Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złote czasy usteckiego Korabia. Tata dyrektor - Zenon Lewand i jego rekordowe dzieci

Bogumiła Rzeczkowska
Bogumiła Rzeczkowska
Stary Dom Rybaka w czasach świetności. Tu funkcjonowała Baltona
Stary Dom Rybaka w czasach świetności. Tu funkcjonowała Baltona Helena Bieszczad (1912-1988)
Doceniał rekordowe połowy rybaków, spędzał z nimi czas przy brydżu, ale był przy nich także w najtrudniejszych chwilach – gdy ich życie wisiało na włosku. Dyrektor Zenon Lewand to postać do dzisiaj wspominana w Ustce. Jego obecność wypełniła ponad ćwierć wieku historii usteckiego Korabia.

25 listopada w sztormową pogodę przy kładce portowej ustczanie podziękowali Zenonowi Lewandowi, wieloletniemu dyrektorowi Przedsiębiorstwa Połowów i Usług Rybackich Korab. Uroczyście odsłonięto tablicę pamiątkową. Teraz, po 40 latach od śmierci, Zenon Lewand, a właściwie Tata - jak mówili o nim korabiowcy - który doprowadził do rozkwitu przedsiębiorstwo, ma swoje miejsce w porcie.

Zenon Lewand nigdy nie mówił o sobie, nigdy nie mówił ja. - My, korabiowcy – podkreślał.
Żył sprawami załogi, troszczył się o firmę i jej pracowników. Po ponad 25 latach na stanowisku dyrektora, w 1981 roku zadzwonił do redakcji „Głosu Pomorza”:
- Chciałbym się pożegnać… - powiedział. - Ze wszystkimi, z którymi mogłem współpracować jako dyrektor Korabia. I podziękować im. Wyjazd na placówkę zagraniczną został przyspieszony i nie mogę tego uczynić osobiście. Korzystam więc z pośrednictwa naszej gazety.

Takie było pożegnanie z Korabiem, z Ustką i na krótki czas z Polską.

Ląd żywi – morze bogaci

Cofnijmy jednak wskazówki zegara o jakieś… 70 lat. W 1952 roku w zachodniej części portu powstało państwowe Przedsiębiorstwo Połowów i Usług Rybackich Korab. Młoda firma wkrótce miała się stać żywicielką sporej części mieszkańców Ustki. Nad morze ściągała młodzież męska ze wszech stron. Można tu było zarobić, dostać kąt w Domu Rybaka, kupić nawet samochód, no i ożenić się.

W 1955 roku dyrektorem Korabia został 35-letni Zenon Lewand. Nietutejszy. Przyjechał z Szczecina, ale na handlu i rybołówstwie się znał.
Już od początku istnienia Korabia trwał wyścig połowowy – by wykonać plan, by uczcić Święto Rybaka, by rekordowo zakończyć rok. Takie nazwiska jak Zygmunt Kustusz, Kazimierz Jermakowicz, Piotr Jefimow znała cała Ustka. Rybak to był ktoś, a szyper rekordzista – to już wyższe sfery. Szyprowie ci z załogami zapuszczali się w długie rejsy w najbardziej obfite rejony Bałtyku i karmili rybami całą Polskę. Znali każdą wodną ścieżkę, każdy tor. Wiedzieli, jak omijać pozostałości wojenne. Wiedzieli, gdzie łowić zgodnie ze wskazówką: rybak płynie tam, gdzie jest ryba. Wiedzieli, jak wrócić kutrem pełnym darów Bałtyku. Kapryśnego Bałtyku.

Deficytowe wcześniej przedsiębiorstwo w 1958 roku przyniosło państwu 4 miliony złotych zysku. Na początku ładunek roczny jednego kutra przekraczał 400 ton, z czasem dochodził do 700, ale późniejszy rekord wszech czasów należy do szypra Zygmunta Kustusza – 1003 tony.
- Przy wejściu do Domu Rybaka stała duża tablica upamiętniająca fakt pobicia rekordu – wspomina Antoni Kustusz, syn rybaka. - Nie wiadomo, co się z nią stało. Pewnie przepadła w czasie remontów. Szkoda...

Sztorm stulecia przeniósł kuter

Zawód ten do bezpiecznych nie należał. Już w 1959 roku w zapomnienie poszły kruche rybackie szalupy. Zastąpiły je stalowe kutry o długości 17 metrów wyposażone w nowoczesne – jak na tamte czasy - środki łączności, a 30 procent z nich posiadało echosondę. Ta rewolucja techniczna zmieniła charakter rybackiego zawodu. Jednak Bałtyk wciąż pozostawał Bałtykiem.

Antoni Kustusz tak wspomina na portalu historycznym „Pomorski Wehikuł Czasu” przerażający dzień z dzieciństwa. Syn rybaka Zygmunta Kustusza na własne oczy widział, że dla rozszalałego Bałtyku nawet stalowa jednostka staje się łupinką orzecha:

„To się wydarzyło tuż przed świętami Bożego Narodzenia w 1959 roku. Tata pływał wtedy na żółtym, stalowym kutrze UST-61. Poszli wtedy na dalekie łowisko, gdzieś pod Szwecję. Na Bałtyku rozszalał się straszy sztorm, taki pod 11 stopni w skali Beauforta. Wszystkie kutry, nie zważając na przedświąteczny termin, uciekały do portu we Władysławowie, bo tam był dogodny do przeczekania takiego sztormu układ falochronów. Ale tata chciał być koniecznie w domu na święta i jako jedyny postanowił wracać do Ustki.

Wtedy w każdym rybackim domu bodaj najważniejszym urządzeniem było wielozakresowe radio. U nas w domu także stało takie radio, Telefunken, z zielonym oczkiem. Kutry nadawały na korabiowskiej częstotliwości, na falach krótkich, i w domach trwał ciągły nasłuch tego, co działo się w morzu. Wtedy także o wszystkich okolicznościach powrotu do portu dowiedzieliśmy się z radia. Kuter taty miał znaleźć się na wysokości portu w Ustce późnym wieczorem. Wszystkie rodziny rybaków z załogi UST-61 ruszyły więc do portu. My także poszliśmy tam całą gromadką, a było nas już sześcioro, Mirek w wózku, my na piechotę z mamą. Spotkaliśmy się wszyscy przy WOP-ie. To był taki niewielki budynek przy latarni. Obok, w nabrzeżu mola znajdował się taki podest obserwacyjny, gdzie też można było się schować, bo wiało straszliwie, fale dochodziły aż do podnóża latarni.

Gdzieś około godziny 22, już w całkowitych ciemnościach, nad grzywami fal zaczęło się pojawiać i znikać małe światełko z topu masztu. Po jakimś czasie pojawiło się prawie przy wejściu do portu, ale fale były tak wielkie, że kuter zawrócił i podjął próbę ponownego wejścia do portu. Zdawało się, że to także było nieudane podejście. Jednak w tym momencie, kiedy widzieliśmy, że dziobem zmierza wprost na główkę portu, z tyłu od północnego wschodu w port uderzyła tak ogromna fala, że podniosła kuter i przerzuciła go nad wschodnią główką. Kuter dosłownie przeskoczył molo i wpadł do basenu portowego, zakolebał się i dopłynął do WOP na odprawę.

Co tam się wtedy działo, to trudno opisać. Kobiety mdlały, był wielki krzyk, spazmy. Pamiętam to wszystko do dziś.
Święta spędziliśmy w domu razem. Pozostałe jednostki powróciły do Ustki już po świętach, w okolicy Nowego Roku, ale jeszcze długo w radio trwały rozmowy z tamtymi załogami o tym, co się stało i jaki był przebieg tego rejsu”.

Strach był tym większy, że niespełna trzy tygodnie wcześniej doszło tu do tragedii ŁEB-30 i śmierci pięciu członków załogi.

UST-46 na dnie. Ocaleniem - tratwa i koledzy

8 marca 1968 roku UST-46 w odległości 2,5 mili od brzegu na wysokości Rowów poszedł na dno. Tego dnia jednostka wracała z łowiska jako ostatnia. Żony rybaków niecierpliwie oczekiwały powrotu mężów, by wspólnie świętować Dzień Kobiet. Jednak zabawy nie było. Szyper Tomasz Nowak nadał do Radio-Korab dramatyczne wezwanie: - Toniemy! Zawiadomcie kuter ratowniczy!

Na ratunek kolegom wyruszyło aż 13 jednostek rybackich. Dyrektor Lewand przez radio wydawał im dyspozycje. - Tomek był na „Maria 9". Powinien być około godziny drogi od portu na kursie z Rynny Słupskiej.

Załoga - Tomasz Nowak, Henryk Januszewski, Jerzy Chochoł, Leon Drycz i Jan Kurnatowski – szczęśliwie ewakuowała się na tratwę i została podjęta przez superkuter UST-109. Tymczasem UST-46 siadł na głębokości 14 metrów.

Media rozpisywały się o tej katastrofie, a szyper Tomasz Nowak informował, że ze strony dyrekcji Korabia załoga spotkała się z ogromną życzliwością. Dyrekcja wystąpiła do Ministerstwa Żeglugi z propozycją skierowania rybaków razem z żonami na wczasy. Cała piątka z kutra otrzymała okolicznościowe urlopy. Za opiekę i udzieloną pomoc w czasie trudnych chwil na morzu, a później na lądzie, rybacy byli bardzo wdzięczni, szczególnie dyrekcji Korabia, Kapitanatowi Portu w Ustce, dyrekcji Koszalińskiego Urzędu Morskiego oraz załodze kutra UST-109, która w bardzo trudnych warunkach przyszła im z pomocą.
- Mając takich kolegów w przedsiębiorstwie, nie można zginąć - podsumował szyper Tomasz Nowak.

Przy brydżu i piwku w klubie

Dyrektor Zenon Lewand potrafił docenić poświęcenie ludzi morza. Jednak życie rybaka to także ląd. Tata potrafił zapukać przed świętami do mieszkania i złożyć życzenia. Zysk był ważny, ale ważniejsze były warunki bytowe pracowników. Mieszkanie, samochód, motocykl, ale także sposób spędzania wolnego czasu. Gdy na Bałtyku kończył się sezon połowowy, coraz liczniej zapełniał się klub usteckich rybaków, gdzie ludzie morza zbierali się w długie, bezczynne wieczory. Przychodzili na kawę, na piwo, potańczyć, porozmawiać. Z czasem do klubu zaczęli zjeżdżać goście z całej Polski – na ciekawe odczyty, partyjkę brydża. Jednak nie całkiem było to tylko miejsce rozrywek, lecz także miejsce pracy, bo można było tu porozmawiać z dyrektorem Lewandem. On ciągle zastanawiał się, jak jeszcze bardziej usprawnić pracę przedsiębiorstwa, zwiększyć wyniki połowowe, bo mimo znacznych sukcesów, należało szukać dalszych możliwości. A rybacy i tak żartowali, że szczyt wydajności istnieje tylko w niebie.

Średnia wieku korabiowskiego rybaka wynosiła wtedy 33 lata, a zarobki - do pozazdroszczenia – 4 200 złotych. Dowodem tego miały być moskwicze, syrenki i warszawy zaparkowane przed klubem morskim. Tak więc Ustkę zmotoryzowali szyprowie.

Prasa chwaliła polskich rybaków, że w 1958 roku złowili o 12 tysięcy ton ryb więcej niż złowiono ich w 1938 roku, a sam Korab wyłowił 60 procent ryby łowionej przed wojną na całym Wybrzeżu. W 1959 roku Korab miał 34 kutry stalowe. Planował do 1965 roku powiększyć flotę do 49 kutrów, a nakładem 40 milionów złotych rozbudować zaplecze portu rybackiego. Praca rybaków była najbardziej doceniana, ale w sieciarni, wędzarni, chłodni, fabryce lodu czy konserwiarni pracowała cała rzesza ludzi. Z czasem załoga rozrosła się do 1500 osób.

Handel wymienny

Dyrektor Zenon Lewand za obniżenie kosztów połowów nagradzał ludzi premiami, pomocą w załatwieniu mieszkania, sprzętów, talonami na zakup samochodów. To za jego czasów powstała Spółdzielnia Mieszkaniowa Korab.
- Do ministerstwa co tydzień duża chłodnia jeździła z rybą i towarami z Baltony, a wracała z Warszawy ze sprzętem AGD i RTV – wspominają korabiowcy.

Sklep Baltony, w którym zaopatrywali się rybacy przed wyjściem w morze, pachniał szynką, boczkiem, kiełbasą bosmańską. Z półek kusiły niezliczone słodkości z torcikiem wedlowskim, w opakowaniu „marynarska czapka”. To była wówczas najbardziej luksusowa placówka handlowa w Ustce. Jednak nie dla wszystkich. W Baltonie mogły robić zakupy rodziny rybaków, ale zdarzało się też, że strażnik przed wejściem wpuścił co ładniejszą ustczankę.

Miejsce Taty jest w porcie

Zenon Lewand był dyrektorem przedsiębiorstwa Przedsiębiorstwa Połowów i Usług Rybackich Korab w latach 1955-1981. Znacząco przyczynił się do rozwoju tej firmy, budując wiele nowych obiektów i ściągając do Ustki specjalistów z całego kraju. Był osobą powszechnie w Ustce znaną i cenioną, często pomagał pracownikom w ich sprawach bytowych. W latach 1960-1969 PPUR Korab otrzymało aż siedmiokrotnie sztandar przechodni ministra żeglugi jako przedsiębiorstwo osiągające najlepsze wyniki połowowe. Zenon Lewand z funkcji dyrektorskiej w PPiUR Korab odszedł do służby dyplomatycznej. Pracował jako charge d’affaires w ambasadzie PRL w Monrowii – stolicy Liberii. Zmarł 3 sierpnia 1983 roku w Słupsku.

W 2014 roku uchwałą Rady Miasta Ustka Zenon Lewand został wyróżniony Medalem za Zasługi dla Miasta Ustka. Teraz dyrektor ma swoje miejsce przy nabrzeżu. Tu, skąd w przeszłości odpływała i dokąd przypływała z morza cała ogromna korabiowska flota.

Dzisiaj już nie ma Korabia. Na terenach zrujnowanego przedsiębiorstwa ma powstać baza serwisowa morskich farm wiatrowych. Z morza będzie płynął prąd. Nie ryby. Czy Bałtyk jest gotowy na nowe wyzwania? Morze i tak swoje wie.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza