrocie ze szkoły, rwał włosy z głowy (śmiech).

To były czasy mojego buntu. Już nawet nie pamiętam, czy było coś, czemu się nie sprzeciwiałem. Rodzice mieli ze mną duże utrapienie, ale akceptowali moje wybory.

- Na jakim instrumencie grałeś?

- Na fortepianie. Ćwiczyłem po kilka godzin dzienne, podczas gdy moi kumple grali na podwórku w piłkę. To był horror! Oczywiście są dzieci, które się w tym spełniają, ale ja już wtedy miałem poczucie, że nigdy nie będę Stanisławem Drzewieckim czy Krystianem Zimermanem. Z drugiej strony wykształcenie muzyczne pomaga w mojej pracy. Przydaje mi się poczucie rytmu, znajomość nut czy śpiewanie.

- Kiedy zrozumiałeś, że chcesz zostać aktorem?

- Długo się buntowałem, bo chciałem znaleźć swoje miejsce. Okazało się jednak, że niedaleko pada jabłko od jabłoni (śmiech). Myśl, że mogę zostać aktorem, zrodziła się bardzo późno, już po maturze. Nie zdawałem jednak od razu do szkoły teatralnej.

Przez dwa lata studiowałem na innych kierunkach: wiedzy o teatrze, naukach politycznych i dziennikarstwie. Skakałem z kwiatka na kwiatek i nie bardzo wiedziałam, co mam robić w życiu. W pewnym momencie pomyślałem, że aktorstwo to dobry sposób na życie. Wydawało mi się, że to prosty zawód. Rzeczywistość szybko zweryfikowała moje przypuszczenia co do skali jego trudności, ale na zmianę decyzji było już za późno - dostałem się do szkoły teatralnej. Dopiero tam stanąłem na nogi. Obciąłem dredy i wyjąłem kolczyk z nosa. Niby nikt mi nie kazał tego robić, ale uznałem, że granie Czechowa czy Fredry z takim wyglądem byłoby nie na miejscu.

- Czy Twoja mama jest dla Ciebie autorytetem zawodowym?

- Nie będę ukrywał, że uważam ją za wybitną aktorkę. Oglądanie jej na scenie i w telewizji sprawia mi ogromną przyjemność. Mogę powiedzieć - bez cienia kokieterii - że kiedyś chciałbym umieć tyle, co ona.

- Jak Ci się gra z mamą?

- Nigdy nie wiązał się z tym szczególny stres. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, którzy pracują jako aktorzy. Staramy się jak najlepiej wypełniać obowiązki zawodowe, bo za to nam płacą. Nasze relacje prywatne nie mają znaczenia.

- Jesteś aktorem, który poddaje się w pełni woli reżysera czy raczej zawsze dorzucasz swoje trzy grosze?

- Żeby powstało coś dobrego w teatrze czy filmie, trzeba o tym rozmawiać. W pracy aktora najbardziej kręci mnie okres prób, dyskusji, ścierania poglądów, przekonywania się. To jest coś, co mnie intelektualnie zapładnia i daje energię.

- Można zaznać takiego spełnienia na planie serialu?

- To trochę inna sytuacja. Praca w tego typu produkcjach uzależniona jest od terminów. Na dyskusje - ze zrozumiałych względów - brakuje czasu. Mimo to granie w serialach może sprawiać gigantyczną frajdę, zwłaszcza z takimi profesjonalistkami jak Dominika Ostałowska. To tajemnicza, pełna uroku, fenomenalna aktorka i dobra koleżanka. Zawsze ma świetne pomysły. Rozmowa z nią czy kombinowanie, jak zagrać jakąś scenę, są bardzo twórcze. Cieszę się, że spotkałem ją na planie "M jak miłość".

- Od dawna wiadomo, że świat dzieli się na miłośników psów i kotów. Do której grupy należysz?

- Kotów nie lubię, mimo że doceniam ich niezależność. To nie mój styl. Ciężko się z nimi dogadać. Wolę psy, które są prawdziwymi kumplami. Miałem w dzieciństwie kundla Kufla i miło go wspominam.

- Kufla?!

- W domu była burza mózgów, jak ma się nazywać. Pojawiło się mnóstwo propozycji, aż w końcu ktoś powiedział, że jego imię musi kojarzyć się z czymś przyjemnym. Mój brat zaproponował, by wabił się Kufel i tak zostało (śmiech).

- A teraz masz jakiegoś zwierzaka?

- Mam dwójkę dzieci i żonę i na razie nie planuję powiększać składu liczebnego (śmiech).

- W jakim wieku są twoje dzieci?

- Antosia ma dwa lata i trzy miesiące, a Franek 9 miesięcy. Uwielbiam z nimi przebywać. Całkowicie mnie to pochłania. Uspokajają mnie nawet, gdy się drą czy płaczą.

- Zdaje się, że pochłonęło także twojego bohatera z "Egzaminu z życia". Bartek zniknął jak kamfora. Dlaczego?

- Żyje, ale nie pojawia się w serialu. Chyba scenarzyści nie mieli na niego pomysłu. Ostatni raz byłem na planie osiem, a może nawet 10 miesięcy temu.

- Bartek - tak jak Szymon - jest lekarzem. Zastanawiałeś się, dlaczego twoi bohaterowie parają się akurat tą profesją?

- Pewnie wzbudzam zaufanie (śmiech). Role lekarzy są mi miłe, ale marzy mi się zagrać jakiś czary charakter, najlepiej w filmie sensacyjnym w klimacie "Chłopców z ferajny". Bieganie z pistoletem czy karabinem, dużo pirotechniki i pościgi - to musi być świetna zabawa!

Rozmawiał: Kuba Zajkowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza