Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojenne losy rodziny Staniuków ze Słupska

Redakcja
Rodzinna fotografia upamiętniająca zjazd rodziny Staniuków. Na pierwszym planie Władysław Staniuk.
Rodzinna fotografia upamiętniająca zjazd rodziny Staniuków. Na pierwszym planie Władysław Staniuk.
Józef Staniuk, rolnik ze wsi Kupracze na Wołyniu, był człowiekiem zaradnym i zapobiegliwym.

Długo skupował ziemię, aby ją sprzedać i razem z ośmioma synami szukać lepszego życia w Ameryce. Hitler i Stalin zniweczyli jednak te plany. Wtedy ojciec rodu nawet nie podejrzewał, że jego potomkowie będą szanowanymi obywatelami Słupska.

Przed wybuchem II wojny światowej Józef Staniuk gospodarzył we wsi Kupracze w powiecie Luboml, w województwie wołyńskim. Jak na tamte czasy miał spore, 20-hektarowe gospodarstwo. Miał świadomość, że nie zapewni ono bezpiecznej przyszłości jego licznej rodzinie.

Z pierwszego małżeństwa urodziły mu się bowiem dwie córki - Katarzyna i Józefa. Z drugiego, z Rozalią, na świat przyszło ośmiu synów: Bronisław, Stanisław, Jan, Władysław, Franciszek, Józef, Michał i Stefan.

Pierwszy urodził się w 1927 roku, a najmłodszy w 1940 roku, już w czasach sowieckiej okupacji po 17 września 1939, gdy na mocy paktu Ribentrop-Mołotow ZSRR zajął wschodnie tereny Polski.

- Wtedy ojciec już wiedział, że jego sprytny plan skupowania ziemi od sąsiadów w celu jej spieniężenia i zgromadzenia pieniędzy na wyjazd do Ameryki raczej się nie powiedzie - przypuszcza Władysław Staniuk, były poseł.

W 1940 roku miał sześć lat. Był jeszcze brzdącem, ale już widział zmiany zachodzące w czasach radzieckich rządów. Okupanci szybko przystąpili do kolektywizacji rolnictwa i tworzenia kołchozów.

- Skończyła się sielanka. Aby nie oddawać swojego dorobku, ludzie wybijali stada krów i owiec, konie wypuszczali na wolność. Kręciły się potem po okolicy - wspomina pan Władysław. - Opornych zaczęto wywozić na Sybir. Sąsiedzi znikali z dnia na dzień, a w szkole sypano cukierkami, zapewniając, że Bóg nie ma takiej mocy, aby je nam dać.

22 czerwca 1941 roku, gdy Niemcy napadli na ZSRR, mieszkańcy wsi Kupracze znaleźli się na pierwszej linii frontu, bo w pobliżu stacjonowała jednostka wojsk radzieckich.

- Rosjanie stawiali opór dwa dni. Co jakiś czas słyszeliśmy, jak z okrzykiem "Hurra na bagnety" czerwonoarmiści rzucali się na atakujących Niemców. A potem docierały do nas lamenty i wezwania "O Boh, pamiłuj" - opowiada Staniuk.

Staniukowie zdawali sobie sprawę, że tylko dzięki agresji Niemców uniknęli wywózki na Sybir. Nie wiedzieli jednak, co ich czeka ze strony nowych najeźdźców. Już pierwszego dnia okupacji niemieccy żołnierze zabili stryjenkę, a drugiego zastrzelili ojca rodziny.

- Ojciec z mamą kazał nam ukryć się w lesie, a sam ze stryjem Karolem został na linii frontu, aby pilnować gospodarstwa. Niemiecki żołnierz, który do niego przyszedł, zażądał, aby podał mu wody ze studni, której ojciec miał się napić, aby sprawdzić, czy nie jest zatruta. Wtedy Niemiec go zastrzelił - opowiada pan Władysław. Niemcy zabili też stryja Karola i zniszczyli cały jego dobytek.

Po trzech dniach młodzi Staniukowie razem z mamą wyszli z lasu. Pogrzebali ciała zabitych. Nie na cmentarzu, ale koło domu. - We wspólnej mogile chowaliśmy także ciała poległych Rosjan, bo Niemcy zajmowali się tylko pogrzebami swoich żołnierzy - dodaje pan Władysław.
Wkrótce pojawiło się nowe niebezpieczeństwo. Uaktywniły się bandy UPA, tworzone przez ukraińskich nacjonalistów.

- Nazywali się wędrowcami i mordowali Żydów. Sprzyjali im Niemcy, którzy organizowali łapanki na Żydów. To była całkowita nowość dla mieszkańców naszej okolicy, którzy od lat ży li w wielkiej tolerancji - dodaje Staniuk. Do dziś pamięta dwie zabite przez Ukraińców Żydówki, których ciała leżały na ziemi.

Wkrótce także Polacy musieli uciekać. - Uciekajcie, bo biją - słyszeli od biegających nago ludzi, którzy uciekali nocami przed ukraińskimi nacjonalistami. Staniukowie także w porę uciekli do polskich wsi, gdzie organizowała się Samoobrona, na bazie 27. Dywizji Wołyńskiej AK.

- Do 1945 roku właściwie co noc drżeliśmy o życie. Nikt się nie rozbierał. Wszyscy nasłuchiwaliśmy, co się dzieje i często spaliśmy w okopach, a dnie spędzaliśmy w schronach pod ziemią - wspomina Staniuk. Dopiero po latach zdał sobie sprawę, jak wtedy musiała cierpieć jego mama Rozalia, która cały czas drżała o los dzieci.
- Wynagrodziliśmy jej to po 25 latach pobytu w Słupsku, gdy obchodziła 70 urodziny. Uczestniczyło w nich 95 członków rodziny - dodaje.

Przedtem jednak przeżyli ucieczkę z Ukrainy, gdzie po 1945 roku uaktywniło się NKWD, które wyłapywało polskiej partyzantów. Matka z gromadką dzieci wyjechała jedną furmanką do wsi Plisków w powiecie chełmskim, gdzie rodzina zaczęła nowe życie w gospodarstwie po Ukraińcach. Gdy w 1947 roku najstarszy Bronisław się usamodzielnił, głową rodziny został Stanisław.

- Kiedy w Pliskowie zaczęto tworzyć kołchozy, Stanisław pojechał na Ziemie Odzyskane i osiadł w Stargardzie Szczecińskim. Stamtąd w 1955 roku przeniósł się do Słupska, gdzie kolejno zaczął ściągać wszystkich członków rodziny.

- Wszyscy ciężko pracowaliśmy. Dopiero 20 lat po przyjeździe do Słupska miałem pierwsze wakacje - wspomina Władysław Staniuk. Jednak to on jako pierwszy w powiecie zaczął budować własny dom jednorodzinny. - Nikt z nas nie zajmował się polityką. Za to z mozołem organizowaliśmy własne warsztaty pracy. Dlatego zawsze szanowaliśmy tych, z którymi współpracowaliśmy, bo wiedzieliśmy, że tylko razem możemy wzajemnie sobie pomóc - mówi o rodzinnych zasadach życia.

Docenili to także słupszczanie, wybierając Władysława Staniuka na posła. Nadali także jednej z ulic w mieście nazwę ulicy Braci Staniuków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza