MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śladami profesora Zbigniewa Religi

Krzysztof Bednarek [email protected]
Rok 1997. Zbigniew Religa z żoną Anną na biwaku nad jeziorem Mąkowary
Rok 1997. Zbigniew Religa z żoną Anną na biwaku nad jeziorem Mąkowary
Wczoraj na Cmentarzu Wojskowym w Warszawie odbył się pogrzeb Zbigniewa Religi. Wśród osób opłakujących jego śmierć są mieszkańcy Kalisza Pomorskiego, z którymi spotykał się podczas wakacji na Pojezierzu Drawskim.
Profesor Zbigniew Religa był wybitnym kardiochirurgiem. Wielu ludziom uratował życie. Był tytanem pracy, ale cenił sobie również wypoczynek na łonie natury. Miał dwie pasje: wędkarstwo i grzybobranie.



Zbigniew Religa miał trzy ulubione miejsca, do których podczas urlopów wielokrotnie wracał. Jedno z nich to leżące tysiące kilometrów od Polski Wyspy Zielonego Przylądka. Drugie to dolina rzeki Bug, a trzecie to lasy i jeziora w gminie Kalisz Pomorski.

- Od 20 lat profesor przyjeżdżał do nas na odpoczynek - wspomina Piotr Domański, przedsiębiorca z Kalisza Pomorskiego, były szef Rady Miejskiej. - Szukał miejsc odludnych, z dala od miejskiego zgiełku.

Profesor chętnie zatrzymywał się w wojskowych ośrodkach wypoczynkowych w Jaworzu i w Głębokim. Miał tam swoje ulubione niewielkie jeziora oraz las pełen grzybów.

- Poznaliśmy się w latach 90. Profesor był wówczas członkiem Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, a w Kaliszu mieliśmy prężne koło SKL - wspomina Domański. - Co roku organizowaliśmy spotkania w gronie przyjaciół i zapraszaliśmy na nie profesora z rodziną.

Domański wspomina profesora jako osobę bardzo serdeczną i łagodną. - Nigdy się nie denerwował. Biło od niego wewnętrzne ciepło - mówi. - Nie tak dawno poprosił mnie o pomoc. Chciał kupić u nas dom. Ale tego nie udało się już zrealizować.

Pożyczył kalosze

W czasie pobytów na Pojezierzu Drawskim Zbigniew Religa najczęściej wypływał łódką na ryby samotnie. Ale czasem miał towarzystwo.

- Profesor najczęściej łowił na spinning. Ja jestem spławikowcem - opowiada Dariusz Matusiak z Kalisza Pomorskiego. - Kilka lat temu zadzwoniła do mnie Gosia Rohde (posłanka z Kalisza Pomorskiego - dop. aut.) pytając, czy nie wybrałbym się na ryby z profesorem Religą. Chciała, żebym pokazał mu kilka dobrych do wędkowania miejsc. Zabrałem szwagra Ryszarda Śmiłka z Cybowa i razem z profesorem wybraliśmy się na rozlewisko Drawy w pobliżu jezior Dąbie Wielkie i Dąbie Małe. Profesor zapomniał wziąć kaloszy i musiałem pożyczyć mu swoje. Rysiek wiosłował, a my łowiliśmy. Profesor złowił wtedy dwa dorodne szczupaki. Musiał być zadowolony, bo później jeszcze raz umówił się z nami na wyprawę. Tym razem na Jezioro Generalskie. To był dobry wędkarz. Podziwiałem go za cierpliwość przy rozplątywaniu żyłki. Ja takiej nie mam. Ja się żyłka splącze, to ją po prostu obcinam.

Smakowały mu ptysie

Teresa Kozak od 30 lat prowadzi w Kaliszu Pomorskim cukiernię. - Byłam bardzo zaskoczona, gdy przed laty pojawił się u mnie profesor Zbigniew Religa z małżonką. Zamówili kilka ciastek. Profesorowi najbardziej smakowały moje ptysie. Mówił, że przypominają mu smak dzieciństwa - opowiada.

Po tej pierwszej wizycie państwo Religowie jeszcze wielokrotnie wracali do cukierni. Zawsze po ptysie.

- Znałem słabość profesora do słodyczy. Kiedyś postanowiłem zrobić mu niespodziankę. Jadąc na kongres SKL do Warszawy, zamówiłem u pani Kozak cały karton ptysiów. Profesor był wniebowzięty. Strasznie mi wtedy dziękował - wspomina Piotr Domański.

Wspaniała rodzina

Bożena Kuwałek z profesorem Religą, jego żoną i rodziną przez wiele lat utrzymywała serdeczne więzi.

- Poznaliśmy się przypadkowo - mówi. - Moja pracownica ze sklepu warzywnego, Danuta Piechowicz, znała żonę profesora jeszcze z czasów, kiedy mieszkała w Warszawie. Podczas pobytu państwa Religów w Kaliszu spotykaliśmy się wielokrotnie albo u nas w domu, albo w Cybowie nad jeziorem. Poznałam córkę profesora Małgosię, syna Grzegorza i wnuki. To bardzo serdeczni, wspaniali ludzie. Przyjaźnimy się od ponad 10 lat. W czasie kampanii prezydenckiej wspierałam profesora. Byłam jednym z jego pełnomocników. Na pamiątkę po nim zostały mi fotografie i projekt ustawy zdrowotnej przygotowanej przez profesora. Przechowuję go jak relikwię. Współczuję Ani, jego żonie. Bardzo się kochali.

Bożena Kuwałek wspomina, że oprócz ptysiów profesor miał jeszcze jedną słabość. Przepadał za golonką.

Honorowy obywatel

W 2003 r. Kalisz Pomorski obchodził 700-lecie istnienia. Rada Miejska przyznała wówczas profesorowi Relidze tytuł Honorowego Obywatela Kalisza Pomorskiego.

- To była jednogłośna decyzja. Nikt nie miał nawet cienia wątpliwości - wspomina Tomasz Bukowski, dyrektor Ośrodka Kultury w Kaliszu, który wtedy zasiadał w komitecie organizacyjnym obchodów. - Jego śmierć to dla nas wszystkich ogromna strata. To była wielka postać jako lekarz, polityk, ale przede wszystkim jako człowiek. Prowadziłem gospodarstwo agroturystyczne. Miałem hodowlę koni. Zaprosiłem kiedyś profesora z małżonką do siebie, do Białego Zdroju. Niestety, pani Ania ma alergię na sierść koni i z przejażdżki nic nie wyszło. Często jednak spotykaliśmy się. Nie jest tajemnicą, że profesor był nałogowym palaczem papierosów. Kiedyś powiedział mi, że wstydzi się tej słabości. Wydaje mi się, że gdyby nie palił, nadal byłby z nami.

- Jak zdrowie? - spytał. - Lekarze dają mi trzy miesiące - powiedziałem.

Jan Długi z Recza dbał o znanego kardiochirurga, gdy ten przyjeżdżał na te tereny wypoczywać. Profesor Zbigniew Religa odwdzięczył się panu Janowi jak prawdziwy lekarz - podarował mu 13 lat życia.

- W 1996 roku jako konserwator opiekowałem się sprzętem w ośrodku w Jaworzu - wspomina Jan Długi. - Mieszkańcy pobliskich pegeerów nagabywali mnie często o wypożyczenie wioseł czy łódki. Pewnego razu podszedł do mnie gość w gumiakach, drelichu i berecie z antenką. Oczywiście z prośbą o pożyczenie łódki. "To sprzęt zarezerwowany dla profesora. Na pewno nie dla ciebie" - odpowiedziałem. "To właśnie ja jestem profesorem" - usłyszałem od uśmiechniętego Zbigniewa Religi.

Słynny kardiochirurg wcale się nie obraził. Obaj wędkarze szybko znaleźli wspólny język. Kiedy profesor zapytał kurtuazyjnie pana Jana o zdrowie, ten nie ukrywał poważnych problemów z sercem. Dopiero co wrócił załamany z wojskowego szpitala w Warszawie. Odmówiono mu zabiegu wstawienia bypasów. Z powodu tętniaków pozawałowych. Według prognoz lekarzy miał przed sobą trzy miesiące życia. Jego problem zainteresował kolegę od wędek.

- Przerwał wędkowanie na środku jeziora, kiedy stanąłem nad brzegiem ze szpitalnymi wynikami - wspomina pan Jan. - "Panie Długi, ja tu nic nie widzę", stwierdził kardiochirurg. Następnie na karcie badań odręcznie nagryzmolił adres swojej kliniki i zaprosił mnie do Zabrza.

Za trzy tygodnie pacjent z poligonu zameldował się w gabinecie profesora.
- Włosy stanęły mi dęba - opowiada reczanin - kiedy bez ogródek przedstawił mi trzy wyjścia. Albo umrę za dwa i pół miesiąca, albo umrę na stole operacyjnym, a jak się uda, to będę długo żył. To trzecie rozwiązanie najlepiej mi wyszło. Dzięki temu człowiekowi przeżyłem już trzynaście lat. Ratunkiem dla mnie jest jeszcze przeszczep serca. Może pojadę do lekarzy w Aninie - planuje 62-latek.

- To był prawdziwy wędkarz - dodaje Jan Długi. - Taaakie ryby wypuszczał z powrotem do wody - pokazuje szeroko rozstawiając ręce. - A fajki kurzył jak smok. Odpalał Carmena od Carmena. Kiedyś poprosiłem go o papierosa. Odmówił. Odpowiedział, że już mi zaszkodził, bo w ogóle pomyślałem o paleniu.

Marek Huet

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza